Mazurek&Vetulani: Piękna i Starzec piszą o neuroerotyce
Prof. Vetulani przekazywał wiedzę w taki sposób, by ją zapamiętano, ale z pewnością nie po to, by kogoś urazić
Ta historia ma swój początek pięć lat temu, gdy młodziutka krakowska dziennikarka spotkała na swojej zawodowej drodze światowej sławy neurobiologa i psychofarmakologa, który mimo słusznego wieku ani myślał odchodzić na emeryturę, i od pierwszego usłyszenia wyczuła w nim bratnią duszę. On musiał czuć to samo, skoro zaprzyjaźnili się, napisali razem cztery książki, popijając wino i przy okazji zrewolucjonizowali popularnonaukowe spojrzenie na nasze mózgi i… seksualność
Pierwsza książka profesora Jerzego Vetulaniego i dziennikarki „Gazety Krakowskiej” Marii Mazurek nosiła tytuł Bez ograniczeń. Jak rządzi nami mózg. Piszą w niej m.in. o popędach, emocjach, etyce, agresji czy pornografii – prostym językiem wyjaśniają potrzeby fizyczne i społeczne oraz ewolucyjne zdobycze gatunku. Potem była książka A w konopiach strach o działaniu na ludzki mózg medycznej marihuany, i pięknie ilustrowana książka dla dzieci o tajemnicach mózgu. Aż prosiło się, by w końcu napisali książkę o seksualności. Albo – jak to precyzuje współautorka – o rozmnażaniu. Publikacji nie udało się dokończyć razem, jednak w rok po tragicznej śmierci profesora udało się ją, w nieskończonej formie, wydać. Bo on by tego chciał. Bo taka literatura jak Neuroerotyka. Rozmowy o seksie nie tylko potrzebna jest nam wszystkim.
Karolina Dudek: Zastanawiam się, czy powinnyśmy rozmowę zacząć od waszej najnowszej książki, czy od wspominania profesora, ale to tematy, których nie potrafię rozdzielić. Książkę otwiera wzruszający i zabawny wstęp – twoje wspomnienie profesora Vetulaniego. Nazywałaś go „starcem”. Sama kiedyś to słyszałam! Czy on o tym wiedział?
Maria Mazurek: Profesor wiedział, że tak o nim mówiłam, choć oczywiście nie zwracałam się tak do niego wprost. To nie było nic urągliwego ani kąśliwego. I na pewno nie był tym urażony. Jego w ogóle bardzo trudno byłoby obrazić, bo był człowiekiem z bardzo dużym dystansem do siebie i kabaretowym sznytem. W końcu był jednym z założycieli Piwnicy pod Baranami! Miał rozrywkową duszę i ironiczne poczucie humoru. Dla mnie w słowie „starzec” kryje się doświadczenie i wiedza, tak jak w słowie „mędrzec”. To pokazuje też siłę jego mózgu i niewątpliwy autorytet, jakim był dla ludzi.
Na jego wykłady waliły tłumy słuchaczy. Pamiętam, co się działo na Klubie Miasta Kobiet, gdy był gościem. Musieliśmy wynająć halę w dawnej zajezdni, żeby pomieścić chętnych. Ty miałaś to szczęście, żeby znać go osobiście. Mało tego – zaprzyjaźniliście się. Pięknie o nim piszesz. „Kochany Starzec, wybitny, choć czasem niefrasobliwy, bezczelny ale lojalny, zafascynowany ludźmi, choć czasem złośliwy”.
Maria Mazurek: Był perełką wśród naukowców, mam wrażenie, że nie do końca pasował do naukowego świata. Był showmanem, mówił to, co chciał, nie ograniczał się. Nie było dla niego rzeczy, które nie przystroją uczonemu. Zależało mu na popularyzacji wiedzy, więc siłą rzeczy musiał spłycać i upraszczać niektóre fakty naukowe. W swoich wypowiedziach uciekał się do barwnych metafor, za co zdobywał uznanie tłumów. Bywał bezczelny, złośliwy, a czasami tak dosadny, że gdyby ktoś nie miał do siebie dystansu, mógłby to źle odebrać.
Wychował się w konserwatywnej katolickiej rodzinie z tradycjami naukowymi, i jako młody chłopak lubił być im na przekór. Deklarował, że jest ateistą, mówił, że nie lubi swojego brata…
Maria Mazurek:… a gdy przyszło co do czego, porzucił karierę naukową w Stanach, żeby wrócić do Polski i opiekować się swoją chorą mamą. No właśnie taki on był.
Był geniuszem. Podobno otarł się o Nobla.
Maria Mazurek: Tak twierdzą inni naukowcy, z którymi o nim rozmawiałam. On sam żartował z tego tematu, mówił, że podał rękę kilku noblistom, czyli bardzo dosłownie otarł się o Nobla. Albo że szkoda, że tej nagrody nie dostał, bo byłby bogaty, a tak musi się męczyć, pisząc książki ze mną. Myślę sobie, że gdyby nie wyjechał ze Stanów, gdzie w latach 70. z sukcesami prowadził badania naukowe, prędzej czy później by tego Nobla dostał.
Ale nie tylko w tym ujawniał się jego geniusz.
Maria Mazurek: Widziałam jak działał jego mózg, w takich zwykłych codziennych rzeczach, jak on zapamiętuje dosłownie wszystko, co się do niego mówi. Nie przestawał mnie zadziwiać tym, jak autoryzowaliśmy książki. Ja czytałam mu fragmenty, a on słuchał i wyłapywał błędy merytoryczne. Bywało i tak, że ja już prawie zasypiałam, czytając, zasychało mi w ustach, a on trwał w bezruchu. Myślałam, że drzemie, po czym nagle odzywał się, skupiony, że zjadłam „o” w nazwie jakiegoś neuroprzekaźnika. Mało tego – on mnóstwo pracował. Tu wykład, tam wywiad, a to spotkanie, a to pomoc komuś. Mało sypiał i non stop coś robił. Czasem młodzi ludzi nie są tak aktywni, jak był on. Ani myślał o emeryturze.
To była jego recepta na długowieczność?
Maria Mazurek: Ja sobie tak myślę, że on nie dożył starości. Nie zachowywał się jak stary człowiek. Jasne, że był w takim wieku, gdzie choroby są coraz częstsze, człowiek boryka się już z ograniczeniami w swojego ciała – jemu szwankował wzrok. Ale Vetulani mentalnie nie był stary, więc tym bardziej to określenie „starzec” jest przewrotne. Jego życie przerwał wypadek, zmarł miesiąc po tym, jak potrącił go samochód, zresztą stało się to, gdy wracał z pracy. On nie dożył starości i myślę, że bardzo nie chciałby być prawdziwym starcem.
Łatwo się wam pracowało nad książkami? Dzieliło was w zasadzie wszystko.
Maria Mazurek: Nigdy tego nie odczułam. Vetulani bardzo szanował młodych ludzi, nie klasyfikował nikogo według wieku czy pozycji społecznej. Myślę, że byliśmy dobranym duetem. Profesor też to podkreślał. Naszą współpracę nazywał symbiozą. On potrzebował czegoś ode mnie, a ja od niego. On dawał wiedzę i autorytet. Jednak by napisać książki potrzebował rozmówcy, redaktora, kogoś, kto by go mobilizował do pracy. I to była moja rola. Zawsze na spotkaniach autorskich profesor podkreślał, że jestem równorzędną autorką tych książek, choć oczywiście mnie to bardzo peszyło, bo moim zdaniem on był ważniejszy. Ale upierał się, i kiedy tylko byłam obok, wołał mnie, żebym podpisywała książki razem z nim.
Vetulani nie patrzył na ludzi przez pryzmat tego, jaki mają tytuł przed nazwiskiem. Był na to wręcz wyczulony. Tymczasem większość ludzi ma taki dziwny odruch, by przy naukowcach lub ludziach znanych się prostować i mówić pełnymi zadaniami, a przy sprzątaczce zapominać o kulturze.
Maria Mazurek: Ja tego nie znoszę. Mam to z czasów, gdy byłam modelką z niskiej półki i hostessą. Niejednokrotnie spotkałam się z ignorancją i chamstwem, tylko dlatego, że jestem młoda i rozdaję gadżety na jakiejś imprezie, a przecież to mógłby robić każdy. Teraz, gdy jestem dziennikarką, mam wręcz alergię na to, gdy ktoś odnosi się do mnie z szacunkiem, a kelnerkę tratuje z wyższością. Vetulani podkreślał, że tyle samo można nauczyć się od każdego człowieka, nieważne czy to profesor, czy pan dozorca.
Czy to prawda, że nie poprawiał nic w swoich wypowiedziach?
Maria Mazurek: Nigdy nie ugładzał mi tekstów, autoryzował jedynie kwestie merytoryczne, na których ja się nie znam. Nie wstydził się tego, że powiedział coś nazbyt uproszczonego lub pikantnego.
Wielu naukowców próbuje być na papierze jeszcze mądrzejszymi niż są w rzeczywistości.
Maria Mazurek: Robię kilka wywiadów tygodniowo, wiem jak to wygada. „Ale pani redaktor, to będą czytać koledzy, branża”. I zmieniają tekst tak, że zwyczajny człowiek nic z niego nie zrozumie. Profesor wiedział, że piszemy dla ludzi.
Czasami to ty byłaś jego cenzorką. W książce wielokrotnie go strofujesz, np. by nie opowiadał szczegółów o Stasi, czarnoskórej służącej, z którą za młodu łączyła go pewna zażyłość.
Maria Mazurek: Dokładnie. Nieraz musiałam go powstrzymywać, żeby nie zapędzał się za daleko, niektóre jego wypowiedzi były za ostre. Bałam się, że redakcja nam coś wytnie albo że nam czegoś nie wydrukują.
Wydrukowali. Ale podobno jeden z popularnych lewicowych magazynów dla kobiet nie chciał opublikować fragmentów książki, bo uznał ją za seksistowską.
Maria Mazurek: Nasza książka jest o biologii, o rozmnażaniu gatunku, o tym, jak stworzyła nas natura, i naprawdę nie wiem, co tam mogło się nie spodobać. Może to, że piszemy o samicach i samcach, godach i tym, dlaczego kobieta jest biologicznie tą, która ma rodzić dzieci i trwać w gnieździe? Ale z drugiej strony omawiamy seks starców, działanie niebieskiej pigułki oraz genetyczne i hormonalne podłoże homoseksualizmu. To z resztą rozdział tuż obok parafilii, fetyszy, zboczeń i dewiacji. Profesor sam zaproponował takie sąsiedztwo, bo uznał, że to będzie zabawne. On był liberałem i w zaangażowany sposób bronił wolności drugiego człowieka. Książka, jak sam profesor, używa słów wprost, nie uznaje tabu. Zbulwersujemy tym pewnie niejedną przeczuloną grupę osób o skrajnych poglądach, ale zupełnie nie to było naszym celem. To książka popularnonaukowa i opiera się na wiedzy biologicznej.
Gdybym miała powiedzieć, o czym jest Neuroerotyka, powiedziałabym, że jej pierwsze rozdziały to arcyciekawy podręcznik biologii, o rozmnażaniu zwierząt, a druga jej część to seksuologia w kontekście społeczno-kulturowym. Takie książki są nam ogromnie potrzebne!
Maria Mazurek: Dla mnie, tak najkrócej, to książka o przekazywaniu genów, o rozmnażaniu właśnie bardziej, niż o samym seksie. Nie wiem, czy wszyscy to odczytają, ale na okładce nagie kobiety i mężczyźni układają się w helisę, czyli strukturę DNA. Tłumaczymy w niej, że w życiu chodzi o dawanie życia. O to chodzi każdemu gatunkowi, wszystkim zwierzętom, a wśród nich także ludziom. Co było dla mnie momentami nawet lekko niezręczne, bo reprezentuję tę grupę kobiet trzydziestoletnich, która na razie nie zdecydowała się na dziecko. I nie wie, czy się zdecyduje.
Na łamach książki, gdy profesor podkreślał, że macierzyństwo to biologiczna rola kobiety, trochę sama wywołujesz się do odpowiedzi, czemu nie masz dziecka, czy kiedyś chcesz mieć, czy masz czas, etc. A przecież przed nikim nie musisz się tłumaczyć, a już na pewno nie przed nim.
Maria Mazurek: To prawda. Profesor nie oceniał nikogo. Doskonale rozumiał, że oprócz biologii, rządzi nami aspekt społeczny i kulturowy, że każdy powinien mieć wybór. Oddzielał rzeczywistość biologiczną od cywilizacyjnej. W książce chodzi o fakty biologiczne, których nie można negować. Kobieta jest biologicznie stworzona do rodzenia dzieci i kropka, ale to nie znaczy, że każda z nas musi dziś spełniać ten ewolucyjny obowiązek. Nasz gatunek ma tę cechę, że stworzył kulturę i ona daje nam nieco inne, szersze spojrzenie na człowieka.
On takie miał.
Maria Mazurek: Vetulani miał imponująca wiedzą, nie tylko z biologii i chemii, ale także mógł sporo powiedzieć o literaturze, historii, społeczeństwie czy psychologii. Do tego jego osobowość sceniczna pozwalała mu odważnie i barwnie komentować to, co obserwował. Przekazywał wiedzę w taki sposób, by ją zapamiętano, ale z pewnością nie po to, by kogoś urazić.
Trudno nie zapadać ludziom w pamięć, skoro ciężarnej na rozwiązaniu mówi się publicznie, że powinna zrobić mężowi loda. I to z finałem.
Maria Mazurek: Owszem była taka sytuacja. Profesor uwielbiał młodych ludzi, w tracie pisania naszej pierwszej książki wypadał akurat sylwester. Tego dnia również pracowaliśmy i tak jakoś się zgadaliśmy, że mógłby przyjść na domówkę, na którą ja wybierałam się do kolegi. Jakież było zdziwienie grupy dwudziestokilkulatków, gdy nagle zjawiło się tam dużo starsze małżeństwo. Profesor Vetulani z żoną Marią. Wśród gości była też moja znajoma, ciężarna, tuż przed terminem porodu. Siedziała z tym wielkim brzuchem, zmęczona, i pożaliła się, że już bardzo jej ciężko i chciałaby w końcu urodzić. Wtedy profesor zupełnie serio powiedział jej: „Zrób mężowi loda, tylko do końca!”. Oczywiście chwilę potem naukowo wyjaśnił, że męski ejakulat zawiera prostaglandynę, która wywołuje skurcze macicy.
Skoro już przy takich ciekawostkach jesteśmy – pokaż mi proszę swoją dłoń.
Maria Mazurek: Wiem, do czego dążysz, mam serdeczny dłuższy od wskazującego. A ty?
Chyba mam krótszy. Jestem sentymentalna.
Maria Mazurek: E nie, zobacz, dobrze popatrz. Masz dłuższy. Silne osobowości tak mają. Masz typ testosteronowy.
No może minimalnie. Wyjaśnijmy czytelnikom, o co chodzi. W książce tłumaczycie cechy osobowościowe płci. I profesor podpowiada, jak łatwo poznać, czy ktoś ma typ testosteronowy, bardziej zdecydowany i agresywny, czy estrogenowy, bardziej emocjonalny i delikatny. Ja to oczywiście streszczam w ogromnym uproszeniu. O pierwszym świadczy palec serdeczny dłuższy od wskazującego.
Maria Mazurek: Po tym można poznać, czy w okresie płodowym testosteron matki działał na dziecko, lub też nie. On w taki sposób właśnie podawał wiedzę. Bo to się zapamiętuje. To był klucz od zdobywania serc ludzi.
I umysłów!
Maria Mazurek: W związkach wokół siebie widzę potwierdzenie rzeczy, o których on mi mówił, jak np. to, że mężczyźni są pieruńsko zazdrośni o byłych partnerów swoich kobiet, natomiast kobiety nie patrzą tak bardzo wstecz, natomiast prawie niedobrze im się robi na myśl, że ich facet w przyszłości mógłby sypiać za inną.
Niech zgadnę, wszystko sprowadza się do potomstwa. Facet chce mieć pewność, że dziecko na pewno jest jego, a kobieta nie chce zostać sama z jego wychowaniem.
Maria Mazurek: Dokładnie – profesor tym tłumaczył, dlaczego faceci chcieliby mieć dziewicę. Wówczas mieliby stuprocentową pewność, że ich dziecko jest ich dzieckiem. To niezwykłe, ile rzeczy, które wydają się kulturowe, jest opartych na biologii.
Zwierzęta mają na to jeszcze lepsze sposoby. Samce gatunków, u których samice kopulują z wieloma partnerami, potrafią wygrzebywać swoimi kolczastymi lub szczoteczkowatymi penisami spermę poprzedników. Chodzi o przekazanie własnych genów i eliminację konkurentów.
Maria Mazurek: Kiedyś podczas wywiadu ze specjalistą od pająków dowiedziałam się, że czasem samce tych zwierząt zostawiają po stosunku kawałek swojego odnóża w drogach rodnych partnerek, po to właśnie, by zagrodzić drogę innym.
Czego ta biologia nie wymyśli! Nie bez powodu też dzieci w pierwszych miesiącach po urodzeniu są statystycznie bardziej podobne do ojca. Żeby uznał je za swoje.
Maria Mazurek: Albo to, że mężczyźni najczęściej szukają partnerek podobnych do swojej matki. Bo biologicznie to właśnie matka była wzorem samicy zdolnej do rozrodu i wychowania potomstwa, więc on, zakochując się w podobnej, zwiększy szanse na założenie rodziny.
Mogłybyśmy tak długo, choć bez profesora to już nie to samo. Zaraz pewnie braknie nam tych nowinek, których on znał mnóstwo… Wasza książka jest niedokończona.
Maria Mazurek: Nie widać tego, bo te rozdziały które są, są spójne. Faktem jest jednak, że książka miała być jeszcze dłuższa. Piszę o tym we wstępie, żeby być uczciwą względem czytelnika. O wydaniu książki zdecydowałam po konsultacji z rodziną i żoną profesora, Marią, która zresztą zmarła kilka miesięcy po nim. Dużą pomocą był wnuk profesora, Franciszek, który pełnił funkcję swego rodzaju sekretarza Vetulaniego, oraz pani profesor Małgorzata Kossut, neurobiolog, która autoryzowała książkę z merytorycznego punktu widzenia. Jestem pewna, że on by tego chciał.
O czym byłaby wasza kolejna książka?
Maria Mazurek: O starości.
Starości, jak już powiedziałaś, profesor nie dożył.
Maria Mazurek: Tak. Faktycznie… Brakuje mi go codzienne. Czasem łapię się na tym, że chcę do niego zadzwonić i zapytać o coś życiowego.
Karolina Dudek