Wszystkie odloty Urszuli
Do przeszłości dobrze jest wrócić, by odkryć ją na nowo, ale nie wolno w niej pozostać. O odlotach, rozmawiamy przy okazji premiery najnowszej płyty.
Do przeszłości dobrze jest wrócić, by odkryć ją na nowo, ale nie wolno w niej pozostać. Urszula, legendarny głos polskiej piosenki, nie zamierza się zatrzymywać ani na chwilę. Właśnie wchodzi do studia, by znowu nagrywać, a odpocznie… koncertując. O odlotach, które były, i tych, które będą, rozmawiamy przy okazji premiery najnowszej płyty artystki.
Kaśka Paluch: Spotykamy się w związku z wydaniem Pani retrospektywnej płyty „Wielki Odlot 2”. Czy z takich spojrzeń wstecz wychodzi coś dobrego?
Urszula: Bywa różnie, choć w moim przypadku wynikły z tego dobre rzeczy. Po pierwsze, muzycy z mojego zespołu musieli się w tę epokę zagłębić i dzięki temu zbliżyli się do mnie mentalnie. Musieli zrozumieć, jak ówcześni muzycy myśleli, jakiego sprzętu używali, co złożyło się na takie, a nie inne brzmienie. To było poszukiwanie, wspólna podróż w przeszłość. Możemy teraz grać cały set piosenek z lat 80. Ludzie, tak jak i my, odkrywają je na nowo, choć i te piosenki ewoluowały, odświeżyliśmy je.
Kaśka Paluch: Podtytułem tej płyty są „najlepsze lata 80.”. Trudno ukryć, że moda na lata 80. jest dziś wszechobecna. Zastanawiam się, co w tych czasach było wyjątkowego, że darzymy je aż tak wielkim sentymentem?
Urszula: Myślę, że to, że były (śmiech). Bo przecież kiedy żyliśmy w tych czasach, nie darzyliśmy ich przesadną sympatią. Dużo się działo w sensie politycznym i ludziom nie było łatwo, uciekali z kraju, żeby zarobić. Także muzycy, bo w tamtym czasie pracy dla nich było mało. Albo się przebranżawiali, albo przestawali śpiewać czy grać. Łatwo nie było, ale było inaczej i… interesująco. Sporo się zmieniało, była burza mózgów. Ciepłe kapcie i spokój nie służą artystom. A kiedy coś się wokół nas dzieje – to jest to bardzo inspirujące.
Kaśka Paluch: Większość z nas kojarzy też lata 80. z różnymi ich atrybutami – przedmiotami, artykułami spożywczymi, których dziś już nie ma. Z czym się Pani kojarzą te czasy?
Urszula: Pamiętam – niekoniecznie z lat 80., raczej z końcówki 70. – magnetofon szpulowy ZK 120. Miałam coś takiego i pamiętam, że jedna szpula mi nie działała. Musiałam ją dociskać, żeby przewijać taśmę, i słuchałam na okrągło Łobaszewskiej, kabaretu Tey, Starszych Panów. To było magiczne. Ten magnetofon jako pierwszy skojarzył mi się z tamtym czasem.
Kaśka Paluch: Piosenki z nowej płyty opisywane są jako „utwory, które przyczyniły się do sławy”. Wiem jednak, że na początku ta sława niekoniecznie Pani służyła.
Urszula: Przede wszystkim nie byłam wtedy przygotowana na uwagę, którą skupiałam na sobie. Byłam normalną, zwykłą dziewczyną, studentką i owszem, występowałam wcześniej na scenie, ale amatorsko. Później, kiedy zaczęłam zarabiać śpiewaniem i stało się to moim zawodem, to i odpowiedzialność przyszła większa. Nagle wokół mnie pojawili się ludzie odpowiedzialni za image. Byłam ubrana w rzeczy, których zwykle nie nosiłam, i śpiewałam czyjeś piosenki – nie czułam się z tym komfortowo, bo to nie do końca byłam ja. Chciałam jednak jak najlepiej i jak najwierniej być sobą w tym, co odtwarzałam. Zmiany były jednak bardzo poważne – np. miałam na scenie bardzo mocne makijaże, których na co dzień nie nosiłam. Pokazywałam się później jak taka mała, wyblakła myszka, bo byłam bardzo szczupła i mało kobieca – tak mi się przynajmniej wtedy wydawało – i spotykałam się z rozczarowaniem, że naprawdę tak właśnie wyglądam. Rzeczywiście, bywało to trudne.
Kaśka Paluch: Do sławy trzeba się przyzwyczaić?
Urszula: To zależy od człowieka, od jego psychiki. Niektórzy nie są w stanie wytrzymać bez fleszy, a inni czują się, jakby im z każdym błyskiem odbierano cząstkę duszy. Ja jestem gdzieś pośrodku. Dziennikarze są potrzebni i sława wynikająca z różnych działań. Mam tego świadomość, ale bez permanentnego ciśnienia na to, żeby być w gazetach. Udaje mi się to godzić.
Kaśka Paluch: Ze swojej perspektywy ocenia Pani, że media też się zmieniły?
Urszula: Kiedyś w ogóle nie wyobrażałam sobie, żeby Zdzisława Sośnicka czy Maryla Rodowicz były ludźmi z krwi i kości. Wydawało mi się, że są inni od nas. Z tamtego okresu pamiętam szacunek do artystów. Teraz przez to, że jest nas dużo więcej – tych ludzi, o których się pisze – być może takie podejście nie jest już interesujące. Jednak mimo wszystko wydaje mi się, że trochę tajemnicy jest artystom potrzebne…
Kaśka Paluch: Tajemnica służy sztuce?
Urszula: Służy każdemu, nawet w związku (śmiech).
Kaśka Paluch: Ponowne nagrywanie starych piosenek było tylko podróżą sentymentalną czy udało się Pani obudzić coś nowego?
Urszula: Na pewno zmieniło się moje pojęcie tekstów – śpiewałam je z większą świadomością niż wtedy, kiedy nagrywałam je po raz pierwszy. Wówczas, pamiętam, ciągle pytałam Marka Dutkiewicza: „No dobrze, ale o czym tu piszesz?”. Teksty do „Luz-blues, w niebie same dziury” czy „Malinowy król” nie są takie oczywiste, bo mimo swoistych odlotów jest w nich dużo odniesień do ówczesnej rzeczywistości. Ale teraz te teksty mocniej do mnie docierają. Kiedyś uważałam je za dziwne, teraz lepiej je rozumiem. Są bardzo trafione i dziękuję Markowi, że takie teksty napisał. Choć samo nagrywanie muzyki, mierzenie się z tym repertuarem było wyzwaniem. Nie chciałam robić nowych aranżacji, zmieniać tych piosenek, bo sama lubię słuchać wersji, do których jestem przyzwyczajona. Moim zamierzeniem było zrobić to tak samo, ale lepiej technicznie (śmiech).
Kaśka Paluch: Te „takie same, ale lepsze” piosenki zaskakująco dobrze wypadają w dzisiejszej muzycznej rzeczywistości.
Urszula: Oczywiście, chociaż ta płyta nie wyznacza mi nowej drogi. Nie zamierzam też dalej nagrywać w taki sposób i w tym stylu. Czas płynie dalej, realia się zmieniły i jednak słychać, że to są lata 80. Fajnie do nich wrócić, ale nie można zostać w nich na zawsze. Natomiast widzę pewne podobieństwa do dzisiejszych nowych brzmień. Kiedyś np. porównywano mnie do Kate Bush, a moje piosenki do tego, co ona śpiewała. A teraz jest np. Bat For Lashes – wokalnie podobna, choć cały podkład i warstwa muzyczna jest u niej inna, bardziej oszczędna. Dla mnie wciąż ważne są gitary.
Kaśka Paluch: Jest Pani teraz w trasie, więc wakacje to dla Pani żaden odpoczynek.
Urszula: Niekoniecznie, bo dla mnie praca to też wypoczynek. Co tydzień coś gramy, a między koncertami robię sobie krótkie wypady, żeby odpocząć – teraz np. wracam znad jeziorka pod Lublinem. Ale nawet kiedy wyjeżdżam na koncert, to jest to dla mnie wspaniała rzecz. Wsiadamy do busa i mówimy sobie: „Wreszcie jedziemy na koncert!”. To dla nas sama przyjemność. Marzę też o trasie klubowej, żeby pograć dla mniejszej liczby ludzi, w innych warunkach. A niedługo wchodzimy do studia, żeby nagrywać materiał na kolejną płytę. Nie ma co czekać, po co tracić czas?
Rozmawiała Kaśka Paluch
„Miasto Kobiet” jest patronem medialnym najnowszej płyty Urszuli pt. „Wielki odlot 2”.