Tatiana Mindewicz-Puacz: Jestem WYSTARCZAJĄCO idealna
Co myśli o redaktorkach, które nazywają ją „szowinistyczną suką”?
O „Projekcie Lady” (TVN) można powiedzieć, że jest to reality show o naprawianiu niesfornych dziewcząt. My jednak dostrzegliśmy w programie mentorkę, Tatianę Mindewicz-Puacz, psychoterapeutkę i autorkę książki Luz. I tak nie będę idealna, z którą rozmawiamy o tym, że czasami przeceniamy rolę dzieciństwa i popełniamy błędy jako matki, oraz co myśli o redaktorkach, które nazywają ją „szowinistyczną suką”
Agna Karasińska: W prologu twojej książki przytaczasz zdarzenie ze swojego życia. Jest zima, jesteś samotną matką. Masz 21 lat i spóźniasz się z maleńkim synem na autobus nr 411. Spóźnienie wywołuje lawinę: reprymenda od opiekunki ze żłobka, kazanie w pracy, aż w końcu odkrywasz w sobie złość i moc, o którą siebie nie podejrzewałaś. Czy zawsze potrzebny jest autobus 411 do jakiegoś przełomu? Kryzys, punkt zapalny, od którego wszystko się zaczyna?
Tatiana Mindewicz-Puacz: Niekoniecznie. Znacznie łatwiej dokonuje się zmian z „naładowanymi akumulatorami”, czyli z pozytywnym nastawieniem, motywacją i wewnętrzną siłą do działania. Jednak bardzo często zaczynamy walczyć o siebie dopiero wtedy, kiedy jest tak źle, że już nie mamy siły tego znosić, lub kiedy znajdujemy się w sytuacjach bez wyjścia. Tak było w moim wypadku i myślę, że wiele osób ma podobnie. Marzę o tym, żeby młodzi nie musieli „dochodzić do ściany”, tylko żeby jak najwcześniej podejmowali próby uczynienia swojego życia lepszym, bardziej wartościowym. Łatwiej jest zmieniać w sobie coś, jak się ma szansę i nadzieję na lepsze życie, niż wtedy, gdy się je zbiera do kupy i dopiero działa. W pierwszym wypadku pojawia się determinacja, w drugim często – desperacja.
Od determinacji do perfekcjonizmu wydaje się niedaleko. Co złego jest w byciu perfekcjonistką?
T.M-P.: Determinacja jest świetna, bo powoduje, że wiemy, iż samo się nie zrobi. Wszystko jedno, czy dotyczy naszego wyglądu, czy życia zawodowego. Jeśli czegoś chcemy, to musimy w to włożyć pracę. Nie ma nic złego w dążeniu do celów czy byciu ambitną, często jednak perfekcjonizm polega na nieustającym wywieraniu presji na siebie. Zamienia determinację w desperację. Myślimy, że to taka nasza nieszkodliwa cecha. Zobacz, nawet podczas rozmów kwalifikacyjnych, jeśli już mamy podać jakieś swoje wady, to przekornie mówimy „jestem perfekcjonistką”. To, że cenimy wysoką jakość i niektóre rzeczy staramy się wykonywać perfekcyjnie, nie oznacza, iż jesteśmy idealni we wszystkim. To stan niemożliwy do osiągnięcia, a pogoń za nim wykańcza. Perfekcjonizm nie prowadzi do miejsca, gdzie możemy choć na chwilę usiąść i cieszyć się z efektów pracy, bo nigdy nie ma tego momentu, w którym siadamy.
W Luzie… zebrałaś historie kobiet, które mają w dorosłym życiu poważny problem, bo starają się za bardzo. Wyjaśniasz, skąd to się bierze. Czyli z dzieciństwa, kiedy to słowa wypowiadane przez rodziców w dobrej wierze, np. „dasz radę”, interpretowałyśmy jako komunikat, by starać się bardziej.
T.M-P.: Zależało mi, żeby pokazać, że problemy, które mamy w dorosłym życiu, nie muszą wynikać z traum czy patologii społecznej. Jako dzieci zupełnie inaczej postrzegamy rzeczywistość i inaczej sobie z nią radzimy. A dziecko radzić sobie musi zawsze: z poczuciem, że jest mniej kochane, chociaż rodzice robią dla niego wszystko, czy mniej zauważane, bo np. ma młodsze rodzeństwo. Mały człowiek tworzy dziecięce strategie, które potem niesie przez życie. Nie zawsze przyczyn problemów należy szukać w dzieciństwie, tym bardziej obwiniać rodziców. Oni mogą nie popełnić błędów, a my i tak mamy swoje deficyty. Dobrze jest raz na jakiś czas pozbyć się nadbagażu i wziąć z przeszłości tylko to, co jest teraz potrzebne.
A co z rodzicami, którzy dbali, chuchali, inwestowali w dziecko, a to, już dorosłe, nie spełnia założeń ich „projektu”? Jak się godzić z decyzjami dzieci, które trudno jest zaakceptować?
T.M-P.: Często jest tak, że kobiety budują swoją wartość na tym, co robią dla dziecka. Cudownie jest wychowywać dzieci najlepiej jak się potrafi. Gdyby było tak, że dobrze wychowane dzieci postępują dobrze, a źle wychowane – źle, świat byłby dużo prostszy, a tak nie jest. Nie lubię, kiedy się ocenia matki, tak jak nie godzę się z tym, żeby matki ingerowały w życie swoich dorosłych córek. Zdarza mi się mówić:
jest duża szansa, że twoja mama nie umrze od tego, że nie zadzwonisz, albo nie dostanie zawału, bo nie przyjechałaś do niej na obiad. Ona sobie poradzi z twoją odmową, ale to ty musisz sobie poradzić z jej reakcją.
Relacje z mamami należą do najtrudniejszych, paradoksalnie w dorosłym życiu sprawiają nam więcej problemów niż wtedy, kiedy byliśmy dziećmi. Warto nad kontaktami popracować, uniezależnić się od opinii matki, ale nie poprzez próbę zmieniania mamy, tylko przez swój sposób reagowania na jej zachowanie. Jest tyle rzeczy, które wpływają na człowieka! Nie wariujmy z tym macierzyństwem. Po prostu starajmy się dzieci kochać i pokazywać, że same jesteśmy z siebie zadowolone.
Na fali są lifestylowe poradniki pisane przez celebrytów. Nie miałaś obaw, że twoja książka może trafić w niepowołane ręce? Ktoś, kto szuka pomocy, będzie ją traktował jako np. substytut psychoterapii?
T.M-P.: Wychodzę z założenia i byłam tak uczona przez moich mentorów, że dziecko nie ma z dorosłym żadnych szans, ale dorosłemu człowiekowi trudno zrobić krzywdę. Jesteśmy odpowiedzialni za swoje wybory i ich konsekwencje. Fakt, że mamy dostępny alkohol, papierosy czy narkotyki, nie oznacza, że wszyscy, którzy wpadają w problemy, robią to przez tych, którzy je dostarczają. Dokładnie to samo jest z poradnikami. Jednak wyrzuciliśmy z tej książki kilka historii, które były mocniejsze po to, żeby nie sugerować, że wszystkie problemy da się rozwiązać samemu. Czasami profesjonalna pomoc jest niezbędna. Warto jednak pamiętać, że psycholog, psychoterapeuta, czy coach nie jest od zmieniania życia. Może jedynie pomóc dostrzec to, czego my sami nie widzimy, lepiej pokazać źródła naszych problemów i ich konsekwencje, wesprzeć w pracy nad zmianą. Jeśli natomiast chodzi o książkę, miałam znacznie mniejsze oczekiwania. Chodziło mi o to, żeby pomóc czytelniczkom wykonać ten przysłowiowy„klik”. Pokazać, że jeśli chodzi o poczucie własnej wartości, wiele kobiet niezależnie od tego, jak je postrzegamy, „ma podobnie”. Miałam nadzieję, że uda się mi kobiety wzmocnić, dać im nadzieję i zmotywować do zmiany.
Odnośnie do zmieniania życia, niektórzy zarzucają, że w uczestniczkach programu „Projekt Lady” zabijacie indywidualność.
T.M-P.: Gdyby indywidualność była czymś, co można zabić w takim projekcie, to nie byłaby indywidualnością. Po pierwsze, nigdy bym się nie pokusiła o zmienianie człowieka. Mogę mu pomóc zmienić zachowanie, ale tylko wtedy, gdy on tego chce. Do programu przychodzą dorosłe kobiety, nawet jeśli czasem, jak każda z nas, sprawiają wrażenie małych dziewczynek. Dziewczyny zdecydowały się na udział w programie o wyraźnie określonym charakterze. Wiadomo, że to „Projekt Lady”, a nie w „Projekt Komandos” czy „Najlepszy Kucharz”. Zdecydowały, bo chciały się nauczyć tego, co możemy im zaproponować w ramach tego projektu. To nie format o uniwersalnej i jedynej wersji kobiecości. Przez szacunek do wyboru dziewczyn, mocno mnie ten hejt zniesmaczył, czasami żenował, kiedy indziej śmieszył. Uczestniczki programu chciały się stać damami – ich niepodważalne prawo i decyzja, z którą się wiąże konkretny wysiłek i praca. Za każdym wyborem idzie działanie, to dotyczy każdego z nas. Kiedy chciałam być psychoterapeutą, coachem, albo cokolwiek innego co sobie wymyśliłam na życie, musiałam się nauczyć teorii Freuda, Berne’a czy Rogersa. Inaczej nie zdałabym egzaminu. Poza tym myślę sobie, że uczenie się bycia damą w ramach tego formatu dotyczyło pokazania innej drogi do manifestowania swojej osobowości. Było to widać nawet na fragmentach moich zajęć. Jeśli jestem indywidualistką, mam swoją osobowość, ubieram się tak jak lubię i chcę, to po pierwsze: nie ładuję się tam, gdzie ktoś to koryguje, a po drugie, dobrze się z tym czuję i nie muszę tego manifestować zawsze i wszędzie. To jest tylko ciuch i tylko styl. Wygląd dziewczyn był wyrazem krzyku o akceptację, szukaniem osobowości. Myślę, że po tym projekcie są silniejsze. Irytuje mnie, że niektórzy mówią czy piszą o nich jak o biednych dziewczynkach. W programie było trzynaście fantastycznych, silnych kobiet. Żadnej sierotki Marysi tam nie spotkałam.
Środowiska feministyczne i internauci zarzucają, że promujecie w programie szowinizm.
T.M-P.: Tego typu wypowiedzi na temat programu nie były na tyle ważne, żebym musiała je komentować. Gdyby tam była polemika, tobym ją podjęła. Jak można rozmawiać z kimś, kto na podstawie obejrzenia kilku minut programu mówi, że jestem seksistowską suką? Liczyłam się z tym, że plotkarskie portale będą pisały o tym, czy miałam operację nosa czy nie, a ich czytelnicy będą krytykowali mnie jako człowieka. Nie spodziewałam się jednak hejtu ze strony tytułów, które aspirują do rangi opiniotwórczych. Tak czy inaczej była to moja świadoma decyzja i nie mam do nikogo pretensji. Dziewczyny też miały wybór i zapewniam cię, że w większości są bardzo zadowolone z udziału w programie. Nie nazwałabym go stricte społecznym, bo to nadużycie, ale z całą pewnością jest znacznie głębszy niż większość reality shows. Czy to była definitywna zmiana życia uczestniczek? Nie wiem. Czy to była szansa na zmianę życia? Zdecydowanie tak. Wiele z nich z tej szansy skorzystało. Mam kontakt z kilkoma. Wiem, że Julka i Roksi cudownie inwestują w swoje marzenia. Kaja pięknieje i coraz silniej wyraża siebie. Angelika z poprzedniej edycji jest na stażu w Islandii. One świetnie wykorzystały tę szansę. Cenię i szanuję każdego człowieka. Nie wyobrażam sobie, żeby któraś z tych dziewczyn była tak biedna, jak chcieliby je widzieć ci, którzy ich bronią. A jeśli była biedna, to do cholery, należało się nią zainteresować przed tym programem. Zapraszam tam, gdzie w ramach działań mojej firmy czy fundacji realizowałam niektóre z projektów społecznych, czyli do Polski B i C.
Proponuję, żeby tam rozpocząć walkę ze stereotypami. Nie z pozycji „pańci” z wielkiego miasta z bezpieczną pensją, otoczoną ludźmi, dla których oczywiste jest, że można robić to, na co się ma ochotę i niespecjalnie to innych obchodzi, tylko z pozycji dziewczyny, która żyje w zupełnie innym środowisku.
Dziewczyny, która na co dzień funkcjonuje w miejscach, gdzie suką nazywa się każdą kobietę, która ma krótką spódnicę, gdzie „wyrażanie siebie” brzmi jak abstrakcja lub fanaberia, a walka o siebie nazywana jest egoizmem. Tam jest praca i tam warto pomagać. Dziewczyny trzeba nauczyć, że mają być pewne siebie, znać własną wartość, a dopiero potem zdecydują, jak chcą wyglądać. Tak właśnie podchodzę do swojej pracy – niezależnie od tego, czy są to zajęcia w ramach „Projektu Lady”, czy warsztaty wzmacniające, czy działania w ramach kampanii społecznej.
O AUTORCE: Tatiana Mindewicz-Puacz na co dzień prowadzi szkolenia dla biznesu. Jest certyfikowanym coachem ICC i psychoterapeutką z nurtu tzw. terapii zintegrowanej. W swojej książce Luz. I tak nie będę idealna zebrała fragmenty z życia kilku kobiet, które postanowiły rozstać się ze strategiami dziewczynek, które skomplikowały im dorosłe życie.
Już za kilka dni się widzimy ? W Sobotę – KATOWICE NASZE ? @mckkatowice ?, o 13 scena, sala Forum a od 14 na stoisku @agora_wydawnictwo ?Będziecie? ?? #canwait #missyou #luz #booklovers #meeting #power #goodvibes #energy
Agna Karasińska