Tuesday, January 14, 2025
Home / Kultura  / Serial  / The Crown – sezon 5. Filip jak papież, Karol niepodobny i sarnie oczy Diany

The Crown – sezon 5. Filip jak papież, Karol niepodobny i sarnie oczy Diany

Jedna brytyjska monarchia i dwie Królowe: Królowa Elżbieta i Królowa Ludzkich Serc

The Crown, kadr z filmu

The Crown - sezon 5 / fot. materiały Netflix

Opóźniona premiera, pogłoski o końcu serii, kolejna zmiana obsady. I jeszcze więcej historii. Ale to przecież było jasne, że po śmierci Królowej Elżbiety, nowy sezon The Crown będzie oglądany pod szczególnym nadzorem.

Kontrowersje

Emocje były od początku. Bo serialowy Filip, grany przez Jonathana Pryce’a – zdaniem niektórych – wygląda jak papież. Bo Dominik West nie wygląda jak Karol.

Za to Elisabeth Debicki jest bardziej Dianą niż sama Księżna. 100% cukru w cukrze. Pochylona głowa, sarnie oczy – wszystko doskonałe i jednocześnie kampowe, lekko przegięte, jakby każdy z gestów został napisany i wygrany boldem i kursywą jednocześnie. Tak by nie dało się go nie zauważyć.

Z kolei Imelda Staunton, czyli serialowa Królowa, kojarzy się wielu z brawurową rolą Dolores Umbridge w Harrym Potterze. A to już wystarczający powód do zirytowania internetowych sędziów i krytyków.
Do tych rozterek trzeba dodać fakt, że w piątym sezonie Crown jesteśmy już w latach ‘90tych. Czasach, które dobrze pamięta już znakomita większość widowni serialu. Bo nawet nie będąc częścią Zjednoczonego Królestwa, jest się pod wpływem tej kultury, a także i monarchicznego dramatu. Śmierć Księżnej Diany medialnie obiła się szerokim echem na całym świecie. A zatem i każdy będzie miał swoją rację, kto i czemu w tej opowieści jest winny.

Zobacz koniecznie:
Kim jest Elizabeth Debicki

Królowa jest zmęczona

I może też nieco zniecierpliwiona. Ustabilizowana w głębokiej pewności tego co należy i czego nie wolno. Wciąż silna, ale świadoma porażek. Zmaga się z czasem. Z mężem, który – choć lojalny do granic – jednocześnie stanowczo dba o własne rozrywki i wrażenia. Z dziećmi, które manifestują swoją niezależność, nowoczesność i pragnienie nowego. Pragnienie wszystkiego, czym Elżbieta nie jest.

The Crown 5 to monarchia w głębokim regresie. Tamponowe rozmowy Karola, jego konflikt z Dianą, rosnące koszty utrzymania tronu i Brytyjczycy coraz krytyczniej spoglądający w stronę Pałacu Buckingham. Jednocześnie prasa tabloidowa rośnie w siłę. Królewska Moda na sukces to dla nich doskonała pożywka. Elżbieta to wie.

Nikt już też nie przypisuje królewskim gestom mocy sprawczej. To nie czas potyczek z Margaret Thatcher. Nie czas koniecznej obecności przy górniczych katastrofach. To czas wstęg w zakładach mleczarskich, rodzinnych rozczarowań i świadomości, że kryzysu w zasadzie nie da się już zatrzymać. W grze jest już bowiem więcej osób. A zwłaszcza – nowa królowa. Królowa ludzkich serc. Diana. W „Grze o tron” przepowiednia dla królowej Cersei brzmiała: „Królową będziesz… dopóki nie nadejdzie inna, młodsza i piękniejsza, która cię obali i odbierze ci wszystko, co dla ciebie drogie”. I choć byłby to samograj narracyjny, ten symboliczny konflikt młodej i dojrzałej kobiety wcale nie okazuje się motorem napędowym piątego sezonu. Serialowa Elżbieta nie toczy wojny z Dianą (choć Diana toczy wojnę z Elżbietą!). Być może nawet ją rozumie, choć nigdy sama nie podjęłaby podobnych życiowych decyzji.

Zobacz również:
Królowa Elżbieta II: aktorki, które zagrały brytyjską monarchinię

Sezon mniej udany?

Na każdy sezon Crown czekałam ze sporym napięciem. Lubię te długie, powolne dialogi, mroczną muzykę towarzyszącą ekscytującemu okładaniu filiżanki na spodek. Urokliwe psy corgy jako jedyny element komediowy serii. Lubię tę opowieść o niemożliwym utkaną w świecie, w którym wszystko powinno być możliwe: bo jest władza, są pieniądze, uroda, możliwości. Ale nawet to nie pomaga na tragizm życia, który każdego prędzej czy później złapie za gardło i nie puści. Lubię to wielce. Crown te napięcia zawsze elegancko opowiadał. Czy w piątym sezonie również?
Może tym razem jest tu mniej finezji, nieco więcej powtarzalnych, zbędnych dialogów, młócenia wciąż tych samych znaczeń bez emocjonalnego ładunku. Do tego klamrowa metafora Britanni – jachtu Jej Królewskiej Mości, który wymaga remontu, tak drogiego, że absurdem staje się jego utrzymywanie – jest nieco toporna. Dla Elżbiety Britannia to symbol monarchii, jej rządów i spuścizny. Z perspektywy roku 2022 te dylematy (jak również Karol, który wówczas już niemal wita się z tronem) budzą rozczulający uśmiech. Elżbieto, nie potrzebujesz Britanni, Ty jesteś Koroną, symbolem i monarchią.

Spore emocje, jak zawsze, wzbudza relacja Elżbieta – Filip i tu Imelda Staunton – jako żona po raz kolejny godząca się z ciosami zadawanymi przez męża – wzbija się na wyżyny wybitnego aktorstwa. Karol i Camilla to para dobrana doskonale, a dynamika pomiędzy nimi ciekawie ewoluuje.

Diana zaś… Diana jest przede wszystkim znudzona. I choć dobrze widać, że twórcy starają się, by na wizerunku popularnej księżnej nie tworzyć zbyt wielu wad, po uważnym seansie można dostrzec subtelny, krytyczny rys. Księżna jest przede wszystkim samotna i potwornie znudzona. Obsesyjnie skupiona na sobie. I nawet perspektywa zranienia synów nie jest silniejsza niż chęć zemsty na Rodzinie Królewskiej.
Kolejny sezon Crown pojawi się za rok. I rzekomo ma być już tym ostatnim. Mam wielką nadzieję, że twórcy zrobią skok w przyszłość. Że nie będziemy już wracać do pierzynowych konfliktów Karola i Diany, że pojawimy się w świecie, w którym są telefony komórkowe, facebook i tanie loty. Że zobaczymy Elżbietę, której świat stawia ogromne globalizacyjne wyzwania, w którym ona, jako symbol, będzie jeszcze bardziej ludzka i jeszcze bliższa nam – widz(k)om. Na to bardzo czekam. Do zobaczenia za rok!

Zobacz także:
Księżna Diana: bulimia, depresja, ślub, rozwód i śmierć

TAGI

Autorka bloga www.wzwiazkuzekranem.pl. Jedną nogą w Krakowie, drugą w Wiedniu. Najchętniej pisze o sztuce, korpo i kobietach. Najchętniej w towarzystwie czarnej kawy

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ