Warszawka – Krakówek – Warszawka
Od poniedziałku do piątku do Warszawki. Za chlebem, panie, za chlebem. A od piątku do niedzieli do Krakówka, bo nie samym chlebem człowiek żyje, nie samym

karolina macios krakow
Życie ludzkie podróżą jest i basta. Od poniedziałku do piątku do Warszawki. Za chlebem, panie, za chlebem. A od piątku do niedzieli do Krakówka, bo nie samym chlebem człowiek żyje, nie samym…

Warszawka, Krakówek i znów Warszawka, ryc. Prevka
W stolicy bowiem (panie, co to za stolica?, kiedyś to była stolica w Krakowie!) bije źródełko życia, pracy i finansów, podczas gdy w Krakowie… (banda alkoholików i nierobów, ot co!) kultura, panie, historia i piwko na rynku. Napływowych w Warszawie od razu namierzysz – wychodzi toto na dworcu centralnym i od razu marudzi, że śmierdzi, że schody ruchome nie działają, hałas taki, że ogłuchnąć można, a jakie taksówki drogie pod tym dworcem, złodziejstwo, panie! I wszędzie kebab, kebab na kebabie. Przez ulicę nie da się spokojnie przejść, pędzą na gwałtu, rety, pieszych rozjeżdżają. Wszędzie tylko te korporacje, szkło, metal i 36. piętro, biureczka za oknami odsłoniętymi do późnego wieczora, krawaciki i obcasy. I korki, wieczne korki. A w Krakowie, wiadomo, czas płynie wolniej. Człowiek zanim wstanie, zdąży wypić dwie kawy, zanim zęby umyje, znajdzie chwilę na wiśnióweczkę, bo nic tak nie poprawia nastroju z rana jak wiśnióweczka przed śniadaniem. Do pracy spokojniutko, do tramwaju, a z tramwaju powolutku przez ryneczek na nóżkach. Gołąbki sobie popierdalają, słoneczko przyjemnie grzeje, a jak pada, to wiadomo, że tylko na Brackiej, nigdzie indziej nie pada tak romantycznie. Na pierwsze śniadanko do pracy obwarzanek i kawka na wynos.
- „A W KRAKOWIE… (BANDA ALKOHOLIKÓW I NIEROBÓW, OT CO!) KULTURA, PANIE, HISTORIA I PIWKO NA RYNKU!”
Taki to luksus, że z tekturowym kubeczkiem wzdłuż Wisły można przejść kawałek. Mewki krzyczą, łabędzie wyciągają szyje jak gdyby nigdy nic. A po pracy na kawkę na rynek, zjeść coś można, popić, spotkać się z przyjaciółmi, porozmawiać o sztuce i kulturze. A tam w tej Warszawce to biedaki tylko o kursie franka i delegacjach. Życia nie mają, nic, tylko od świtu do nocy w robocie pod krawacikiem z aktóweczką siedzą. Co oni tam o świecie wiedzą? O przemijaniu? O egzystencji? O wyższości Miłosza nad Brodskim? Myślą, że jak przyjadą w piątek wieczorem, swoje w korkach odstoją, potem do nocy pić będą z miejscowymi na Kazimierzu, to coś z tego życia posmakują? Potem pół soboty alkazelcery i tupiące gołębie, a wieczorem znów do knajpy. Przecież z nimi to się dogadać nawet po pijaku nie można! Siedzą tacy, nóżka na nóżkę założona, palcami po blacie stukają i krzywią się, że szklanka do piwa niezbyt czysta, że smugi na kieliszku, że cytryna nie kwaśna, a sól nie słona. Że gdzie ten kelner? Że niby ten barman to niedługo już tu popracuje, zna się, kogo trzeba. Że sami menele w tym mieście mieszkają, chleją obiboki od rana do nocy i od nocy do rana. Za co oni niby żyją? Chyba ze zbierania butelek na Plantach. I te gołębie! Gdzie człowiek nie usiądzie, to obsiądą, gdzie nie pójdzie, to obsrają! A konie?! Cywilizowane niby miasto europejskie, a na rynku śmierdzi końskimi sikami! Mickiewicz, cepeliada i kiełbaski z grilla! I wszędzie kebab, kebab na kebabie! Miasto kultury, jasne…
Ha, a ja jestem z Gdańska.
To widać. Jestem z Gdańska. To słychać.
Że ja jestem z Gdańska, to widać, słychać i czuć.
Karolina Macios