
Plakat z serialu „Californication” / fot. Fllickr/Julian Peasley
Podobno żyję w innym świecie niż wszyscy. Nie chodzi tylko o to, że nigdy nie pracowałem na etacie (w gruncie rzeczy od zawsze migam się przed jakąkolwiek uczciwą pracą, dzięki czemu mogę podziwiać wszystkich uczciwie pracujących), ale generalnie o sposób życia. Rzeczy, które szkodzą, okazały się dla mnie korzystne, i odwrotnie – każda próba zaspokojenia oczekiwań jakieś społeczności zwiastowała katastrofę
Papierosy
Na przykład papierosy. Kilka lat temu przestawiłem się na elektronika (e-papsa, jak mówi młodzież), co stało się właściwie przypadkowo. Nigdy nie planowałem rzucać normalnych szlugów, więcej nawet – naprawdę kochałem palenie. Zakaz wprowadzony kilka lat temu odebrałem jako osobistą obrazę mojej skromnej osoby i szczerze wierzyłem, że Tusk z ministrami myślał wyłącznie o mnie, wprowadzając rzeczoną ustawę. Wówczas kupiłem sobie e-papsa, traktując go jako urządzenie pomocnicze. Planowałem ciumkać to ustrojstwo w przestrzeni publicznej, w domu kopcić dalej pety tradycyjne i analogowe. Niestety, te po prostu przestały mi smakować. Skręca mnie na myśl o papierochu. W konsekwencji wbrew sobie dołączyłem do grona niepalących, których wcześniej miałem w szczerej pogardzie. Nie mogłem tego zrozumieć: czemu są tacy, co nie palą?
W dawnych czasach paliłem w ciągu dnia paczkę, czasem półtorej, jeśli zdarzyła się knajpka. Niektórzy powiadali, że dużo. Postrzegałem siebie na tle rodzinnych tradycji. Dziadek spalał bowiem pięć paczek, co daje sto papierosów od rana do wieczora. Mówimy nie o jakichś tam superlightach, lecz największych ciężarach oferowanych przez komunę: o caro, carmenach i sportach. Tatuś najdroższy zheblował ów wynik do dwóch paczek, niemniej nadrobił dystansem. Zaczął palić jako trzyletni berbeć. Była wojna, uchodźcy ze Lwowa dla hecy dawali gówniarzowi szlugi. Babcia wspominała, jak maleńki ojciec całował niedopałki z popielniczki. Pali zresztą do dzisiaj. W konsekwencji uważałem, że moja skromna paczka stanowi znaczny postęp wobec dokonań pokoleń wcześniejszych, i byłem nawet z siebie dumny. Przecież w porównaniu z praojcami jawiłem się osobą niepalącą.
Alkohol
Alkohol do dzisiaj kojarzy mi się z czymś dobrym i pięknym. Wieczór z kumplami przy flaszce jest dla mnie tym, czym dla kogoś innego Wigilia albo widok dwojga zachwyconych rodziców zgarbionych nad kołyską. Jestem, oczywiście, idiotą, lecz nie piramidalnym. Mam świadomość istnienia czegoś tak niszczycielskiego jak choroba alkoholowa i nawet napisałem o tym książkę, lecz historie brutalnych pijaków, samobójstw w delirium i żywotów utopionych w butelce znam jedynie z opowieści ludzi mi dalekich. Przez lata piłem równo, zdarzały się czterodniówki z jazdą od świtu do nocy, po czym pewnego dnia stwierdziłem, że już mnie to nie cieszy. Wolę przejść się z dziewuchą, poczytać książkę, pogadać z moim synem, choć oczywiście czasem wciąż daję w palnik, dbając o zdrowie ciała i duszy. Wódka oczyszcza, wyzwalając emocje, które inaczej nie znalazłyby ujścia.
Zdrowy stosunek do alkoholu zawdzięczam rodzicom. W naszym domu butelka miała stałe, istotne miejsce. Nie doświadczyłem żadnej przemocy, a obserwując ojca, pojąłem właściwy porządek rzeczy. Tato najpierw zajmował się dzieckiem, które miał nieszczęście począć, czyli mną. Potem poświęcał się swoim innym najbliższym, intensywnie myśląc o pracy. Właśnie ona stanowiła rzeczywistą radość mojego rodziciela. Potrafił on zapieprzać dwie równe doby bez snu. Dopiero gdy dopełnił wszystkich swych obowiązków, przychodził czas na kieliszeczek. Podpiwszy, ojciec zawsze pozostawał sobą. Nie stawał się przesadnie wesoły lub smutny. To również była bardzo ważna nauka. Dzięki buteleczce poznałem wielu fantastycznych ludzi, którzy do dzisiaj są moimi przyjaciółmi, przynajmniej cztery miłości życia oraz wiele miłości krótkotrwałych.
Seks
Właśnie – cały ten seks. Zdarzyło mi się go uprawiać i doprawdy nie mam pojęcia, czemu ludzie mają takiego hopla na punkcie zwyczajnych fikołów. Jedni chcą się parzyć, jakby ich życie od tego zależało, inni wykuwają pasy cnoty w swoich kazamatach. Znam prawdziwych purytanów, lękających się choćby kwadransa swobody, oraz rozpustników, którym bogate życie erotyczne odbiera czas i chęci na cokolwiek innego.
Seks jest fajny. Jest ważny. Każdy powinien ogarnąć tę sferę życia celem zachowania sił na ważniejsze sprawy.
Przemoc towarzyszy mi od podstawówki, gdzie zbierałem regularny łomot. Dokonywał się on najczęściej na terenie kościoła Bożego Ciała w Krakowie, a konkretnie pod potężnym krucyfiksem. Obojętność Zbawiciela na moją krzywdę doprowadziła mnie do wniosku, że Boga niewiele obchodzi człowiek, a najprawdopodobniej żadnego Boga nie ma. Po latach wyrobiłem w sobie wdzięczność dla moich prześladowców i witam ich serdecznie zawsze, gdy któryś się napatoczy. Byłem aroganckim, ekspansywnym dzieckiem i należało mi utrzeć nosa. Tęsknota za przemocą sprawiła, że do niedawna regularnie biliśmy się z przyjaciółmi, mocno, serdecznie i ze szczerej miłości. Wśród strat należy wymienić podbite oko, złamane żebro i rozbitą głowę. Zaprzestaliśmy tego procederu dopiero, gdy jeden pojechał na szycie.
Życie pisarza jest tak nudne, że na siłę trzeba szukać ekscytacji.
Łukasz Orbitowski