Gładko poszło
Wiosna to ostatni moment, kiedy bez obaw można poddać się laserowej depilacji. Nasza dziennikarka wypróbowała laser diodowy na własnej skórze

Wiosna to ostatni moment, kiedy bez obaw można poddać się laserowej depilacji. Dlaczego? Bo po zabiegu nie należy się opalać przez co najmniej trzy tygodnie, więc jeśli chcemy zdążyć z wykonaniem kilku serii na wybraną partię ciała jeszcze przed wakacjami, właśnie teraz jest na to ostatni dzwonek.
Jestem naturalną blondynką, moje włosy na ciele są stosunkowo jasne i nie ma ich wiele, więc depilacja nigdy nie była dla mnie zajęciem uciążliwym. Jednak jak każda zapracowana i bardzo aktywna kobieta, lubię, gdy moja skóra jest zawsze gładka bez konieczności wymachiwania maszynką do golenia co drugi dzień. Ponadto bardzo denerwują mnie podrażnienia i drobne kropeczki, które zostają na ciele po tradycyjnym goleniu lub usuwaniu włosów laserem. Są bardzo nieestetyczne, a te umiejscowione w okolicach pachwin, dodatkowo powodują wielki dyskomfort – pieką lub swędzą. Zdecydowałam się więc na depilację laserem diodowym. Zabieg wykonałam w salonie kosmetycznym Glamour Vectus na os. Dywizjonu 303 19C w Krakowie.
Każdy, kto pomyśli, że to już na końcu świata, a na miejscu zastanie zapyziały osiedlowy salonik, jak to w Nowej Hucie bywa, będzie bardzo miło zaskoczony – bo gabinet jest elegancki i profesjonalny, oferujący szeroki zakres usług estetycznych. Mnie jednak interesowała tylko depilacja – muszę przyznać, że trochę się denerwowałam, w końcu to był mój pierwszy raz na laserze, a nasłuchałam się wcześniej o poparzeniach i wielkim bólu.
Pani Agnieszka Woźniak szybko mnie uspokoiła. – O poparzeniach nie może być mowy, bo laser diodowy Vectus marki Palomar, dostępny w naszym gabinecie, posiada system określania poziomu melaniny w skórze, przez co jest w stanie dostosować moc wiązki laserowej do każdego fragmentu ciała. Inny odcień skóry mamy na nogach a inny pod pachami i na załamaniach skóry – wyjaśniła. U mnie tak właśnie było – mocniejsze wiązki dostały łydki, słabsze – skóra pod pachami.
Przed depilacją dodatkowo przepytano mnie na okoliczność ewentualnych przeciwwskazań – czy zażywam jakieś leki, na co choruję, a nawet, czy piję zioła, które mogłyby wywoływać przebarwienia na skórze. Na szczęście w moim przypadku nic nie stało na przeszkodzie do wykonania zabiegu.
Czy bolało? Tak, nie będę ściemniać. Mam stosunkowo niski próg bólu, dlatego popiskiwałam jak małe pisklę za każdym razem, gdy pani Agnieszka „strzelała” laserem w moją skórę. Ale nie był to ból gorszy od tego, który sprawiał mi używany przeze mnie do tej pory mechaniczny depilator. Czułam jakby małe, gorące igiełki kuły mnie w skórę, jednak w przeciwieństwie do metod, w których włoski są wyrywane, niszczenie ich wiązką lasera trwa ułamek sekundy i ból od razu ustaje. Dodatkowo świadomość, że niechciane owłosienie znika na zawsze, wynagradza te małe męki. – Najlepsze efekty uzyskuje się, gdy zabieg powtórzy się kilkakrotnie, bo laser niszczy jedynie te włosy, które są aktualnie w fazie wzrostu, ale proszę mi wierzyć – z każdym kolejnym razem jest ich mniej, więc i odczucia są delikatniejsze – powiedziała pani Agnieszka.
Udany zabieg to nie tylko dobry sprzęt. Ja bardzo cenię sobie jakość obsługi, jaką oferuje dane miejsce, a pani Agnieszka Woźniak od razu wzbudziła moje zaufanie. Była rzeczowa, nie owijała w bawełnę i cierpliwie odpowiadała na wszystkie moje pytania. Doradziła mi też, co robić z wrastającymi pod skórę włoskami. Nie bez znaczenia były też jej sprawne ręce, dzięki którym wszystko poszło naprawdę gładko a zabieg trwał krótko – w pół godziny miałam wydepilowane łydki, pachy i bikini. Ku mojemu zaskoczeniu najbardziej bolesnym miejscem wcale nie okazały się u mnie pachwiny, ale… duże palce u stóp, o których doświadczona kosmetyczka nie zapomniała podczas depilacji nóg.
Z gabinetu wyszłam uśmiechnięta od ucha do ucha. Świadomość, że teraz maszynka do golenia pójdzie w odstawkę, w pełni wynagradza chwilę bólu podczas zabiegu. Za kilka tygodniu wrócę po jeszcze.
Karolina Siudeja