WYWIAD: Maciej Stuhr w „Czerwonym Kapitanie”
Pije, dużo pali, bije i przeklina po słowacku. Premiera już 26 sierpnia`16

Maciej Stuhr jako porucznik Rysiek Krauze / fot. materiały prasowe
Maciej Stuhr („Glina”, „Drogówka”, „Obława”) w mocnym thrillerze utrzymanym w skandynawskim stylu!
„Czerwony Kapitan” to ekranizacja bestsellera Dominika Dána, który w czasie służby w policji przeżył większość z tego, co później opisał w książce
Rok 1992. Po upadku komunizmu pozostało wiele nierozwiązanych spraw kryminalnych,
których sprawcy nigdy nie ponieśli kary. W ręce Krauza (Maciej Stuhr) – ambitnego, młodego detektywa z Wydziału Zabójstw, wpada jedna z nich. Na miejskim cmentarzu odnalezione zostają zwłoki z licznymi śladami tortur. Świadomi niebezpieczeństwa, Krauz wraz ze swoim partnerem, postanawiają rozwiązać zagadkę. Wszystkie tropy prowadzą do „Czerwonego Kapitana” – owianego złą sławą specjalisty od „ostatecznych” przesłuchań z czasów minionej władzy. Niewielu przeżyło spotkanie z nim. Z każdą minutą śledztwa wychodzi na jaw coraz więcej faktów, a podejrzenia padają na najwyższych decydentów policji i Kościoła.
Reżyser Michal Kollár chciał właśnie pana do roli Richarda Krauza w „Czerwonym Kapitanie”. Spodobała się panu ta propozycja?
Maciej Stuhr: Tak, bardzo. Naprawdę bardzo spodobał mi się scenariusz, był ciekawy i poruszający. Przeczytałem go błyskawicznie i z zaciekawieniem, co jest pierwszą oznaką świetnego thrillera. Ta propozycja była istotna dla mnie, ponieważ zagrałem w ponad 40 filmach w Polsce i zastanawiałem się, co dalej. Dla mnie praca za granicą oznacza nowe wyzwania, nowe możliwości, a także nową publiczność.
Był pan już wcześniej w Pradze?
Maciej Stuhr: Pierwszy raz zawitałem do Pragi w połowie lat 90‐tych jako turysta i zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Cieszę się, że mogłem tu wrócić by pracować. Tak właściwie to po raz drugi – grałem już tutaj w jednym filmie, ale tylko przez kilka dni.
Podczas kręcenia mówił pan po angielsku, polsku, czesku, słowacku… Co było dla pana najłatwiejsze?
Maciej Stuhr: Wolę mówić po polsku, ale chciałem by ekipa filmowa mówiła do mnie po słowacku bądź czesku, ponieważ musiałem grać w języku słowackim. To nie było dla mnie łatwe, ale też nie na tyle trudne, bym nie dał sobie z tym rady. To, że zdecydowaliśmy, że będę grał w języku słowackim było dla mnie dużym wyzwaniem i spodobało mi się. Urodziłem się w Krakowie, więc mój akcent jest dość zbliżony do słowackiego. Rozumiałem większość z tego, co mówili moi koledzy na planie.
Co stanowiło największą przeszkodę w graniu w języku słowackim?
Maciej Stuhr: Było to wyzwanie z dwóch powodów. Pierwszy jest oczywisty – musiałem nauczyć się tekstu, co zajęło dużo czasu, ale to w końcu to moja praca. Drugi to już bardziej złożona kwestia ‐ dla mnie jako aktora słowo jest najpotężniejszą bronią. A bez ojczystego języka nie byłem w stanie wykorzystać w pełni moich umiejętności wyrażenia siebie. Martwi mnie trochę to, bo myślę, że gdybym stworzył tę postać po polsku, to byłaby ona bogatsza. Z drugiej strony reżyser Michal Kollár oczekiwał, że bohater zagrany przeze mnie będzie się wyróżniał i być może z tego właśnie powodu przyjechał do Polski szukać członków obsady.
Jak pracowało się panu z czeskimi kolegami?
Maciej Stuhr: To nie był pierwszy raz, kiedyś pracowałem z czeskimi i słowackimi aktorami, ponieważ brałem udział już w kilku koprodukcjach takich jak „Operacja Dunaj”, czesko‐polski film, w którym grali Jiří Menzel, Eva Holubová, Martha Issová i Bolek Polívka. Zawarłem wtedy sporo znajomości. Miałem też okazję zagrać w filmie „Konfident”, ale „Czerwony Kapitan” jest moją największą słowacko ‐ czesko ‐ polską przygodą. Czuję się zaszczycony i bardzo się cieszę, że tu jestem. Podobała mi się współpraca z Mariánem Geišbergiem, który zagrał mojego kolegę Burgera. Bardzo go polubiłem i myślę, że tworzymy świetny duet na ekranie.