Wszystkie twarze Woody’ego Allena
Można nie znać się na kinie. Nie wiedzieć kim była Annie Hall, a nawet Vicky i Cristina oraz co robiły w Barcelonie. Można nie mieć pojęcia co działo się o północy w Paryżu i o
Można nie znać się na kinie. Nie wiedzieć kim była Annie Hall, a nawet Vicky i Cristina oraz co robiły w Barcelonie. Można nie mieć pojęcia co działo się o północy w Paryżu i o czym właściwie był sen Kassandry. Nie ma chyba jednak osoby, która nie wie kim jest Woody Allen.
To nazwisko zakorzeniło się w popkulturze na dobre i od ponad czterdziestu lat tworzy światową kinematografię z prawie pięćdziesięcioma obrazami o niezapomnianych tytułach. I choć sam zainteresowany nie od zawsze był Woodym Allenem, to akurat taka rzecz, której faktycznie można nie wiedzieć.
Allen Stewart Konigsberg, bo tak brzmi prawdziwe nazwisko reżysera, urodził się w 1935 roku w Nowym Jorku. Kiedy w 1952 roku zaczynał pracę jako komik, postanowił ochrzcić się Woodym Allenem, nie zdając sobie sprawy jak to nowe oblicze Koningsberga namiesza w jego życiu oraz w światowej kinematografii. Swoją przygodę z kinematografią na poważnie zaczął w połowie lat 60-tych, pisząc scenariusz do filmu „Co słychać, koteczku” Clive’a Donnera, gdzie zagrał również główną rolę. Swój pierwszy film wyreżyserował w 1969 roku. Był to obraz „Bierz forsę i w nogi”, do którego napisał scenariusz i także wystąpił w roli głównej. Ten film jak i kilka kolejnych, czyli „Bananowy czubek”, „Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać” to tak naprawdę już kwintesencja twórczości Allena, czyli podszyte autoironią, inteligentne kino.
Fani Allenowskich fabuł za kwintesencję uważają również obrazy z końca lat 70., w których pojawia się młoda, piękna, do dziś uwielbiana przez reżyserów Diane Keaton i dzięki niebanalnym scenariuszom reżysera tworzy niezapominane kreacje w „Annie Hall” i „Manhattanie”. Kolejną kobietą, która obsadzana jest prawie we wszystkich filmach reżysera od początku lat 80-tych przez kolejną dekadę jest Mia Farrow, przez ten okres również prywatnie związana z Allenem. Genialna w „Purpurowej róży z Kairu”, utrzymanym w charakterystycznym dla reżysera klimacie tragikomedii czy w tytułowej roli w „Hannah i jej siostry”. Scenariusz za ten film przynosi Allenowi Oscara, podobnie jak w przypadku „Annie Hall”.
Lata 90. to przede wszystkim „Tajemnica morderstwa na Manhattanie” czy „Jej wysokość Afrodyta”, w którym komentatora relacji pomiędzy głównymi bohaterami, czyli Allenem i rewelacyjną Mią Sorvino w roli prostytutki, reżyser uczynił antyczny chór grecki. Jego
członkowie pojawiali się na ukochanym przez reżysera Manhattanie i śpiewali w rytm jazzu. Ukłon w stronę jazzu, to kolejne artystyczne oblicze Allena, który jest również utalentowanym klarnecistą jazzowym. Z kolei swoje i nie tylko z resztą, umiejętności wokalne udowodnił we „Wszyscy mówią: kocham Cię”, gdzie piękne podśpiewują sobie również młodziutki wówczas Edward Norton czy Drew Barrymore. W dorobku reżysera nie można pominąć „Drobnych cwaniaczków”, „Życie i cała reszta” czy „Melinda i Melinda”. Te obrazy zalicza się jeszcze do twórczości „starego dobrego” Allena, gdyż kolejne produkcje to już trochę nowsze oblicze ekscentryka z Manhattanu.
Dla współczesnych odbiorców Allenowskiej kinematografii, w porównaniu ze starszymi choć zdecydowanie bardziej kultowymi obrazami reżysera, wygrywają produkcje z ostatnich kilku lat, jak „Wszystko gra” ze Scarlett Johansson, który przyniósł aktorce miano nowej muzy Allena. Po trochę mniej udanym „Śnie Kassandry” z Colinem Farrelem i Ewanem McGregorem w roli braci z tragedią w tle, pojawia się „Vicky Cristina Barcelona”, ponownie z Johansson w roli Cristiny i Rebecą Hall jako tytułową Vicky. Jednak to hiszpańska piękność Penelope Cruz zdobyła za ten film Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej i tym samym zapisała się nie tylko na liście ulubionych aktorek reżysera, ale zapewniła sobie pewną rolę w kolejnej produkcji Nowojorczyka.
Po dość intensywnej podróży po Europie, Allen postanowił powrócić na ukochany Manhattan (choć nie na długo) pozostający jego odwieczną fascynacją, by zrobić film „Co nas kręci, co nas podnieca”. Reżyser podejmuje w nim kolejny ze swoich ulubionych motywów i opisuje interesującą relację pomiędzy atrakcyjną dwudziestoletnią dziewczyną, a dużo starszym mężczyzną. Tak się składa, że akurat takie relacje nie są obce samemu zainteresowanemu, który w 1997 roku Allen poślubił prawie czterdzieści lat młodszą Soon Yi- Previn, adoptowaną córkę Mii Farrow, z którą reżyser też był związany od lat 80-tych. W reakcji, wściekła Farrow oskarżyła Allena o molestowanie seksualne ich innej adoptowanej córki – Dylan, a w rezultacie sąd odebrał reżyserowi prawo do opieki nad dziećmi, z wyjątkiem na widywanie tylko jednego z synów – Satchela, ze względu na biologiczne ojcostwo. Po jakimś czasie Farrow ostatecznie zabroniła Allenowi spotkań z synem, a następnie opublikowała swoją autobiografię, w której opisywała reżysera jako zapatrzonego w siebie erotomana, pedofila i potwora.
Prywatne ekscesy reżysera nie zmieniają jednak faktu, że uchodzi on w kinie za jednego z prawdziwych ekspertów w sprawach damsko- męskich i sukcesywnie pokazuje to w swoich filmach. Dobrym przykładem jest kolejny film, z którym Allen powraca do Europy, gdzie zostanie już na jakiś czas i zrobi film, który przyniesie mu największy kasowy sukces w jego dotychczasowej karierze. Mowa tu rzecz jasna o „O północy w Paryżu”, który u wielbicieli jednego z najpiękniejszych miast na świecie i fanów romantycznych opowieści z nutą magii w tle wywołał niepohamowany zachwyt, a wielbicieli starszych produkcji Allena przyprawił o mdłości. Nie podlega jednak wątpliwości, że film zdobył ogromną popularność i przyniósł Allenowi w 2011 roku Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny.
Reżyserowi tak bardzo spodobało się w Europie, że z Paryża postanowił wyruszyć (zapewne nie samolotem, gdyż reżyser cierpi na awiofobię) nieco na południe, do słonecznej Italii, a dokładnie do Rzymu i wypuszcza w świat „Zakochanych w Rzymie”. Niestety nawet wierni fani reżysera zgodnie stwierdzają, że jest to najgorszy i najsłabszy film Allena – nudny, przewidywalny i pretensjonalny, a jedyne co ten obraz ratuje, to piękna sceneria wiecznego miasta, jedyna naturalnie śmieszna postać w tym filmie, czyli Roberto Benigni oraz całkiem niezła Penelope Cruz.
Nie przychodzi mi na myśl żaden inny reżyser, który od 2005 roku co roku robił nowy film, jednak fakt, że Woody Allen jest w Hollywood uważany za pracoholika jest już powszechnie znany. Jak wiadomo też, nałogi powodują różne niechciane konsekwencje. Można by zatem, posiłkując się opiniami znawców twórczości Allena, pokusić się o tezę, że ilość obrazów i częstotliwość ich ukazywania się nie przekłada się ostatnimi czasy na jakość w przypadku reżysera. Inna kwestia to dochody, które przynoszą mu obsadzane gwiazdorskimi nazwiskami produkcje, ale ciągle chodzi tutaj przecież przede wszystkim o dobre kino.
Tą, według opinii krytyków złą pasę, może zmienić najnowszy obraz Allena „Blue Jasmine”, który na ekrany polskich kin wejdzie już pod koniec sierpnia. Reżyser po raz kolejny wraca do ukochanego Nowego Jorku i opowiada historię Jasmine granej przez Cate Blanchett. Choć to dopiero pierwsze spotkanie Australijki z Allenem, trzeba przyznać, że rokuje dość dobrze. Obok Blanchett reżyser nie zapomina o tych, z którymi już kiedyś przyszło mu pracować na planie czyli Alecu Baldwinie („Zakochani w Rzymie”) czy Sally Hawkins („Sen Kassandry”).
Czy tym obrazem powróci do łask najwierniejszych fanów swojej twórczości, a przy tym zyska kolejnych i do tego zachwyci, nie po raz pierwszy najbardziej wymagających krytyków? Przekonamy się niebawem.
Specjalnie dla Czytelników „Miasta Kobiet”, Woody’ego Allena „prześwietliła” Kinga Nowicka