Uważność, czyli słów kilka o piciu kawy
Kolejne spotkanie z naszego cyklu i następne zadanie do zrobienia dla Ciebie, od Małgorzaty Majewskiej.

Ilustracja: Maciej Dziadyk
Być albo nie być, rozważał Hamlet w najsłynniejszym literackim monologu. My pytamy: być czy działać? Dostrzegacie różnicę?
W piątek rano dotarłam do pracy. Zaparkowałam samochód, kluczyki włożyłam do kieszeni trencza, wzięłam klucz z portierni i poszłam prowadzić zajęcia. Potem miałam dyżur w swoim pokoju. W ciągu trzech godzin, gdzieś między parterem i pierwszym piętrem, zdołałam zgubić płaszcz. Szukanie go w obu sekretariatach, pokoju służbowym, toalecie i kilku innych miejscach zabrało mi ze 40 minut. Po zajęciach poszłam zjeść obiad do pobliskiej knajpki Zupitto. Okazało się, że tydzień wcześniej zostawiłam tam przełączkę do mojego komputera – maleństwo niezbędne do prowadzenia wykładów, na którego szukanie w ostatnim tygodniu straciłam wiele minut. Pojechałam na następne zajęcia. W tym czasie zadzwonili z redakcji, że wysłany rano tekst ma dziwne rozszerzenie i nie są w stanie go otworzyć. Potrzebowałam internetu. Najbliżej było do Galerii Krakowskiej. Położyłam na stoliku dwa najważniejsze w mojej pracy sprzęty – komputer i telefon. Tekst wysłałam. W samochodzie zorientowałam się, że nie mam telefonu. Biegiem wróciłam do stolika, przy którym wysyłałam tekst. Telefonu oczywiście nie było. Zaczepiłam siedzącą obok dziewczynę i z jej telefonu zadzwoniłam na własny numer. Ktoś oddał mój aparat do punktu informacyjnego. Wiadomość dla mnie była czytelna: STOP. Na dzisiaj stop. Już uważniej wsiadłam do samochodu. Byle dojechać do domu. Byle już niczego nie zgubić. Byle siebie nie zgubić.
Przyjechałam. Zrobiłam kawę. Usiadłam. I tak siedziałam trzy godziny. Nie robiąc nic. Pierwszy raz od dawien dawna nie robiłam nic. Pozwoliłam sobie być. To przecież takie proste. Proste? Piłam kawę, a mój mózg, do tej pory zajęty szukaniem czegoś zagubionego, zdążaniem na spóźniony termin i układaniem kolejnej listy niezbędnych-do-zrobienia-spraw, tajał. Gonił i szukał punktu, na którym mógłby się oprzeć. Dalej uparcie nie robiłam nic. I wtedy pojawiły się one – emocje niechciane, niekochane, nieakceptowane. Bo bycie z sobą otwiera w nas przestrzeń na wahanie, niepewność, wątpliwość. Otwiera nas na wrażliwość, czyli na to, co w zewnętrznym świecie kojarzone jest ze słabością. Tymczasem dopiero wtedy, gdy jesteśmy w kontakcie z własnymi emocjami, możemy być prawdziwi i autentyczni w kontakcie z drugim człowiekiem. Guru od wrażliwości, Brené Brown podkreśla, że nie można traktować emocji wybiórczo, czyli otwierać się na te dobre, takie jak radość czy wdzięczność, a spychać za kulisy te trudne: zazdrość, zawiść, złość. Wybór jest prosty: albo otwieramy się na całe dobrodziejstwo emocjonalnego inwentarza, albo odcinamy się od wszystkich, zamrażając i te dobre, i te złe.
Pojawił się strach. Zaczęły wracać pytania, czy podołam projektowi, na który się zdecydowałam. Czy nie porywam się z motyką na słońce? A może wcale nie mam wystarczającej wiedzy na ten temat? Wróciły dwa magiczne pytania, o których mówi Brené Brown w słynnym wykładzie na temat wstydu. Pierwsze właściwie nie jest pytaniem, tylko twierdzeniem, że za mało wiem, umiem, potrafię, by brać się za to, za co właśnie się biorę. A drugie owszem, gramatycznie jest pytaniem, ale z zawartą w sobie odpowiedzią: kim ty właściwie jesteś? Kim ci się wydaje, że właściwie jesteś? Choć wolę angielską jego wersję: who do you think you are? Oba idealne w funkcji podcinania skrzydeł. Piłam dalej kawę i dopuszczałam do siebie to, co właśnie czuję. Hamulcowy Marian nie mógł znieść tego dopuszczania. Nazwałam tak swojego wewnętrznego krytyka, głos, który wychodzi z nory zawsze wtedy, gdy coś się udaje. Nadałam mu imię, żeby go oswoić, przestać się go bać. On co i rusz wrzuca znajome teksty, że przesadzam, że inni mają gorzej i że robię z igły widły.
I wtedy to złapałam. Tę idealną różnicę między działaniem a byciem. Działanie, nawet tak głupkowate jak czterdziestominutowe poszukiwanie palta z kluczykami do samochodu, angażuje nas do tego stopnia, że nie starcza czasu na pobycie z sobą. Bo takie pobycie może być ryzykowne. Może zrobić przestrzeń na zawieszenie. Więc lepiej biegać w kółko, co i rusz poszukując zagubionych rękawiczek, pisma z urzędu czy wizytówki pani z banku, niż wypić filiżankę kawy ze sobą samą. Dopóki biegam, to nie muszę siedzieć. Dopóki mam otwartego Facebooka, maile, telefon, jestem w działaniu. W razie potrzeby zawsze mogę zerknąć na to, co znajomi właśnie w ciągu tych pięciu sekund wrzucili na walla.
Jest jeszcze jeden plus działania. Mamy wtedy poczucie, że przynależymy do większej całości: grupy na Facebooku, grona przyjaciół, ekipy z pracy. Ploteczki, dowcipy, gadanie dają poczucie, że do czegoś należę. Nie spotykam się wtedy z lękiem przed odrzuceniem. Dopóki wiem, kto z kim sypia, a kto się z kim właśnie rozstaje, mam pozór stanowienia części grupy. Gdy wyłączam się z działania, by być, doświadczam tego najpierwotniejszego z lęków: nienależenia do niczego, czyli bycia wykluczonym.
Gadanie to też działanie. Mój nawyk kazał mi popatrzeć na telefon. Przecież od rana miałam zadzwonić do przyjaciółki. Spojrzałam i wróciłam do picia kawy. Przecież kiedy opowiadamy o czymś przyjaciółce, to intuicyjnie dobieramy najwłaściwsze w naszym przekonaniu słowa, które mają oddać istotę naszej historii. Nazywając, narzucamy na rzeczywistość sieć znaczeń i interpretacji. Gdy mówisz, gadasz, paplesz, ubierasz to, co czujesz, w jakąś historię. Nadajesz temu, co się wydarzyło, swój własny sens. I rozpraszasz w ten sposób bycie z emocjami związanymi z tym, co się wydarzyło. Nie twierdzę, że nie należy mówić. Twierdzę natomiast, że czasem życie przynosi takie doświadczenia, z którymi po prostu warto pobyć. Przyjąć je i otworzyć się na to, co miały nam przynieść.
Bycie to bycie. Tylko tyle. Aż tyle. Bycie to czas ze sobą. Bez oceniania. Bez budowania kolejnych scenariuszy kolejnych przyszłych sytuacji. Bez wydawania wyroków na to, jak ta rzeczywistość wygląda, a jak w moim przekonaniu wyglądać powinna.
ZADANIE DLA CIEBIE
Zadanie, które ci proponuję: Znajdź z ciągu każdego dnia czas na niedziałanie, czas bycia i pobycia ze sobą. Puść wtedy wszystkie emocje, szczególnie te niekochane: złość, zazdrość, zawiść, smutek, gniew. Nie oceniaj ich. Po prostu z nimi pobądź.
Za każdym razem, gdy ocenisz siebie, mówiąc: to był błąd, nie powinnam była się tak zachować, gdyby to się jeszcze raz wydarzyło, zachowałabym się zupełnie inaczej, po prostu to złap. Uchwyć ten moment, gdy z bycia przechodzisz w czynne krytykowanie wszystkiego. Bo przecież cokolwiek nas spotyka w relacjach z innymi ludźmi, odzwierciedla nasze relacje z samymi sobą. Więc cokolwiek nam się przydarza, to jest to OK, bo jedynie odbija to, co mamy w sobie. Zawsze jest OK, tylko nie zawsze jest to po naszej myśli.
Małgorzata Majewska
Poprzednie spotkanie i zadanie
Materiał pochodzi z nr 1/2016. Zobacz, gdzie możesz dostać magazyn drukowany [DYSTRYBUCJA MK]