Wero Wysoczyńska: Tygrys jest dziewczyną
Kloszard, pani od szmatek, fanka rozrywki spod budki z piwem – słyszy. Niegrzeczna. Wygląda jak chce. Mówi jak jest. Z Wero Wysoczyńską rozmawiamy o tym, z jakimi stereotypami zmierza się kick-boksująca się stylistka

Wero Wysoczyńska / fot. Emil Kołodziej
Ceniona stylistka kampanii reklamowych, kostiumografka, reżyserka i choreografka pokazów mody, wykładowczyni. To wersja oficjalna. Tak naprawdę płacze na reklamach NIKE, jest wychowanką zakonnic, na ringu potrafi dokopać, a kiedy głosem słodkim jak różowy brzuszek szczeniaczka opowiada o ręcznie wyszywanych jedwabiach, to cieszą się jej oczy
Agna Karasińska: „Dziecko, jak ty wyglądasz?!”
Zdarzyło mi się usłyszeć to od taty, chociaż od niego wszystko się zaczęło. Wczesne lata 90. Pamiętam, że jak szykował mnie do przedszkola, akceptował wszystkie fanaberie, typu: jak rajstopki, to w kropki. Spódniczkę musiał najpierw zakładać na ręce i pokazywać jak się będzie kręciła, bo lubiłam tańczyć po obiedzie. Prezentował wszystkie opcje i konfiguracje spódniczek w ruchu. Must have’em były stukające buciki. W zagranicznej telewizji zobaczyłam legginsy, takich u nas nie było. Wymyśliłam, że pójdę do przedszkola w samych rajtuzkach. Przedszkole prowadziły zakonnice. Tam to nie przeszło. Zakonnica kazała mi się ubrać. Mocne zderzenie z rzeczywistością. W gimnazjum zakładałam bluzę do góry nogami i sprawdzałam, co się wydarzy. Ubierałam spodnie taty, przewiązywałam sznurówką w pasie. Lubiłam alternatywy. Zakładanie rzeczy niekoniecznie tak, jak ktoś wymyślił. Do tej pory to uwielbiam. Pierwsze kolczyki zrobiła mi mama.
A tatuaże, to wybór estetyczny czy manifestacja?
Ludzie pytają, co znaczą moje tatuaże. Na litość boską, nic. Nie tatuuję sobie daty urodzin córki, bo po pierwsze jej nie mam, a po drugie, gdybym ją miała, to sądzę że zapamiętałabym dzień, w którym ją urodziłam. Nie tatuuję sobie imienia matki, bo daj Bóg, pamiętam jak ma na imię. To [wskazuje na tatuaże na swoim ciele] sobie kiedyś narysowałam i uznałam, że fajnie by wyglądało. To mi się przyśniło. To był projekt, do którego dojrzewałam bardzo długo. Ten jest pierwszym, bardziej kobiecym tatuażem, ale robiłyśmy go bardzo szybko. Tygrys z kokardą na ogonie to całkowity przypadek, miało go nie być. Ale jest, nawet z napisem: tygrys jest dziewczyną.
„Taka ładna, a tak się oszpeca…”
Niektórzy mają kłopot ze mną, z moimi tatuażami, niebieskimi włosami. Widzę, że ludzie patrzą. Może dlatego, że brak mi wytatuowanego delfinka albo serduszka z różyczką na przedramieniu? Zauważyłam, że starsi ludzie mają większą odwagę, żeby wprost mówić przykre rzeczy. Pewnie z braku dostępu do internetu.
Wero Wysoczyńska: Gdy byłam nastolatką, zrobiłam sobie w Berlinie irokeza. Kiedy wróciłam, pojawił się kłopot. Pierwszą rzeczą, jaką usłyszałam było: „Gdybym miał taką córkę, to byłbym za aborcją”.
Wyobrażasz sobie, żeby powiedzieć coś takiego komuś, kogo nie znasz? To było 16 lat temu, a ja wciąż pamiętam. Niedawno, gdy stałam w kolejce, usłyszałam prosto do uszka szept: „jesteś dziwolągiem”, i tyle. Odwracam się, a za mną stoi dziad i powtarza: „jesteś dziwolągiem” i odchodzi. Wryło mnie, zostałam z tym. Nawet nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zresztą, co miałabym powiedzieć? Tacy ludzie oczekują reakcji, buntu, potwierdzenia ich racji. W pracy nauczyłam się, że to, co się komuś podoba, nie ma żadnego znaczenia.
Pracujesz w branży modowej.
Pracuję w branży, która zaraz po przemyśle paliwowym jest najbardziej zanieczyszczającą środowisko. Walczę z tym. Każdy rocznik moich uczniów musi ze mną przejść przez wykład związany z modą zrównoważaną. Głęboko wierzę, że ludzie nie muszą być chujami ani dla siebie nawzajem, ani dla środowiska i zwierząt. Jestem typem secondhandowym, lubię dawać drugie życie ubraniom. Nie widzę powodu, dla którego miałabym płacić za koszulę 150 zł, kiedy jej wyprodukowanie w krajach Trzeciego Świata kosztowało 1,50 zł.
Ale pracujesz dla sieciówek.
Pracuję przy kampaniach, które namawiają do konsumpcji. Jeśli zapytasz, czy jest mi z tym źle, to odpowiem, że gdybym miała się nad tym zastanawiać, to powiedziałabym, że nie nadaję się do życia w tym świecie. Jest tyle rzeczy, które mnie męczą. Tak normalnie, po ludzku. Zwierzęta cierpią. Ludzie pracują za miskę ryżu. Gdybyśmy się zastanowili, ile musi kosztować wyprodukowanie koszulki, którą kupujemy za tak niewiele, to może zwrócilibyśmy uwagę, że gdzieś tam daleko od nas ludzie zarabiają taki hajs, za jakie my nigdy nie chcielibyśmy żyć. Jesteśmy uzurpatorami. Zdajmy sobie sprawę z tego, że żyjemy na czymś, czego nie jesteśmy w stanie ogrodzić, zabetonować, że natura jest silniejsza od nas. Brakuje nam pokory. Mamy dużo większą empatię do zwierząt niż do ludzi, a mimo to wyrzynamy lasy, w których żyją orangutany. Jeśli w stosunku do ludzi jest jeszcze gorzej, to jest beznadziejnie.
Mówisz, że modę kochasz i nienawidzisz jednocześnie.
Nienawidzę, bo to branża, która wyzyskuje ludzi, a nie akceptuję tego. Czasem mam dosyć tego, że nie pracuję w biurze. Wczoraj byłam 12 godzin na planie – w upale stałam, biegałam, a potem to odchorowałam. Czasami nie wiem, czy to jest tego warte. Stylistki kojarzone są z Instagramem – zarabiamy dużo kasy i spotykamy się z projektantami na kawie, albo z dziewczynami, które latają po sklepach i prasują szmatki. Rzeczywistość nie wygląda jak w filmie „Diabeł ubiera się u Prady”. To są kilogramy przenoszonych rzeczy, wypadający dysk raz na kwartał. Trenuję kick-boxing, bo potrzebuję do tej pracy mocnych mięśni. To ciężka, fizyczna robota.
A za co to kochasz?
Nie wyobrażam sobie, że miałabym robić cokolwiek innego. Uwielbiam zapach skóry. Kiedyś spóźniłam się na spotkanie, bo siedziałam i wąchałam torebkę. Uwielbiam dotyk materiału, który jest strukturalny. Uwielbiam patrzeć, jak materiał pracuje. Wierzę, że moda jest sztuką, tak ją traktuję i nie potrafiłabym robić niczego innego. Nic nie daje mi większej radości. Miesiąc temu zrobiliśmy najlepszą w życiu sesję. Siedziałam na dachu NCK i się uśmiechałam. I to są takie momenty, że zapominam o wszystkim, co złe i cieszę się z tego, co robię.

Wero Wysoczyńska / fot. Klaudyna Schubert
Lubisz się bić?
Nie mam atawistycznych odruchów, które karzą mi zaciskać pięści i lać się na ulicy. Tego nie robię. Wręcz przeciwnie, zawsze stroniłam od tego typu sytuacji. Grasz w tenisa i albo uderzysz w piłkę, albo nie. Jedziesz na rowerze i albo przejedziesz kilometr w dwie minuty, albo w dziesięć. W sportach walki jest tak, że albo dostaniesz w pysk, albo ty dasz komuś w pysk. Unikasz własnego bólu. To jest przekroczenie przedziwnej granicy w swojej głowie. Bardzo często boję się wychodzić na ring. Nikomu tego nie mówię, zwłaszcza osobom, z którymi sparuję. Mam gorszy dzień, okres, nie mogę się skupić, czuję, że jestem słabsza, ciało się nie zdążyło zregenerować. Jest mnóstwo czynników. Jak zapieprzasz 12 godzin na planie, a potem biegniesz z wywieszonym językiem na trening, to wcale ci się nie chce. Ludzie mnie pytają, czy mam czas albo ochotę. No way.

Wero Wysoczyńska / fot. Klaudyna Schubert
To dlaczego to robisz?
To najpiękniejszy sport na świecie. Rozwinął mnie emocjonalnie, jeśli chodzi o bycie człowiekiem. A poza tym… przegrałam zakład. Byłam u koleżanki. W jednej ręce papierosek, w drugiej winko – wtedy moja ulubiona forma spędzania wolnego czasu. Koleżanka mówi: „Wero, patrz, pokażę ci nową zajawkę”. I wpada w rękawicach bokserskich. Mówi, że jest super, chodzi na dziewczęcą grupę podstawową, nie ma chłopaków. Całe życie byłam człowiekiem-leniem. Ważyłam15 kilo więcej. Uważałam, że publiczne pocenie się jest upokarzające, nie biegałam nawet do autobusu, nigdy w życiu. Zakład polegał na tym, że jeśli nie dotknę stóp palcami, to pójdę z nią na trening. Wyobraź sobie, że byłam tak zastanym leniuszyskiem, że nie sięgnęłam podłogi. Boże! Następnego dnia poszłam na trening, chciałam umrzeć, czułam się okropnie.
To dlaczego wróciłaś na następny?
Chyba przez mój francowaty charakter. Ktoś mi kiedyś powiedział, że sobie prędzej rękę odgryzę, niż odpuszczę. To nie jest steper, gdzie wchodzisz i schodzisz. Tam jest akcja, przygoda.
Wyżywasz się?
Nie wyżywam się. Nigdy. Ludzie często odbierają to jako agresję, którą trzeba wyładować. Nigdy tego nie potrzebowałam.
Wero Wysoczyńska: Nie mam w sobie frustracji, negatywnych emocji, które muszę wyładować. Kick-boxing to są szachy, sport dla ludzi inteligentnych.
Autokomplement. Jeśli nie jesteś skupiona, nie odbierasz bodźców góra-dół, jeśli nie kontrolujesz swojego ciała, włączasz uczucia, to przegrywasz. Absolutnie nie chodzi o agresję.
Czy nie szkoda ci twarzy?
Boję się innych rzeczy. Nie boję się o fizyczność. To jest dodatek. Poza tym lubię myśleć, że z moją twarzą jest wszystko w porządku. Sport tego nie zmienił.

Wero Wysoczyńska / fot. Klaudyna Schubert
A bólu?
Nie boję się bólu. Boję się tego, że ktoś mnie pokona. Ktoś mówił, że mu się źle patrzy na dziewczyny, które się biją. Wychodzimy wielkie terminatory, by zabić. Tymczasem dziewczyny przed walką wrzucają zdjęcie nowego manicure albo fryzury, którą sobie zaplatają na walkę. Bo gdzieś w tym wszystkim zostajemy dziewczynami. Moją największą obawą przed treningiem jest to, czy mi legginsy za bardzo nie prześwitują. Trenuję z samymi facetami. Tu skłonik, tam szpagat. Chcę się czuć komfortowo.
Faceci się ciebie boją?
Nie, ale unikają na treningach.
Jesteś feministką?
Zdecydowanie. Feminizm jest dla mnie tym, czym dla Beyonce. Wierzę w społeczną, polityczną i ekonomiczną równość płci. Jestem feministką, bo mierzę się z hasłami typu „bijesz się jak dziewczyna”. Wkurwia mnie to.
Czym jest dla ciebie kobiecość?
Jestem feministką, nie czuję się kobietą. Zdecydowanie jestem 31-letnią dziewczyną. I nie mam pojęcia, co znaczy kobiecość. Nie wiem, czym jest kobiecość, poza jej fizycznymi aspektami.
Jesteś niegrzeczna?
Jestem bardzo dobrze wychowana.
Agna Karasińska
Aleksandra 22 lipca, 2019
Tak w obronie starszych ludzi dodam, że młodzi potrafią być gorsi. O ile starszy powie przykrość w twarz, tak młodszy użyje do krytyki WŁAŚNIE internetu.