Szymon Majewski: Zwierzenia polnego wariata
Z Szymonem Majewskim miałam rozmawiać o żonie – żonie w felietonach, żonie w książce, żonie w teatrze i żonie w radiu. Ale zaczęliśmy od… boksowania.

Wieczór autorski / fot.
Z Szymonem Majewskim miałam rozmawiać o żonie – żonie w felietonach, żonie w książce, żonie w teatrze i żonie w radiu. Ale zaczęliśmy od… boksowania.

Chciałem być rycerzykiem mamy. Podnosiłem jej do góry kąciki ust, bo była smutna / fot. Rafał Masłow, Wydawnictwo Zwierciadło
Po co ci ten boks?
Szymon Majewski: Boks stał się dla mnie symbolem stawiania barier, mówienia „nie”. Zawsze byłem zgodny, uległy, miły. Gdzieś to we mnie nadal pozostało. Problem polega na tym, że jak się pracuje w rozrywkowych korporacjach, trzeba się nauczyć stawiać granice. Poza tym boks to jedyny sport, przy którym w ogóle nie myślę. Kiedy biegam, układam w głowie plan dnia. Kiedy gram w tenisa, szybko zaczynam odbijać piłkę schematycznie. A w boksie każda sytuacja jest niepodobna do innej, trzeba się cały czas pilnować. Po treningach pięściarskich jestem zmęczony, spocony, ale mam taki luz, jak po głębokim relaksie w jodze. Wszyscy, łącznie ze mną, śmieją się z tego boksu, bo jestem pacyfistą, a tu nagle coś takiego, że walę w worek i w innych, a oni we mnie. Boks wynikał też z potrzeby zmiany środowiska. Miałem przesyt tego chorego, sztucznego, fitnessowo-ciuchowego świata showbiznesu. Zapragnąłem kontaktu z normalnymi chłopami.
Jak cię przyjęli?
Szymon Majewski: Na początku było śmiesznie. Wtedy jeszcze pracowałem w TVN i krzyczeli do mnie „Bijcie Walterowca”. Było dużo prawicowców, paru kiboli. Dla mnie przeskok totalny. Myślałem, że nie dam rady. Musiałem się tłumaczyć, dlaczego jest Bill Mongoł w moim programie. No bo dlaczego jest Mongoł w polskiej telewizji? Naprawdę miałem takie rozmowy. Zresztą przeróżni ludzie przychodzą boksować. Trębacz, prokurator, pracownik agencji reklamowej. Rozmaite środowiska, i wszyscy szukają tego samego. Rozładowania. Są ludzie, którzy mają w sobie dużo agresji i ją rozładowują, i tacy, którzy jej nie mają, a chcą trochę mieć. To mój przypadek. Nie jestem w stanie nikogo uderzyć, mam z tym problem, jestem pasywny, bronię się. I mnie trener każe być bardziej agresywnym.
Jakie ma to przełożenie na twoje obecne życie? Nauczyłeś się asertywności?
Szymon Majewski: Są sytuacje, w których mówienie „nie” jest naturalne. Ale bywa, że ktoś proponuje mi rzecz, która jest mi bliska, i wtedy trudniej odmówić. Nauczyłem się, także dzięki terapii, że w takich sytuacjach po prostu zadaję sobie pytanie: „Czy to jest dla mnie dobre? Czy nie?”. I już. Czy ty wiesz, że mój znajomy powiedział, że odkąd uprawiam boks, inaczej chodzę? To jest niesamowite. Zawsze chodziłem przyczajony. Spinało mnie jarzmo bycia celebrytą. Lubię to, co robię, jestem na jakimś tam świeczniku od lat, a jednocześnie nie lubię otoczki, która jest z tym związana. Chodziłem zakamuflowany – w okularach, w czapkach. Bałem się nieprzyjaznych reakcji ludzi, a teraz chodzę otwarty, pewniejszy siebie.
Może dlatego, że nie masz teraz programu w telewizji?
Szymon Majewski: Mogę śmiało powiedzieć, że teraz jest dla mnie okres odpoczynku. Zacząłem żyć i delektować się czym innym. Nie wiem jak to jest u innych, ale dla mnie cena prowadzenia gigantycznego telewizyjnego show była ogromna.
Coś jednak sprawia, że ludzie płacą tę cenę. I prowadzą te programy.
Szymon Majewski: Nie potrafiłem inaczej funkcjonować, zawsze bawiłem ludzi. Lubiłem to robić już w przedszkolu, w podstawówce, potem w liceum i w dorosłym życiu. Nie pomyślałem sobie nagle po skończeniu szkoły: „No dobra, to teraz będę celebrytą, kimś znanym”. To się stało przy okazji. Jako młody człowiek, zaczynający w Radiu Zet, w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że będą skutki uboczne uprawiania mojego zawodu. Ja po prostu chciałem ludzi bawić, śmieszyć, zaskakiwać swoimi pomysłami.
Jakie były najdotkliwsze skutki uboczne?
Szymon Majewski: Kiedy był szczyt popularności mojego programu rozrywkowego Szymon Majewski Show, mama umierała na nowotwór. I ja w tym wariactwie myślami byłem z mamą, a jednocześnie musiałem bawić ludzi. Utrzymywałem się na powierzchni, ale cena była ogromna, ciało zaczęło się buntować, szukałem pomocy u psychologów. Wtedy pojawił się też boks, a ja zacząłem częściej mówić „nie” i w pewnych obszarach mojej pracy stałem się mniej lubiany. Po prostu mieli ze mną trudniej. Popularność, bycie rozpoznawalnym, adorowanym, to jest taki stan, który uzależnia. Od ludzi, od twoich fanów. Zaczyna się robić taka pętla, że ty prosisz o ich uwagę, a oni ci ją dają. Ale jest jakiś haracz, który musisz za to zapłacić, o czym na ogół się nie wie, nie pamięta. A potem nagle przychodzi rachunek.

Szymon Majewski / fot. Rafał Masłow, Wydawnictwo Zwierciadło
Co ci powiedział psycholog? Wyjaśnił, dlaczego jesteś wesołkowaty i jako zawód wybrałeś rozśmieszanie ludzi?
Szymon Majewski: To akurat jest prosta sprawa. Po prostu moja mama nie miała najłatwiejszego życia – rozwód, nieudana relacja z moim ojcem. Pamiętam, że razem z nią byłem pogrążony w nie najlepszym nastroju. Byłem małym chłopcem, nie rozumiałem tego. Chciałem być takim rycerzykiem, który ją rozweseli. Prosty schemat. Czytałem kiedyś wspomnienia Jima Carreya. Tam była podobna sytuacja. Był młodym chłopcem, który został sam z matką. Matka była po jakiś ciężkich doświadczeniach, w depresji, i Jim wziął na siebie misję rozweselenia jej. Ja miałem dokładnie to samo. Pamiętam, jak ciągle podchodziłem do mamy i podnosiłem jej do góry kąciki ust, bo była smutna. Przyjąłem rolę człowieka, który musi pomóc mamie, a przy okazji byłem rozweselaczem środowiska. Mama powiedziała: „Żyj tak, aby ludzie dookoła ciebie byli szczęśliwi”. Miałem taką misję. I cały czas jestem trochę od tego uzależniony, lubię bawić, np. teraz w teatrze czy w radiu. No, po prostu jak widzę ludzi, to chcę, żeby byli zadowoleni z kontaktu ze mną.
Czyli szukasz akceptacji poprzez dawanie radości?
Szymon Majewski: Tak. Humor to prozak, który mam w sobie. I wewnętrznie go dawkuję, bo jak coś zaczyna śmieszyć ludzi, to ja dostaję jakąś nagrodę, prawda? Widzę ich uśmiech, i wtedy się czuję potrzebny, akceptowany. Więc daję tej radości więcej. Wtedy jestem jeszcze bardziej akceptowany. Tylko właśnie, jak mówiliśmy wcześniej, jest tam parę pułapek, o których człowiek nie wie.
Czy z poczuciem humoru trzeba się urodzić?
Szymon Majewski: Moja rodzina była duża, dosyć barwna i w trudnych sytuacjach ratowała się śmiechem. Miałem dowcipnych wujków i bardzo oryginalnego dziadka. Jeździliśmy do nich na wakacje, w okolice Ulanowa i pamiętam, że panował tam zbiorowy śmiech. Więc to było we krwi, i ja ten dar przejąłem. Byłem typem człowieka, który wokół siebie grupuje innych i jest lubiany. Pamiętam, że potrafiłem dostosować się do każdej sytuacji. Byłem na wsi chłopcem z Warszawy, przyjeżdżałem w okularkach, a uwielbiały mnie panie gospodynie, dzieci, i cały czas pół wsi za mną latało.
Jako dziecko miałeś ADHD?
Szymon Majewski: No jasne, oczywiście. Tylko nie zdiagnozowane. Do tej pory mam nadmiar energii, podskakuję, jestem nadpobudliwy.
Ale w tych twoich stand-upach w Och Teatrze jesteś dość wyważony. Wcale dużo nie podskakujesz, za to przeklinasz.
Szymon Majewski: Wieczory fOCHu w Och Teatrze są dosyć ostre. Spotykam się z zarzutem, że za dużo klnę. W Fochach się nakręcam. Opowiadam o rzeczach, które mi się nie mieszczą w głowie, które mnie śmieszą, wkurzają, ale czasem też dotykają. Mam dużo osobistych rzeczy w Fochach. Ostatnio mówiłem o hejcie, i o tym, co czytam o sobie. Mówiłem nawet o chorobie matki. To w kontekście pokazania się Dody z jej chorą matką na okładce „Vivy!”. To tak, jakbym podszedł do swojej mamy, gdy chorowała, i powiedział: „Chodź, zrobimy sobie sesję zdjęciową. Będziesz ze mną na okładce. Ja dam więcej występów, ty trochę pochorujesz, tylko że na okładce”. W Fochu mówię nawet o lekach, jakie biorę, i śmieję się z tego. Niektórzy są zszokowani. A na mnie gadanie o tym działa jak terapia. Sama forma jest niedookreślona. Nie wiadomo, czy to felieton, monolog, stand-up. Te występy są nieprzewidywalne, i nie zawsze do śmiechu. Inaczej ludzie odbierają „One Mąż Show”, bo są to przyjazne, śmieszne opowieści faceta o żonie.
W felietonach do „Zwierciadła” i książce Życie w pożyciu piszesz o żonie, w „One Mąż Show” opowiadasz o żonie. Właściwie co nowego po tylu latach można opowiedzieć o żonie?
Szymon Majewski: Wszystko. Żona jest nieustanną inspiracją. Mówiąc o żonie mówię o sobie. To też duża zmiana. Całe życie śmiałem się z innych, inni byli tematem. A teraz nagle stwierdziłem, że dla rasowego komika szczytem szpanu jest wyjść na scenę i opowiadać o swoim życiu. Tak, żeby ludzi bawiło i żeby odnajdywali się w twoim doświadczeniu, bo wtedy jest to prawdziwe.
A ile jest prawdziwej żony w żonie książkowej i teatralnej?
Szymon Majewski: Bardzo dużo. Powiedzmy 80 proc. Oczywiście nadbudowuję sporo i przerysowuję, ale wszystkie historie są autentyczne. Napisałem ostatnio felieton o tym, jak żona odbiera telefon. Dzwonię na przykład do niej i pytam, czy wszystko jest w porządku, ona mówi „Nie”. Ja na to: „To powiedz, co się dzieje?”, „Nie, nie mogę. Cześć”. Odkłada słuchawkę, a potem przez cztery godziny nie odbiera telefonów. I zostawia mnie z tym, a ja siwieję, bo nie wiem, co się dzieje. Albo dzwoni do mnie z samochodu i mówi: „Słuchaj, coś stuka w kole. Chyba coś złego dzieje się z autem”. Po czym się rozłącza i przez pięć godzin nie odbiera telefonu.
Robi to specjalnie?
Szymon Majewski: Nie. To jest działanie nieświadome. Później mówi „Nic się nie stało, przestało stukać”. „A dlaczego nie odbierałaś telefonu?”. „Bo miałam wyciszony”. No i co? Zabić mam ją, udusić? Więc zamiast tego piszę felieton, potem robię z tego książkę. Właśnie z tych wszystkich traum. A tak naprawdę to jest o miłości. Ostatnio robimy z Magdą audycję „Nieporadnik małżeński” w Radiu Zet. Krótkie skecze inspirowane różnymi sytuacjami z naszego małżeństwa.
Jaka jest recepta na to, żeby tak długo przetrwać w małżeństwie?
Szymon Majewski: Trochę przeciwności. Jesteśmy inni. Mamy inny sposób przeżywania. To jest chyba ogólna cecha kobiet, że nie opowiadają o swoich stanach. Masz pretensje, to powiedz o co, ale od razu, a nie po ośmiu latach, kiedy jest już „po ptokach”. Mamy inną energię, ja mogę wstać rano i od razu podskakuję, a ona może spać do dziesiątej. Jest też eteryczna bardzo. Magda to jest w ogóle trochę typ księżniczki.
A ma poczucie humoru?
Szymon Majewski: Bardzo specyficzne. I ma nietypowe reakcje, np. śmieje się z mojego felietonu, a z innego oczywistego żartu nie śmieje się w ogóle. Idziemy na bardzo śmieszną komedię, ja się śmieję, a ona przez półtorej godziny wcale. Po skończonym seansie mówi poważnym głosem: „To było bardzo śmieszne”. Żartuję sobie, że to tak, jakbym ja żył w filmie „Szybcy i wściekli”, a ona w „Rozważna i romantyczna”. Mam czasami wrażenie, że naszą nieustanną przypadłością jest to, że ja idę i nagle patrzę, a jej przy mnie nie ma, bo idzie za mną, ale wolniej. I tak jest od dwudziestu kilku lat. I choćbym nie wiem jak bardzo starał się iść wolno, to i tak idę szybciej od niej. Bardzo trudno jest w takiej sytuacji iść, trzymając się za ręce. Zauważyłem też, że skróciłem jej ciche dni, czyli tzw. fazy obrazy. Miała je dosyć długie. A ja chcę gadać i musiała to trochę skrócić.

Wieczór autorski / fot. Rafał Masłow, Wydawnictwo Zwierciadło
Masz jakieś kompleksy?
Szymon Majewski: Mam za krótkie nogi.
Serio?
Szymon Majewski: Tak mi się wydaje. No dobrze, może nie mam krótkich nóg, ale mam za długi tułów w stosunku do nóg. Ale tak naprawdę… Nie, na punkcie swojej fizyczności nie mam kompleksów. Mam raczej takie swoje psychiczne bolaki. Jak powiem ci, że nie wierzę w siebie, to po prostu padniesz ze śmiechu. A nie wierzę. Mimo wielu rzeczy, które zrobiłem, cały czas mam wrażenie, że muszę siebie zadziwić i ciągle stawiam sobie jakieś zadania.
Skąd się to wzięło?
Szymon Majewski: Może stąd, że w szkole byłem najpierw bardzo dobry, a potem bardzo słaby. Myślę też, że ma to związek z rozwodem rodziców. Liceum to było pasmo męki. Totalnej. Łącznie z tym, że nie zdałem matury (zrobiłem ją ostatecznie w wieczorówce) i nie dostałem się na studia. Przecież ja w ogóle nie mam studiów wyższych. Nie lubię szkoły… W dodatku katastrofizuję. Trochę. Bo jakbym katastrofizował całkiem, to bym nic nie zrobił. Tak samo jak wtedy, gdybym całkiem nie wierzył w siebie. Ja po prostu jestem sinusoidą. Najpierw leci „wierzę w siebie”, a zaraz potem „nie wierzę w siebie”. Mam momenty, kiedy wychodzę do ludzi i myślę: „Ja pierdzielę, to jest super, w ogóle nic lepszego nikt nie wymyślił”, a potem nadchodzi taki dzień, kiedy myślę: „O co w ogóle chodzi? To jest nieśmieszne”.
Katastrofizujesz, że wychodzisz na scenę i czujesz, że nikt się nie będzie śmiał?
Szymon Majewski: Tak, że nikt się nie będzie śmiał, że będzie do dupy. Ludzie, którzy katastrofizują myślą, że spotka ich najgorsze, że zachorują, przejedzie ich samochód, coś im nie wyjdzie. Na terapii robiłem specjalne tabele katastrof. Wpisywałem, czego się obawiam i określałem w procentach, jakie jest prawdopodobieństwo tego, że to się wydarzy. Że wyjadę na Mazury i będę miał wypadek – 2 proc., że nie uda mi się występ w teatrze – 10 proc., że córka nie zda matury – 50 proc. Do tej pory mi wstyd, że dawałem jej tak mało szans, a zdała, dostała się na ASP i jest jedną z lepszych studentek.
I taka tabelka pomaga?
Szymon Majewski: Tak, bo pod koniec tygodnia sprawdzasz, czy stało się to, co przewidywałeś. I nagle okazuje się, że żadna z tych czarnych przepowiedni się nie sprawdziła. A jednocześnie nie przewidzisz tego, co się wydarzy. Nie przewidziałem, że wezmę ostatnią tabletkę w terapii i na drugi dzień spali mi się mieszkanie. Wszyscy mówią, że jestem takim człowiekiem, który jak sobie coś wymyśli, to zrealizuje. Lubię wyzwania. Inaczej nie zadzwoniłbym do Jandy z propozycją, że zostanę u niej aktorem. A jednocześnie ciągle myślę, że to co robię może się nie udać. To dziwne. Uczę się, jak to zmienić.
Trudno jest być w Polsce wesołym?
Szymon Majewski: Nawet nie to, że wesołym. Przez długi czas nawet z uśmiechaniem musiałem się kryć, bo zawsze jest podejrzenie, że jak się ktoś uśmiecha, to idiota. Poważnej minie, zadumaniu jest przypisana inteligencja. A jak się za dużo uśmiechasz, to taki polny wariat jesteś.
Rozmawiała Aneta Pondo
Wywiad pochodzi z nr 5/2015. Zobacz, gdzie możesz dostać magazyn drukowany [DYSTRYBUCJA MK]

Wywiad pochodzi z najnowszego numeru „Miasta Kobiet”
Robert 28 września, 2020
Mason