Karolina Macios: „Zaszczep się!”
O komarach, kleszczach i o tym, jak zabezpieczyć się przed groźną infekcją
Znów przyszedł maj, zakwitły drzewa, rabatki na Plantach i ogródki na Kazimierzu. Masowo lęgną się komary, kleszcze i zakochani. Przed nami dwa miesiące epidemii krwiopijców, nosicieli boreliozy i wirusa zmiękczającego kolana i mózg. Drapanie się do krwi i wyciąganie insektów pęsetą towarzyszy wzmożonej wymianie spojrzeń, ukradkowym korektom makijażu, wreszcie eksponowaniu mięśni brzucha i modeli telefonów komórkowych. Dwa miesiące zakochanych. Zagrożenie jest poważne i dotyka szerokich mas społeczeństwa, bez względu na wykształcenie, pochodzenie i orientację. Pierwsze objawy zazwyczaj są lekceważone, nie leczone prowadzą do stanu katatonii umysłowej i społecznej. Osobnik zainfekowany wpatruje się tępo w swój telefon, nie reaguje na bodźce zewnętrzne, ma zmienne nastroje, nie potrafi podjąć decyzji, unika kontaktów towarzyskich, cierpi na zaburzenia snu i łaknienia. Zapytany o przyczynę, bełkocze coś bez ładu pod nosem albo oblewa się rumieńcem. Wszelkie próby przywołania go do porządku są pozbawione sensu. Infekcja może jedynie ustąpić sama po krótszym bądź dłuższym czasie albo zostać wyparta przez inną, równie groźną.
Poniżej kilka rad i wskazówek, jak zabezpieczyć się przed tą plagą.
Po pierwsze: żadnych spacerów po Krakowie o zmierzchu – kobieta w wieczornym świetle wygląda zazwyczaj korzystniej niż w dziennym, a że po całym dniu pracy i wzrok już nieco szwankuje – łatwiej o pomyłkę i błędną ocenę.
Po drugie: żadnych wypraw do knajp krakowskich – kobieta po kilku piwach czy lampkach wina ma zafałszowany odbiór rzeczywistości, zwłaszcza jej męskiej odmiany. Poza tym, jak powszechnie wiadomo, komary i mężczyźni ciągną do zapachu piwa jak kleszcze do psa.
Po trzecie: z pracy prosto do domu i żadnych skoków nad Wisłę, gdzie łabędzie, bzy, kwitnące kasztany i single wyprowadzający psy.
Po czwarte: żadnych obiadów na tarasach restauracji, pod okrąglakiem czy w ogródkach kazimierzowskich. Zagapić się na przystojnego mężczyznę jedzącego samotnie posiłek nietrudno, od zagapienia się do rozmowy niedługa droga, od rozmowy do wymiany telefonów jeszcze krótsza, a potem trzeba płacić za rosnące rachunki telefoniczne.
Po piąte: żadnej chemii – nie wierzcie w „miłość od pierwszego wejrzenia” i „przeskakującą iskrę”. To nie katar ani porażenie prądem. Najprostszym i najbardziej skutecznym środkiem zapobiegania jest wybranie sobie najwłaściwszego obiektu zakochania – własnego psa, ewentualnie psa sąsiadów, własnego kota (kota sąsiadów odradzam) albo po prostu siebie. Nie przejmujcie się losem mitycznego Narcyza, to tylko fikcja literacka.
Zakochanie się prowadzi do trwałych uszczerbków: finansowych (bo nowe ciuchy, fryzjer, rachunki telefoniczne), wizerunkowych (gdy stoczycie się na dno społeczne zajmowane przez tzw. misie, masowo oblegające ławki i murek nad Wisłą), zdrowotnych (bo nadwaga wynikająca z nadmiaru fundowanych kolacji we dwoje czy wymiana płynów ustrojowych, która bez wcześniejszego okazania wyników badań jest wysoce ryzykowna). Co więcej, stan ów nie przynosi żadnych korzyści. W skrajnych wypadkach kończy się bowiem chrztem wciśniętym między pospieszny ślub i jeszcze szybszy rozwód.
Rozejrzyj się! I zaszczep się, póki jeszcze możesz!
Karolina Macios / Miasto Kobiet nr 3/2010