W Grubych Rybach – grube smaki!
Tym razem blogerka Ania (abitetoeat.pl) opowiada, gdzie zaledwie 10 km od Krakowa można naprawdę "grubo" zjeść.
Do Grubych Ryb wybraliśmy się z moim mężczyzną na romantyczną kolację w pewne sobotnie popołudnie. Skuszeni zmianą właściciela i promowanymi przez miejsce akcjami: gotujący dla nich uczestnicy programu MasterChef czy najbliższa ostatkowa impreza (9 luty) w stylu Bollywood, podczas której Idir Makoudi przygotuje Kurczaka po bombajsku. Cenię miejsca, które dbają o klientów, zamieniają restauracje w coś więcej niż tylko miejsce na posiłek, rozsiewają magię. I takie właśnie dzisiaj są Grube Ryby.
Sama restauracja położona jest w Zabierzowie na terenie Rezerwatu Krajobrazowego i zaczarowała mnie swoim klimatem. Widok na zamarznięte jezioro, oprószony śniegiem las i dolinę, wielkie przeszklone okna, za których widać migający kominek – urzekły mnie od samego progu. Poczułam się jakbym nie wyjechała 10 km za Kraków, tylko siedziała w małym włoskim kurorcie narciarskim. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak pięknie wygląda to miejsce wiosną i latem kiedy tonie w kwiatach, o których opowiadała mi managerka lokalu – Pani Ewa – zachęcając do ponownej wizyty właśnie w tym okresie. Wnętrze jest olbrzymie, wybraliśmy miejsce na antresoli z widokiem na dolinę oraz kominek. Z powodzeniem można tu wyprawić nie jedno wesele, chrzciny czy komunię. Zachwycił mnie również pokój zabaw dla dzieci. Odkąd zostałam mamą chrzestną Kostka, a w naszym gronie przyjaciół dzieci pojawiają się ostatnio jak grzyby po deszczu – zwracam uwagę czy restauracje są przygotowane do wspólnych wyjść. Nigdzie nie spotkałam się z taką ofertą dla najmłodszych. Pokój zabaw przypomina raczej pokój dziecka widać, że właścicielom temat nie jest obcy. Przeszklony – więc rodzice spokojnie mogą siedzieć nieopodal i zaglądać przez okna, fantastycznie wyposażony – można spokojnie zjeść obiad, deser i wypić kawę bez obawy, że dziecko w tym czasie się znudzi i przerwie nam chwilę relaksu. Zamknięty – można więc dziecko zostawić bez obaw, że za chwilę znajdzie się w kuchni.
A skoro o kuchni mowa… Pan Maciek – kelner – zadbał o nas na najwyższym poziomie. Dania były podawane jednocześnie, w odpowiedniej kolejności. Czujne oko Pana Maćka wyłapywało kiedy skończyliśmy jeść i należy usunąć talerze, a kiedy tylko robimy przerwę bo danie jest sycące, a my jesteśmy łakomczuchy. Dania są pięknie podane. Jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Dba się tu o każdy szczegół, potrawy cieszą oko, ale przede wszystkim podniebienie.
Na przystawkę zamówiliśmy krewetki na maśle i białym winie (34 zł) oraz tatar z polędwicy wołowej (20 zł). Do tego poprosiliśmy o pieczywo, które jest wypiekane na miejscu w Grubych Rybach. Pyszne, chrupiące, aromatyczne. I bardzo się przydało, bo sosik powstały z masła i krewetek był tak niesamowicie gładki, lekki i prosty w smaku, że dosłownie wylizałam talerz (przy użyciu chleba, proszę sobie nie wyobrażać mnie liżącej talerze)!
Tatara nauczył mnie jeść Tata i do tej pory uważałam, że nikt nie jest w stanie zrobić go lepiej. Jadłam go w wielu miejscach, bliski ideału był ten, przygotowywany w Warszawie w Starym Domu gdzie kucharz sporządza go przy Tobie używając wielkiego noża do krojenia mięsa – mnie kojarzącego się z szablą. Tato – przepraszam ale tatar w Grubych Rybach dorównuje Twojemu. Odmówiłam pokutę kiedy wypowiedziałam te słowa głośno nad talerzem posiekanej polędwicy, zmieszanej z żółtkiem, kiszonym ogórkiem, garścią posztakownaych grzybów i cebuli. Było świeżo, pysznie i rozpływało się w ustach.
Zachęceni przystawką zamówiliśmy zupy. Piszę zupy bo testowaliśmy: cebulową ( 12 zł), żurek (12 zł), pomidorową z kluseczkami (9 zł) i krem serowo-porowy (12 zł). I wiecie czemu uwielbiam takie miejsca jak to? Za możliwość zjedzenia połowy dania – też. Ale przede wszystkim za to, że nielubiana przez mojego mężczyznę zupa cebulowa okazała się tak pyszna, że zjadł połowę mojej porcji, a ofukany „nie zjem i już” przeze mnie krem serowo-porowy – zjadłam ze smakiem! Jestem zazdrosna o zupę cebulową!! I muszę przeprosić za ofukanie polecanego przez Pana Maćka i Pana Darka kremu – biję się w pierś. Nie mogę nie wspomnieć o żurku – idealnie kwaśnawym, z pływająca kiełbaską i o zupie pomidorowej, która była smaczna, miała idealną konsystencję, jednak była najsłabsza z całej czwórki.
Czas płynął leniwie, nigdzie się nie śpieszyliśmy, cieszył nas zapach palonego drewna w kominku, piękna zima za oknem i dania główne. Nie mogłam sobie odmówić polędwicy wołowej w sosie z zielonego pieprzu (45 zł) z rozmarynowymi ziemniakami oraz filetu z kurczaka faszerowanego kurkami w sosie śmietanowym (26 zł). Czy muszę Wam mówić, że były idealne? Kurczak kruchutki, a polędwica delikatna. Sosy nie za gęste aczkolwiek sos z zielonego pieprzu był sosem + zielony pieprz. Czemu się czepiam? Wiem, że w większości restauracji tak właśnie podają. Niemniej jednak miałam okazję w Kielcach zjeść taką polędwice z idealnym sosem: zielony pieprz był rozgnieciony i dodany na etapie łączenia burre manie i masła z łyżką zalewy. Dzięki temu cały sos jest przesiąknięty zielonym pieprzem i nie jest za ostry – co w przypadku rozgryzienia kilku kulek zielonego pieprzu jest częste i nie przez wszystkich lubiane.
Bardzo już najedzeni daliśmy się skusić na deser. Wypiekana codziennie szarlotka (13 zł) z lodami była jak u mamy. Pozbawiona smaku proszku do pieczenia – tak często spotykanego w restauracjach, z kruszonką, prosto z pieca, z nieco kwaśnymi jabłkami komponuje się z waniliowymi lodami jak Sonata Księżycowa Bethovena. Tiramisu (15 zł) przypominało w smaku to na Sycylii. Jedliśmy takie nie tak dawno temu i od razu smak skojarzył nam się z sycylijską ręką. Jako niezbyt wielki entuzjasta kawy lubię, kiedy to ciastko zawiera jego posmak ale nie jest nim przesiąknięte. Po tak obfitej kolacji, siedzieliśmy jeszcze długo, bo z Grubych Ryb nie chce się wychodzić. Czujesz się jak w zaczarowanej krainie, jakby czasoprzestrzeń spłatała figla stawiając zaledwie 10 km od Krakowa miejsce z pysznym jedzeniem i wyłącznością na relaks.
***
O Ani:
Uważa jedzenie za magię, a jego powstawanie – za czarowanie. Lubi wszystkie kuchnie świata, nawet ekstremalne. Eksperymentuje, dośiwadcza i dzieli się swoją pasją z czytelnikami swojego bloga www.abitetoeat.pl Zwyciężczyni pierwszej edycji „Ugotowani” w TVN. Subiektywnie opowiada o poznanych miejscach, smakach serwując swoje wariacje na temat jedzenia.
O blogu:
A bite to eat czyli „coś do jedzenia” to blog kulinarny mojej pasji – gotowania. Znajdziecie tu różne kulinarne wyzwania, przepisy moje i zapożyczone, pomysły i wariactwa, opowieści o kulinarnych podróżach, recenzje odwiedzanych przeze mnie miejsc. Chcę by „A bite to eat” było dla Was inspiracją do codziennego gotowania.
Zapraszamy na: www.abitetoeat.pl
as 28 stycznia, 2013
ZOBACZ NA TĄ STRONĘ A NIE POŻAŁUJESZ, JAK MASZ JAKIŚ PROBLEM, CHOROBĘ TO WEJDŹ TUTAJ : ZYWYROZANIEC.PL