Z okazji wakacji zapraszam was na filmowe wojaże po Europie oraz dwie podróże w czasie. W letnim repertuarze postaram się zrównoważyć lekką formę i poważne tematy. Od niektórych kwestii, zwłaszcza tych najważniejszych, nie możemy bowiem jeszcze odpocząć
Boski porządek
Chociaż do Szwajcarii nie mamy daleko, tamtejsze kino rzadko trafia na nasze ekrany, co czyni z „Boskiego porządku” prawdziwy rarytas. Zwłaszcza że film, choć jego akcja rozgrywa się w latach 70. minionego wieku, wydaje się wyjątkowo aktualny. Epoka dzieci kwiatów, rewolucja seksualna, emancypacja kobiet – wszystko, czym żył ówczesny świat, ominęło wioskę Nory. Tu nadal panuje „boski porządek”: mężczyźni pracują na utrzymanie rodziny, a kobiety dzielą swój czas między gotowanie, sprzątanie i pranie dziesiątków brudnych skarpetek. Główna bohaterka, choć marzy o egzotycznych zakątkach świata, godzi się z zastaną rzeczywistością. Aż do czasu, gdy uświadomi sobie, jak mało w życiu jej i jej sąsiadek zależy od nich samych. Nastoletnia Hanna trafia do poprawczaka za randki z chłopakiem, którego nie akceptują jej rodzice, Vroni, kiedyś właścicielka świetnie prosperującego pubu, traci lokal ze względu na długi męża, a sama Nora nie może podjąć pracy w biurze podróży bez zgody pana domu. Szansa na zmianę pojawia się wraz z referendum w sprawie prawa głosu dla kobiet (w którym mogą wziąć udział tylko mężczyźni!). Przypadkowe spotkanie z aktywistkami i lektura feministycznych broszur budzą w protagonistce wolę walki. Szczególnie gdy w kapitalnej scenie warsztatów z rozwoju seksualności odkrywa, że ma między nogami prawdziwą tygrysicę.
Trudno w to uwierzyć, ale w Szwajcarii – według powszechnego mniemania krainy absolutnego dobrobytu – kobiety uzyskały prawa wyborcze znacznie później niż Polki, nieomal jako ostatnie w Europie. Reżyserka Petra Biondina Volpe cofa się do okresu, kiedy zaczęła się tamtejsza rewolucja obyczajowa. W słodko-gorzkiej opowieści przypomina o kobiecym cierpieniu, trudnych relacjach damsko-męskich, przyjaźni i solidarności oraz poznawaniu własnego ciała. Wybiera formułę komediodramatu, z konieczności skazana jest więc na pewne uproszczenia. Mając tego świadomość, możemy kibicować odważnej Norze i jej koleżankom, śmiać się serdecznie z ich nieśmiałych prób przyłączenia się do feministycznej manifestacji w stolicy i z pierwszych w życiu rozmów o orgazmie, a przede wszystkim poczuć ciepło i wsparcie, jakie sobie oferują. Szkoda, że w roku 2017 ciągle musimy przypominać światu, iż „prawa kobiet są prawami człowieka”. Dobrze jednak, że wciąż możemy liczyć na siebie nawzajem.
Czym chata bogata
Francuski reżyser Philippe de Chauveron lubi w swoich komediach mierzyć rodaków z lękiem przed innością. W „Za jakie grzechy, dobry Boże?” sportretował parę snobów, którzy musieli zaakceptować matrymonialne – międzynarodowe, międzyrasowe i międzywyznaniowe – preferencje swoich córek. W „Czym chata bogata” naśmiewa się z lewicujących bogaczy, których tolerancja zostaje wystawiona na ciężką próbę w obliczu bliskiego sąsiedztwa rodziny Romów. Żarty bywają koszarowe, ale obu stronom dostaje się po równo. Przydałoby się nam, Polakom, podobne poczucie humoru.
Paryż może poczekać
Nie ma kinomana, który nie słyszałby o rodzinie Coppolów. Do Francisa Forda (m.in. „Ojciec chrzestny”) i jego córki Sofii (drugiej w historii kobiety nagrodzonej za reżyserię na festiwalu w Cannes) dołącza Eleanor, żona i matka wyżej wymienionych, 81-letnia debiutantka. Opowiada o świecie doskonale jej znanym. Kreśli portret Anne (uwaga, fanki Diane Lane!), partnerki zamożnego hollywoodzkiego producenta, która z targowiska próżności na Lazurowym Wybrzeżu ucieka do Paryża, żeby przeżyć przygodę pełną słońca, wykwintnego jedzenia i doskonałych win, ze szczyptą romansu.
Frantz
Moje, tym razem wyjątkowo francuskie, zestawienie zamyka kolejna wycieczka w przeszłość. François Ozon, reżyser o wielu twarzach, bierze na warsztat klasyczny melodramat hollywoodzkiego mistrza gatunku, Ernsta Lubitscha, opowiadając skomplikowaną historię miłosną z wielką wojną w tle. Młoda dziewczyna, opłakując zmarłego na froncie narzeczonego, zauważa, że jego grób regularnie odwiedza tajemniczy mężczyzna… „Frantz” to propozycja dla romantyczek i wielbicielek dawnego kina. Film elegancki, ostentacyjnie staroświecki, wyrastający z miłości do sztuki ruchomych obrazów.
Ewa Szponar