Friday, January 17, 2025
Home / Kultura  / Co z tymi wykształciuchami? – recenzja

Co z tymi wykształciuchami? – recenzja

Trzydziestoparoletni, przystojni, single i żonaci, mieszkający w Warszawie, pracujący w korporacjach, mający jakieś plany, pasje i marzenia, kierujący się „Zasadami Daniel’sa”. Kamil, Adria, Platon i Mati to czwórka bohaterów powieści Cezarego Żbikowskiego Wykształciuchy z wioski

Wykształciuchy z wioski Warszawa

Fot. materiał prasowy

Trzydziestoparoletni, przystojni, single i żonaci, mieszkający w Warszawie, pracujący w korporacjach, mający jakieś plany, pasje i marzenia, kierujący się „Zasadami Daniel’sa”. Kamil, Adria, Platon i Mati to czwórka bohaterów powieści Cezarego Żbikowskiego Wykształciuchy z wioski Warszawa. Niby zwykli faceci, spotykamy takich setki wokół siebie, ale ci z powieści, cóż tu dużo mówić, są… nieco nudni!

Wykształciuchy z wioski Warszawa

Fot. materiał prasowy

Jedno mogę od razu powiedzieć – autor książki chyba się nie przygotował, że jego czytelniczkami będą również kobiety. Gdy sięgałam po powieść, myślałam, że pojawiła się na polskim rynku ciekawa rzecz – dowiem się co też kryje się w psychikach współczesnych facetów, a przy okazji trochę się pośmieję, bo w opisie na okładce obiecano mi umiarkowaną dawkę refleksji i dużą dawkę śmiechu. Mam wrażenie, że stało się dokładnie na odwrót: za dużo przemyśleń, za mało dowcipu.

Czterech przyjaciół spotyka się stosunkowo często, bo nawet parę razy w tygodniu. Popijając coś mocniejszego potrafią rozmawiać godzinami o wszystkim i o niczym. Jak się z tym nie zgodzić? Każda kobieta wie, że to mężczyźni są największymi plotkarzami. Nasi bohaterowie przy okazji układają męski zbiór zasad postępowania, nazwany na cześć ich ulubionej whisky „Zasadami Daniel’sa”. Poszczególne prawidła opisane są na kartach książki, ale nawet po lekturze nie są dla mnie do końca jasne, np. Jak impreza się nie kręci, to zrób zabawę w przekazywanie pałeczek. No, ale jestem babą, więc co ja tam mogę wiedzieć.

Sport to ich kolejna pasja. Windsurfing i szusowanie na stokach narciarskich to dwie rzeczy, których panowie z powieści sobie nie odmówią. Chwała im za to, że tak dbają o zdrowie fizyczne. Aż miałam czasem wrażenie, że żaden z nich tak naprawdę „białym kołnierzykiem” nie jest, bo owszem, pracują w korporacjach, ale o ich życiu zawodowym nie ma w książce zbyt wiele. W przypadku „korpoludków”, bo śmiało możemy mówić już o istnieniu takiej grupy społecznej, praca jest determinantą życia. Za to z rozmów bohaterów Żbikowskiego wynika, że praca jest gdzieś obok. Natomiast częściej spotykamy się

I wreszcie – kobiety. Czekałam na jakiś fragment tych męskich rozważań, który traktowałby o kobietach. Nie wierzę, że panowie, gdy spotykają się w wyłącznie męskim towarzystwie, nie rozmawiają w ogóle kobietach. A jednak! I szkoda, bo to mogłoby być ciekawe i edukacyjne dla czytelników obu płci. Ale czego mogłam się spodziewać? Nasze wykształciuchy, gdy spotykają się na wspólnym oglądaniu meczu Ligi Mistrzów, popijają wino z kieliszków i zagryzają bułeczką z serem pleśniowym.

Chciałabym jeszcze wrócić do obiecanej dużej dawki śmiechu. Różne są poczucia humoru, ale pewne jest, że ja i pan Żbikowski nie śmiejemy się z tych samych rzeczy:

Stado napojone, więc można by zaplanować jutrzejsze aktywności – zaczął Piotr.
– Jeszcze trochę paszy zostało, więc warto dopchać się, bo z rana nie będzie czasu.
– Tej konserwy, to nawet głodne psy nie dotkną. Co za tłuste ścierwo, chyba z zapasionych szczurów.
– Nie ubliżaj promocji w Biedronce.
– Chyba w Stonce.
– Cicho siedziałeś przez kwadrans i uszy ci się trzęsły, a teraz szpanujesz wywodami. Naprawdę zabłysnąłeś jak chrząstka w salcesonie odnośnie dobrego jedzenia – odpowiedział Mati na zarzuty Adrii

Idzie czasem pęknąć ze śmiechu.

Ponieważ powieść nie ma wątku głównego, lecz jest zbiorem relacji ze spotkań i przygód czwórki bohaterów, stwierdziłam, że powinna nadrabiać właśnie tymi krótkimi rozdziałami. Przy niektórych miałam naprawdę nadzieję, że to będą fragmenty, które nadadzą książce wyrazistości, bo miały dopisek „(tylko dla dorosłych!)”. I tu też się zawiodłam. Były to opisy imprez, gdzie któremuś z uczestników pod wpływem upojenia alkoholowego zdarzyło się wpaść do stawu. Ot i historia.

Pytam raz jeszcze, co z tymi wykształciuchami? Przecież to nawiązanie do określenia Sołżenicyna dotyczącego klasy społecznej, która zdobytym wykształceniem próbuje nadrobić braki w stosunku do prawdziwej grupy inteligenckiej. Czyżby autor sugerował nam, że jego bohaterowie są głupkami? I jak to się ma do książki, która miała być humorystyczną opowieścią o „białych kołnierzykach” z Warszawy?

Ewelina Wasilewska

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ