Książki, emocje i własna banda, czyli jak zostać zaczytanym
Misja Zaczytanej Akademii polega na wykorzystaniu terapeutycznej funkcji opowieści, czyli procesu bajkoterapii
Wierzą w terapeutyczną siłę opowieści i moc dobrych relacji społecznych. Organizują zbiórki książek, tworzą szpitalne biblioteczki, czytają dzieciom na oddziałach pediatrycznych. To Zaczytani.org. Poznacie ich po sówce
Zaczytani – tak się zaczęło
Fundacja zaczęła działalność w 2013 roku od wielkich zbiórek książek, z których później tworzą się księgozbiory przekazywane oddziałom szpitalnym. Z czasem akcją zainteresowało się wielu artystów, którzy stali się jej ambasadorami – m.in. poprzez tworzenie Zaczytanych Ławek, czyli miejskich ławeczek w kształcie otwartych książek. Ponad rok temu powstała też Zaczytana Akademia – przeszkoleni wolontariusze wyruszyli na oddziały dziecięce, by pomóc małym pacjentom (oraz ich rodzicom) przetrwać czas hospitalizacji. Misja Zaczytanej Akademii polega na wykorzystaniu terapeutycznej funkcji opowieści, czyli procesu bajkoterapii. To czytanie, rozmowa i przyglądanie się emocjom, które wywołuje w dzieciach usłyszana opowieść, oraz pomoc w oswajaniu trudnych tematów. Za tą misją stoją oczywiście ludzie – wolontariusze i koordynatorzy, którzy zostawiają na chwilę swoje sprawy, by wejść do „zaczytanego świata”.
Wyjść od emocji…
Z wolontariuszkami Agą, Dorotą i Olą spotykam się w Galerii Kazimierz podczas akcji Zaczytanych – przed chwilą wszystkie czytały dzieciom zebranym przy scenie. Pewnie pozasychało im w gardłach, ale poza tym tryskają energią. Jak trafiły do Zaczytanych i czy to ich pierwszy wolontariat? Dla Oli to początek – o fundacji dowiedziała się w pracy i ponieważ lubi czytać, postanowiła zrobić coś nie tylko dla siebie. Za bardzo dobry trend uważa to, że coraz więcej firm zachęca swoich pracowników do działań społecznych po godzinach. Aga i Dorota z kolei są „zaczytane” od początku istnienia krakowskiego oddziału. Dla obu droga do bajkoterapii to „cegiełki, które poskładały się w całość”. U Agi zaczęło się od wysłuchania audycji o wolontariacie. – Uderzyło mnie, że to wcale nie jest coś tylko dla młodzieży, dla kogoś, kto ma dużo czasu, ale dla każdego, w każdym wieku – wspomina. Parę dni później zobaczyła na Fb ogłoszenie o naborze na wolontariuszy bajkoterapii i choć miała wątpliwości, zdecydowała, że spróbuje. Bodźcem były też jej zainteresowanie emocjami oraz poczucie, że warto przekraczać swoje granice.
Prowadzę firmę informatyczną, obracam się w dużym biznesie i pomyślałam, że fajnie by było, gdyby panie i panowie prezesi nie tylko popierali różne akcje, by ocieplać wizerunek firmy, ale żeby zeszli na dół i sami też coś zrobili
– uśmiecha się i dodaje: – trzeba wyjść ze swojego otoczenia i stylu myślenia, mieszać te style. – I najwyraźniej jest chodzącym dowodem na to, że warto. Bo doświadczenie z bajkoterapii przekłada się na wszystko inne, także na pracę i relacje w niej. Rozmawianie z superintrowertycznymi informatykami o emocjach to niełatwa sprawa, ale Adze to się udaje! Dorota z kolei na co dzień pracuje z dziećmi, ale jeszcze dwa lata temu była w innym miejscu życiowym. –W młodości dużo działałam, wtedy nie mówiło się o wolontariacie – opowiada. – Pomagałam w grupach oazowych z dziećmi i osobami niepełnosprawnymi, i dużo osób wróżyło mi w przyszłości taką pracę. Ale ułożyło się inaczej – mówi. Gdy dowiedziała się o Zaczytanych, miała 40 lat, nienormowany czas pracy i myśl w głowie: „Ja chcę pracować z dziećmi!”. To właśnie kontakt z fundacją popchnął ją do zmiany, choć mówi szczerze, że ta wcale nie jest łatwa i bez wsparcia trudno się na nią porywać. Dorocie wsparcie okazał mąż i dzięki temu mogła przejść żmudną drogę przekwalifikowania. – I jestem najszczęśliwsza na świecie! – śmieje się.
Dlaczego zdecydowały się konkretnie na ten wolontariat? I Dorota, i Aga same mają doświadczenia szpitalne, choć każda inne. Dorota była na miejscu rodziców hospitalizowanych dzieci: – Mój syn urodził się z wadą nóżki, jest po czterech operacjach, pół życia spędził w gipsie. Książki zawsze pomagały nam w czasie choroby – opowiada. Sama uwielbia czytać, ale wie, jak wyczerpanie i zmartwienie zdrowiem dziecka może odebrać siły nawet na ulubioną czynność. Ponieważ przez to przeszła, rozumie innych rodziców i teraz może dać im trochę ulgi. – Dla mnie to pomoc poprzez książki – mówi. A te są przecież cudownym narzędziem, dzięki któremu można poruszyć każdy temat. Aga poznała szpital od drugiej strony – jako pacjentka. Mimo wielu prób, leczenia i operacji nie udało jej się zostać mamą. To bardzo trudne doświadczenie chciała wykorzystać w pomocy innym kobietom, które znalazły się w podobnej sytuacji; pokazać im, że mimo wszystko można żyć z radością i czuć się spełnioną. Pewnie dlatego też bardziej zainteresowała się emocjami. Cegiełki ułożyły się jednak tak, że dołączyła do Zaczytanych – chociaż musiała pokonać obawy.
Bałam się oceny; tego, że ktoś może pomyśleć, że chcę sobie coś wziąć od cudzych dzieci; że to jakaś rekompensata… Ale stwierdziłam, że tak dużo czasu spędziłam w szpitalach i wiem, jak to jest… Powiedziałam sobie: mam okazję, to próbuję
– opowiada. – Dla mnie to radość, że dzieciaki na chwilę zapomną, że są w szpitalu – wyznaje z uśmiechem. Według niej największym atutem bajkoterapii jest właśnie praca z emocjami. – Jeśli będziemy pomagać dzieciom w ich rozpoznawaniu i radzeniu sobie z nimi, tym lepsze społeczeństwo wychowamy – twierdzi.
W rozmowach o wolontariacie coraz częściej wspomina się o tym, że dając coś innym, zwykle jeszcze więcej dostajemy. „Zaczytane” to potwierdzają. Zmęczenie i obawy znikają, gdy słyszą: „Jak dobrze, że panie przyszły”. A im więcej dostaje się takiego paliwa zwrotnego, tym więcej przecież posyła się go dalej w świat.
…i spotkać superbohatera
– Czytałam o Franklinie i superbohaterze dwóm chłopcom – wspomina Agnieszka, jedna z krakowskich koordynatorek Zaczytanej Akademii. – Potem rozmawialiśmy o tym, że właściwie każdy może zostać bohaterem. Wtedy mama jednego z chłopców pochwaliła drugiego, Kubusia, że wczoraj po bolesnym zabiegu pocieszał jej syna i dał mu ulubioną zabawkę. Powiedziałam: „O, nie przypuszczałam, idąc tu dziś, że spotkam takiego
superbohatera!”. Na to Kubuś: „No widzi pani? Miała pani szczęście!”.
„Szczęśliwa pani” jest mamą trójki dzieci, pracuje na uczelni i nie narzeka na nadmiar wolnego czasu. Ale gdy zobaczyła ogłoszenie o naborze na lokalnych koordynatorów bajkoterapii, poczuła, że to coś dla niej. Dlaczego? Lubi czytać, chciała pomagać. – Po prostu coś mnie musiało ciągnąć – żartuje, bo zgłosiła się na szkolenie do Warszawy z przekonaniem, że ma wolny weekend, po czym okazało się, że jednak nie . Zajęcia udało się przełożyć, świat się nie zawalił, a w fundacji od razu poczuła, że znalazła się we właściwym miejscu. To było w marcu 2018 roku. Od tego czasu Agnieszka z Kingą, Justyną i Danielem, czyli pozostałymi koordynatorami, zorganizowali krakowski oddział i przeprowadzili nabór na pięć szkoleń, po których działa około 60 zaczytanych wolontariuszy. Oczywiście część z nich zaangażuje się bardziej, część mniej; niektórzy na szkoleniach otwarcie mówią o chęci pomocy hospitalizowanym dzieciom, ale i o dyskomforcie, jaki szpital może wywoływać.
Myślę, że jeśli ktoś się zgłasza, to przemyślał sprawę. Oczywiście wolontariusze mają obawy, my też je mamy! Pojawia się dużo emocji i stres, ale jeszcze nie zdarzyło mi się, żeby ktoś po pierwszej wizycie powiedział, że to nie dla niego i że rezygnuje
– opowiada Agnieszka. A każda wizyta jest inna i jest takim małym szczęściem, mimo że nie zawsze daje spektakularne efekty. – Nigdy nie wiadomo jaka książka, kiedy i kogo zmieni – stwierdza i przytacza historię o dziewczynce z warszawskiego szpitala. Choć wydawała się najmniej zainteresowana bajkoterapią, na drugi dzień wolontariuszom przekazano wiadomość, że właśnie ta dziewczynka po ich wizycie dopytywała się o książkę i o ponowne czytanie.
Na razie w Krakowie „zaczytani” chodzą na oddziały pediatryczne we wtorki do Szpitala Żeromskiego i w środy do Szpitala im. Jana Pawła II. Jesienią prawdopodobnie dołączą dwie kolejne placówki, ale i teraz spraw do załatwienia jest wiele: kwestie organizacyjne, grafiki, kontakty ze szpitalami i wprowadzanie nowych wolontariuszy. Czy Agnieszce starcza na wszystko energii? – Muszę poświęcić czas, ale pilnuję się, żeby nie przesadzać w żadną stronę, nie zaniedbywać rodziny – mówi. O dbanie przede wszystkim o siebie proszeni są zresztą zawsze nowi wolontariusze: „jeśli poczujecie, że coś was przerasta, to nie pomożecie innym i zaszkodzicie sami sobie”. – Czasem czuje się obciążenie – przyznaje Agnieszka – ale to tak jak w pracy zawodowej czy innych sferach: zdarzają się momenty, gdy jest dużo do zrobienia. Ale to cieszy! – uśmiecha się. Jaka jest jej własna definicja Zaczytanych? – Na spotkaniu w Warszawie Agnieszka Pawlak, prezeska fundacji, powiedziała, że zawsze chciała mieć swoją bandę i teraz ją ma. I dla mnie to właśnie grupa ludzi, którzy mają wspólne wartości, a jedną z nich jest chęć pomagania. To podnoszące na duchu, że można znaleźć ludzi, którzy myślą podobnie, choć każdy z nas jest inny, pochodzimy z różnych środowisk i mamy różne doświadczenia. Jestem pewna, że gdybym potrzebowała rady, jak wybrnąć z jakiejś sytuacji, mogłabym się do nich zwrócić.
Agnieszka ma jeszcze jeden powód do radości: udało jej się wciągnąć do Zaczytanych już kilka osób. A im więcej takich band – tym lepiej.
Zaczytani
Poznajcie „zaczytany świat”:
https://zaczytani.org/,
https://www.facebook.com/zaczytani.org/
Monika Ślizowska