Tęsknota za wojną. Czy dopiero w obliczu zagłady czujemy, że żyjemy?
Czy dopiero w obliczu wojny czujemy, że żyjemy?

Wojna 2022 na Ukrainie / fot. Adobe Stock
Przyglądam się temu co się dzieje, temu zrywowi. Ludzie na potęgę otwierają swoje domy, pędzą samochodami na przejścia graniczne, wyciągają, przyjmują. Ja też.
Organizujemy się sprawnie i imponująco. Sama się tym zachwycam, wzruszam. Od dwóch dni nie wypuszczam telefonu z ręki, dzieci przywołują mnie do porządku i gdyby nie one, to pewnie nie wypuszczałabym go do świtu.
Wojna w DNA
Znam to, ten zryw. Znamy to, prawda? Mamy go głęboko i mocno wpisanego w DNA. Nie pierwszy, nie ostatni. Ale nie było tej skali poruszenia, gdy na początku zimy w lesie na wschodniej granicy umierali ludzie. No, nie było. Wtedy była garstka, na skalę kraju, ochotników, ratowników, Podlasiaków i wypalonych do cna aktywistów…
Dlaczego?
Zajmowałam się naukowo migracjami w kontekście wojny i ludobójstwa. Dziwne, że kilka tygodni temu, po 7 latach przerwy ten temat wrócił do mnie z impetem. Oddałam właśnie dwa artykuły o poetyce traumy w twórczości bośniackich pisarzy emigracyjnych. Odpaliła mi się aparatura badawcza. Tu robię, działam, dzwonię, a z tyłu głowy mi się myśli, przyglądam się i filtruję przez siebie.
I widzę tu warstwy, jak u ogrów i cebuli. Te oczywiste, jak nasza systemowa ksenofobia i rusofobia, pominę. To nasze kiepskie kawałki, triggery, ale pokazuje mi się coś jeszcze.
Ten kawałek w nas, który tęskni za wojną i podpina się pod jej energię, ale tylko, gdy jest ona „z naszej bajki”, takiej co to w dziejach nie raz już się opowiedziała, bliskiej jak koszula ciału. O Rusku i Niemcu najlepiej.
I niby „Sławianie my lubim sielanki”, ale tak naprawdę myślę, że w jakiś perwersyjny sposób „my lubim wojenki”. O tym są te ordynarne marsze na rocznice Powstania i detonacje w Sylwestra i jatki na meczach. I to, jak niektórym z nas, myślę tu o narodzie, odpaliła się po Smoleńsku kulturowa nekrofilia, o której pisał Erich Fromm, a u nas Maria Janion.
Coś mi, niestety, mówi, że my za wojną tęsknimy. Złapałam to kiedyś u siebie, gdy za mocno wsiąkałam w Bośnię, Srebrenicę, Sarajewo…
„Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, że za tobą idą chłopcy malowani?”. Czy to nie tak śpiewaliśmy kiedyś? Jako naród tęsknimy, ale też, jakoś może ja i Ty? Taka kolektywna trauma. Dziś na grupie pomocowej przeczytałam, że kilku chłopaków ze Śląska bierze busa i chcą jechać walczyć. Za wolność naszą i waszą. Owacje. Wiwat. Nareszcie wojna! Czujemy, że żyjemy, wszystko nagle ma większy sens. Stajemy się wspanialsi, szlachetniejsi, szybsi. Wojna. Przypomina mi to zabawy mojego syna w „banie się”, w takie bezpieczne banie się zabawkowego krokodyla, blisko mamy i taty.
Zobacz też:
Strach przed wojną, konfliktem zbrojnym. Jak sobie radzić z lękiem?
Wojna i trauma
Nie, nie zarzucę jutro organizacji pomocy, ani nie odmawiam nam empatii. Ona jest a pomoc jest bardzo potrzebna. Ale zasila się, być może, z bardzo chorego miejsca, tak czuję. Z ran naszych przodków, z lojalności z nimi, ze śmierci nieopłakanych, z żałob nieprzeżytych, a natychmiast zinstrumentalizowanych do politycznych celów. I nie mogę przestać myśleć o tym, że łykamy kawałki czyjegoś strachu, bólu i coś nimi zajadamy.
Co takiego w nas jest i prosi o uzdrowienie, a co tęskni za wojną?
Dlaczego tęskni?
Czego z wojną nie załatwiło?
Czego nie-do-prze-żyło?
Czego jest głodny ten kawałek?
Jedności? Bliskości? Widma śmierci?
Czy to może być tęsknota za śmiercią?
Bo wtedy dopiero czujemy, że żyjemy?
Na czyją pamiątkę?
W jakim stopniu jest to globalne, kolektywne, a w jakim nasze?
Patrzę na to Hellingerem. Mamy w polu (na)rodowym od groma śmierci i traumy. Ale tak jakbyśmy nigdy naszych poległych i wypędzonych nie odprowadzili. Takie nasze polskie Dziady. Post-traumatyczny przymus powtarzania. W tym sensie losy Ukraińców i Ukrainek ruszają nas, bo oni są nasi. W jakimś sensie my ruszamy po pomoc „naszym”. Ruszamy na pomoc jakiemuś niedokończonemu kawałkowi naszej historii.
Usłyszałam kilka dni temu od mojej nauczycielki Tanny Jakubowicz-Mount takie słowa, że „jest ciemność grobu i ciemność łona”.
Którą chcemy zasilać?
Którą zasilamy, gdy cali, bez reszty i tchu angażujemy się w pomoc?
A którą, gdy od rana do wieczora siedzimy w serwisach informacyjnych i mamy wojnę na żywo?
Skąd wówczas płynie energia do działania?
Co odżywiamy?
Zawieszam na razie te pytania. Ponoszę je trochę.
Agata Jawoszek-Goździk
O autorce:
Agata Jawoszek-Goździk – doktorka bałkanistyki, tłumaczka. Soul coachka, masażystka lomi lomi nui i trenerka kobiet, zwołuje i trzyma Kręgi Kobiet. Jako Bogini Obfitości prowadzi warsztaty i programy on-line na temat budowania biznesu zgodnego z Misją Duszy i finansowej lekkości. Wraz z rodziną i całą bandą zwierzaków mieszka na skraju lasu w podzielonogórskiej wsi.

Agata Jawoszek-Goździk, fot. Antonina Dolani