Testujemy maskę ze śluzem ślimaka
O tym, co zwierzątka mogą zrobić dla nas, a dokładniej, dla naszej urody.
To będzie nietypowy test. Po raz pierwszy urzekła nas marka jako całość, nie zaś same specyfikacje produktu, a z tym wiadomo jak jest, każdy zachwala, więc póki się sprawy nie zweryfikuje, nie ma się co zachwycać. Ze ślimakami było inaczej.
Biocelulozowe maski Nature Cosmetics ze śluzem ślimaka trafiły w nasze ręce niespodzianie podczas prezentacji marki na jednym z kultowych spotkań „Miasta Kobiet” i wywołały sporą konsternację. Bo co biedny ślimak winien, by brać odpowiedzialność za potrzeby jakichś rozkapryszonych kobiet, które z czasem wolnym nie mają co począć, więc leżą, pachnąc i nakładając kolejne mazidła na twarz i / lub inne części ciała, czekając na cud. „Ja do tego ręki nie przyłożę” pomyślałam, jako wojująca obrończyni zwierząt. Ale jestem jednocześnie ciekawa świata, niczym mały kot, więc wysłuchałam nieco więcej.
Za serce chwyciło jedno zdanie „gdyby ślimaki były zestresowane, widocznym byłoby to w walorach, a dokładniej ich braku omawianego produktu”. Hm, przyjmując zatem, że te zwierzątka w żaden sposób nie ucierpiały w trakcie produkcji, postanowiłam przetestować maskę od Nature Cosmetics. Faktem jest, że słyszałam już wiele pogłosek o zbawiennym działaniu śluzu ślimaka, jednak odpuszczałam sobie wdrażanie się w temat. Okazja, jak wspomniałam, nadarzyła się sama.
Biocelulozowa maska z naturalnym śluzem ślimaka i kwasem hialuronowym miała zapewnić intensywną regenerację i nawilżenie również po zabiegach kosmetycznych. Czekała mnie ciężka noc, więc ta informacja zabrzmiała wówczas dla mnie dość dobrze. A nuż. Wszak, zdarzało mi się bez wiary próbować produktów, które okazywały się fantastyczne, jak i tych, które fantastyczne być miały, a wyszedł tylko pieniądz z portfela.
I jak? Zacznę od tego, że uwielbiam całą tę relaksacyjną procedurę! No wiecie, maseczka na twarzy, schnący lakier na paznokciach, ogórek na oku i masażer u stóp. Toteż pozytywnie nastroiła mnie informacja, że mogę ten produkt przytrzymać na twarzy 20 minut, ale w przypływie natchnienia mogę i 40! Tak też zrobiłam, pełen relaks i mała namiastka profesjonalnego zabiegu z salonu kosmetycznego. Po ciężkim, pracowitym tygodniu, takie rytuały stanowią swego rodzaju odrodzenie. Ciała i ducha. Polecam każdemu taki mocny reset. Poczułam się jak ten ślimak winniczek, w trawie, maszerujący bez zegarka, dead line’ów ani innych takich dzisiejszych dystraktorów.
Ale nie tylko o rytuał domowego SPA tutaj chodzi. Zaczytując się głębiej w informację od producenta, możemy dowiedzieć się, że Bioceluloza zbudowana jest z ultraczystych, całkowicie naturalnych nanowłókien, produkowanych przez odpowiednie szczepy bakterii. Posiada mocno nasączoną składnikami aktywnymi trójwymiarową usieciowioną strukturę, która nadaję jej miękkość i elastyczność dzięki czemu idealnie przylega do twarzy, tym samym składniki aktywne w niej zawarte lepiej oddziałują na skórę. Brzmi zawodowo, prawda? Ale tak oto mija wspomniane 40 minut, czas zdjąć maskę i sprawdzić, czy przypadkiem nie wyrosły czułki! Załamana swoim wyglądem „przed” nie liczyłam na cud, niewiele może pomóc kobiecie, która całą uprzednią noc spędziła na dzikich harcach w miejskim klubie. A jednak efekt był. Skóra lekko napięta, już nie tak szara. Pomyślałam, że może jednak dziś wcale nie muszę całego dnia spędzać w domu. Byłam zadowolona. Choć dla mnie największym problemem zawsze były cienie pod oczami, a z twarzą nie miałam zmagań, to jednak wyglądała ona na odżywioną i tak jakbym tej nocy jednak… spała.
Biorąc pod uwagę fakt, że ja nie mogę narzekać na zbyt wiele kłopotów z cerą, zleciłam zrobienie podobnego testu koleżance. W jej niezależnej recenzji przeczytać:
Maska ze śluzu ślimaka brzmi równie egzotycznie jak lody z kalafiora. Nazwa pobudziła moja ciekawość, dlatego zastosowałam na własnej skórze. A że lubię testować różnego rodzaju mazidła i mazaje, nie mogłam się doczekać najpierw przyjemnych doznań a potem efektów. Producent przekonuje, że zawarty w masce śluz zawiera miedzy innymi alantoinę, kwas glikolowy, kolagen i elastynę, która regeneruje i głęboko nawilża skórę twarzy, również po zabiegach kosmetycznych. Raz w tygodniu zazwyczaj w święty piątek, piąteczek, na wieczór, lubię odpocząć po całym tygodniu w domowym spa, z maską na twarzy.
Przed całym rytuałem oczywiście odpowiednio przygotowałam twarz, oczyszczając ją peelingiem, dzięki czemu wszystkie odżywcze składniki kosmetyku łatwiej wnikały w skórę. Maseczka ma bardzo wygodną formę kompresu, który zdecydowanie ułatwia aplikacje, zwyczajnie łatwiej ją nałożyć, a później nie trzeba z twarzą niczego dodatkowo usuwać wacikiem z wodą.
Samo otwarcie hermetycznie zamkniętej maski nie sprawia żadnych kłopotów. Należy najpierw ściągnąć jedną warstwę ochronna, nałożyć na twarz maseczkę delikatnie przyciskając, dopasować do buzi. A później zdjąć drugą warstwę ochronną. Zaaplikowany w ten sposób kosmetyk ściągamy dopiero po około 40 minutach. Nie próbowałam lodów z kalafiora ale teraz już wiem jak „smakuje „ ekskluzywna maska ze śluzu ślimaka, która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nie mogłam wyjść z podziwu nad tym jak po 40 minutach moja skóra stała się lepiej nawilżona i zregenorowana. W widoczny sposób złagodziła drobne podrażnienia, przyniosła ukojenie oraz odczułam efekt lekkiego naciągnięcia skóry. Zapewne po dłuższym i sumiennym stosowaniu efekt będzie bardziej odczuwalny i widoczny. Warto wiec zaprzyjaźnić się ze ślimakiem, a już na pewno z ich drogocennym śluzem.”.
Dwie podobne opinie stanowią już konkret, pomyślałam, czas zamieścić go na Beauty Teście i pozwolić innym, spragnionym rewitalizacji kobietom, zapoznać się ze ślimakiem!
Patrycja Puszczewicz
Anna Górecka