„Nauczyłem się być niewidzialny” – życie z fobią społeczną (prawdziwa historia)
Samotność, ale nie z wyboru

Życie z fobią społeczną – Prawdziwa historia / fot. Unsplash
Patryk ma 32 lata, czarne włosy, nieco przygarbioną sylwetkę i oczy, które zdają się nieustannie skanować otoczenie w poszukiwaniu zagrożenia. Spotkaliśmy się w kawiarni, ale nie bez komplikacji. Najpierw zaproponował rozmowę online. Potem, kiedy jednak zgodził się na spotkanie na żywo, kilka razy zmieniał termin. W końcu dotarł – dwadzieścia minut spóźniony, spocony, nerwowo ściskając kubek z kawą.
– Samo wyjście z domu jest dla mnie aktem odwagi. A co dopiero spotkanie z kimś nowym. Przez cały czas analizuję, jak wyglądam, co powiedziałem, czy zrobiłem coś głupiego. Jeśli tak – wrócę do tego myślami jeszcze przez kilka tygodni – mówi. Mimo to, bardzo się cieszy, że udało mu się wyjść z domu.
Patryk cierpi na fobię społeczną. Odkąd pamięta, towarzyszył mu strach przed innymi ludźmi – oceną, ośmieszeniem, odrzuceniem. Unika tłumów, spotkań, small talków. W dorosłym życiu oznacza to problemy ze znalezieniem pracy, brak przyjaciół, izolację. Samotność, ale nie taką z wyboru.
– Nie umiem wskazać jednego momentu, kiedy to się zaczęło. Może zawsze taki byłem? – zastanawia się, obracając w dłoniach łyżeczkę.
– Już w podstawówce bałem się odezwać na lekcji. Jeśli nauczyciel zadawał mi pytanie, oblewał mnie zimny pot, a serce waliło jak szalone – dodaje.
Nawet jeśli znałem odpowiedź, często milczałem – mówi. Rodzice od zawsze motywowali Patryka do socjalizacji. Jednak to, co dla nich nosiło nazwę motywacji, dla niego stanowiło torturę. Kiedy odwozili go na dodatkowe zajęcia z innymi dziećmi, miał w zwyczaju zamykać się w łazience i siedzieć tam tak długo, jak mógł. Później dorośli krzyczeli, kilka razy nawet dostał w twarz. Mówili, że nie po to wydają pieniądze, żeby siedział w łazience. Kiedy był nastolatkiem, uciekał od spotkań towarzyskich i ukrywał się w różnych miejscach, żeby nie wracać do domu. Wiedział, że inaczej spotka go następna dawka przykrych słów, albo nawet kara. Szkoła średnia była trudna – chłopcy tacy jak on – cisi, nieśmiali – byli łatwym celem.
– Chodziłem do bardzo dobrej szkoły. Nie byłem dręczony wprost, ale wystarczyło, że raz ktoś się zaśmiał, gdy coś powiedziałem, a już unikałem mówienia przez kolejne tygodnie
– wspomina Patryk. Z czasem nauczył się być niewidzialny. Omijał grupowe rozmowy, czekał, aż wszyscy wyjdą ze szkolnej szatni, żeby przebrać się na lekcje WF-u. W liceum zaczął codziennie nosić słuchawki, nawet nie po to, żeby słuchać muzyki, tylko żeby odizolować się od innych – one były tarczą ochronną przed światem.
– Czasami ludzie myślą, że fobia społeczna to lęk przed ludźmi. To nie tak. To lęk przed byciem ocenionym, poniżonym. Przed tym, że powiesz coś nie tak, że twoje ciało zdradzi jak bardzo się boisz.
Polecamy:
Praca? Tylko zdalna
Po studiach (które ukończył, bo… nie miał wyjścia) nadeszła kolejna przeszkoda – praca. Na rozmowy kwalifikacyjne chodził jak sparaliżowany.
– Zacząłem wtedy terapię, z której zresztą do tej pory nie zrezygnowałem. Bardzo długo nie mogłem znaleźć pracy przez to głupie pytanie: „Opowiedz coś o sobie”, które każdy potencjalny pracodawca mi zadawał. W końcu opracowałem taką strategię z moim terapeutą, żeby zawsze odpowiadać:
„Mam fobię społeczną, nie umiem rozmawiać z ludźmi, ale jestem sumienny i dobrze wykonuję zadania”.
Miałem to zdanie zapisane na karteczce, na wypadek, jakby zjadł mnie stres. To było przed covidem i praca zdalna nie była czymś popularnym. Potem, na szczęście, przyszła pandemia i zacząłem pracować z domu –opowiada Patryk. Pracował po cichu, skutecznie, niezauważalnie. Okazało się, że znalazł swoją niszę w branży logistycznej. Dzięki temu, że jego koncentracja była niezachwiana, zaczął zdobywać uznanie w firmie i dostał nawet kilka wyróżnień jako pracownik miesiąca. Ani raz jednak nie stawił się, żeby można było mu osobiście pogratulować. Prawda wyglądała tak, że Patryk do tego stopnia bał się, że popełni błąd i ktoś zwróci na niego uwagę, że pracował perfekcyjnie. Nie brał żadnego urlopu, bo nie miał po co. Praca dała mu poczucie celu i wymówkę, by nie musieć za dużo wychodzić z domu.
– Gdybym nie miał pracy, cały dzień gapiłbym się w ściany swojego mieszkania. Ona dawała mi taką ułudę normalności.
Gdy nie pracowałem, pisałem z obcymi ludźmi na forach internetowych. To było prawie jak rozmowa i nie czułem się wtedy zagrożony. Grałem też w gry, wymieniałem się wiadomościami z innymi graczami na Discordzie. Z czasem zacząłem nawet wychodzić do sklepu, zamiast zamawiać zakupy do domu. Wcześniej nie dość, że każde zamówienie dostarczane było pod mój próg, to jeszcze czekałem, aż kurier odejdzie, żeby nie musieć z nim rozmawiać.
Zobacz także:
„Stał tam, oparty o bar, z tą dziewczyną” – Prawdziwa historia
Samotność, która boli
Najgorszy czas przyszedł wtedy, kiedy Patryk zorientował się, że jedyne słowa, jakie wypowiedział od kilku miesięcy, to „dziękuję” w sklepie spożywczym. Czasem dzwonili rodzice, ale z nimi nie chciał rozmawiać. W jego domu przyjęło się, że coś takiego jak fobia nie istnieje. Musial więc urwać kontakt z większością rodziny, bo przechodził katusze próbując wytłumaczyć bliskim swoją przypadłość. Miał kontakt tylko ze swoim starszym bratem. Kiedy brat się ożenił, Patryk poczuł prawdziwy ból samotności.
– Wiesz, co jest najbardziej ironiczne? Że ludzie z fobią społeczną potrzebują bliskości, a jednocześnie panicznie się jej boją. Czasem masz wrażenie, że nie żyjesz naprawdę, tylko jesteś obserwatorem życia innych ludzi
– opowiada Patryk. Cały ten czas był w terapii i potrafił już samodzielnie funkcjonować. Ale dużo brakowało do swobody, jaką obserwował u innych. Po prostu nie mógł przezwyciężyć niechęci do rozmowy z obcymi ludźmi. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że dopóki kogoś nie pozna, każdy będzie obcy. A potem wydarzył się cud – Patryk zaczął pisać przez internet z inną użytkowniczką. Poznali się na forum o grach, a potem spotkali w jednej z nich. Wymieniali się wiadomościami przez kilka miesięcy, spędzali razem czas online.
– Czułem się przy niej bezpiecznie, bo nie widziała mojego stresu. Nie wiedziała, że każda moja wiadomość jest analizowana dziesięć razy, zanim ją wyślę. Później coś we mnie pękło i wiedziałem, że muszę się z nią spotkać.
To było jak skok ze spadochronem, tylko bez spadochronu.
Spotkanie było pełne nerwów. Patryk pocił się, jąkał, unikał jej wzroku. Ale ona się nie śmiała. A później chciała go zobaczyć jeszcze raz. Zaczęli nawet do siebie dzwonić, nie za często i to zwykle ona inicjowała kontakt. Ale ręce Patryka powoli przestawały się trząść przy odbieraniu telefonu. Czuł, że wreszcie trafił na osobę, która nie chce być dla niego obca. Dzisiaj, dalej walczy i czasem przegrywa. Zdarza mu się uciekać z powrotem do mieszkania, żeby uniknąć widoku sąsiada na klatce schodowej. Ale czasami potrafi wytrzymać spojrzenie obcego przechodnia, albo zapytać w sklepie o pomoc w szukaniu jakiegoś produktu. No i spotyka się z prawdziwą osobą – po raz pierwszy w życiu.
– Nie wiem, czy kiedyś odważę się na więcej. Narazie wystarczy, że jestem trochę mniej przerażony światem, niż byłem wcześniej – dodaje.