Płyta jak fotografia emocji
Nagranie klasycznych kompozycji Beatlesów, Steviego Wondera czy Davida Bowiego było dla Mieczysława Szcześniaka i Krzysztofa Herdzina niemal duchowym przeżyciem.
Nagranie klasycznych kompozycji Beatlesów, Steviego Wondera czy Davida Bowiego było dla Mieczysława Szcześniaka i Krzysztofa Herdzina niemal duchowym przeżyciem. Potrafiący odnaleźć się w każdym gatunku wokalista oraz znakomity jazzman otwarty na inne muzyczne światy zdradzają kulisy projektu „Songs From Yesterday”.
Jak wygląda geneza tego projektu, który z panów pierwszy wykonał telefon z propozycją nagrania płyty „Songs From Yesterday”?
Krzysztof Herdzin: Tak naprawdę stoi za tym radiowa Trójka z Wojciechem Mannem i Markiem Niedźwieckim na czele. Zaprosili nas na koncert jubileuszowy słynnego Radia Luxembourg w Studiu im. Agnieszki Osieckiej, na którym przypomniane zostały największe, radiowe przeboje. Tam wykonaliśmy „Yesterday” i „Can’t Buy Me Love” Beatlesów oraz „This Is Not America” Dawida Bowiego i Pata Metheny. Tym sposobem ziarenko zostało zasiane. Jakiś czas później postanowiliśmy wejść do studia, by kontynuować ten temat.
Mieczysław Szcześniak: Od dawna chcieliśmy coś fajnego razem nagrać. To spotkanie w radiowej Trójce, o którym wspomniał Krzysztof, było katalizatorem. Kiedy Krzysiek zadzwonił do mnie mówiąc, że jest wolne studio i warto by to wykorzystać wiedziałem, że szykuje się niezła muzyczna przygoda. Krzysiu jest tytanem pracy, co ważne – dobrze zorganizowanym, a przy tym wszystko robi z lekkością i wyczuciem. Kiedy spotkaliśmy się żeby wybrać materiał wiedziałem, że ta praca będzie oddychać, że to będzie radocha.
K: Okazało się, że mamy dużo wzajemnych inspiracji, nawet pozamuzycznych, nakręcamy się wzajemnie i to faktycznie było dobrym katalizatorem płyty.
Wybranie takich klasyków jak „Yesterday”, „What A Wonderful World” czy „Satisfaction” do interpretacji to z jednej strony ryzyko, ale też spore wyzwanie?
Krzysztof Herdzin: Zrealizowaliśmy ten projekt nie po to, żeby zrobić coś lepiej, ale żeby przefiltrować te legendarne dla nas piosenki przez naszą wrażliwość. Takim, a nie innym wyborem chcieliśmy uniwersalnie odnieść się do naszej przeszłości. „Songs From Yesterday” to spojrzenie na to, co dla nas było i jest ważne, inspirujące. Sięgnęliśmy po numery, które są kamieniami milowymi muzyki, ale bardzo ważne były też historie, które opowiadają. Tutaj nieprawdopodobną intuicją popisał się Mietek. Ma niesamowity talent do reinterpretowania piosenek w odkrywczy sposób, to dosłownie rodzaj psychoanalizy. Nawet pozornie banalne teksty, poprzez sięgnięcie do głębi historii, do niuansów i niedomówień, zostały przez niego ułożone w bardzo ważną, osobistą wypowiedź. Czasami dotyczącą afirmacji życia, innym razem duchowości czy polityki, czasem brzmiącą wręcz jak traktat filozoficzny. Do mnie dotarły na nowo, wreszcie zrozumiałem o czym są. To są covery i tysiące ludzi nagrało je już na nowo, ale Mietek łącząc moją odważną dekonstrukcję muzyczną ze swoją koncepcją interpretacji, stworzył własną, frapującą opowieść. To wielka wartość tej płyty.
Mieczysław Szcześniak: Mam taką koncepcję, że piosenka może być dziełkiem sztuki, to miks literatury, muzyki i interpretacji obu w jednym czasie. Wystarczy pieczołowicie traktować wszystkie elementy. To wyzwanie – historie w obcym języku opowiedzieć po swojemu, ciągle jednak po nieswojemu. Chciałem wyłuszczyć rzeczy, które są dla mnie ważne w tych powszechnie znanych tekstach. Mam taką drobną „skazę” : lubię remontować stare rzeczy, powodować, żeby stare drzewa znów miały owoce, przywracać sens słowom a znane historie opowiadać po swojemu. Poza tym śpiewam tak, jak mi grają ( uśmiech).
K: Udało nam się na równym poziomie połączyć muzykę, tekst i interpretację, stąd pewnie też wspólne chwile w studio były dla nas obu oraz zespołu tak wyjątkowe.
Na „trójkowym” koncercie kompozycję „This Is Not America” dedykował pan Ukrainie. Okazuje się, że wiele z tych numerów, ma niezwykle współczesny wydźwięk.
Mieczysław Szcześniak: Na tym polega geniusz twórców tych numerów, są ponadczasowe , bo to piękne kompozycje i dobre teksty, niezależne od mód. Zawsze staram się wyciągnąć z kompozycji i tekstu to, co jest dla mnie ważne, przeżyć wyjątkowe chwile, ciesząc się wyobraźnią twórców. Poza tym sprawy z pozoru malutkie, bo spowszedniałe są cenne i zdaje mi się , że trzeba wyciągnąć je na światło dzienne i przywrócić im należny sens. Mamy świadomość, że takie podejście do sprawy może umniejszyć szanse na komercyjny rozgłos, ale nie to jest naszym celem. Świadomie wybraliśmy twórczą radość i szczerość, to spacer po naszej muzykalności, wrażliwości, duchowości, spontaniczności. Taka radocha z muzykowania, wspólnego odkrywania wartości piosenek, rozmowa muzyczna, wzruszenia podczas pracy , zdarzają się nieczęsto. Tu tak było. Zaczęło się od wykonania na żywo w Trójce, a później przenieśliśmy tę przestrzeń do studia, nagrywając live . To trochę jak zrobienie zdjęcia, które łapie ważną chwilę.
Krzysztof Herdzin: Ważne jest też to, że „Songs From Yesterday” nagraliśmy na setkę w ciągu dwóch 10 godzinnych sesji nagraniowych. Nie było nawet specjalnych prób.
M: Krzysiu przygotował szkielety i przegrywaliśmy to w studio , kreując ostateczny kształt.
K: Materiał został zarejestrowany bez żadnych sekwenserów, programowania itp. To akustyczne granie klasycznego tria (fortepian, perkusja, kontrabas) plus wokal Mietka, rozszerzony momentami o mój wokal, co w triach fortepianowych jest bardzo rzadkie. Co ciekawe, dodatkowo, w utworze „Ribbon In The Sky” Steviego Wondera gram na preparowanym fortepianie. Zamiast wciskania klawiszy szarpię struny, co daje efekt gry na cytrze, bądź na harfie. Parę osób pytało mnie kto to zagrał, nie wierząc, że zostało to zarejestrowane na fortepianie. Takie zabiegi dodały koloru materiałowi..
M: Tak jak fakt, że skończyliśmy go w sylwestra, tuż przed Nowym Rokiem.
K: Wspaniale było spędzić kilkanaście godzin w studio, pijąc hektolitry kawy, zamawiając jedzenie na wynos, nie wiedząc czy na dworze jest jasno czy ciemno, oddać się do końca muzyce. W tym tyglu byliśmy spełnieni i szczęśliwi.
Z którą kompozycją było najtrudniej aranżacyjnie, a z którą interpretacyjnie?
Krzysztof Herdzin: Największa finalna zmiana zaszła w „Tears In Heaven” Erica Claptona. Przyszedłem z zupełnie inną koncepcją, a już w studio Mietek zaproponował zmianę na styl gospel, zmianę metrum i to okazał się strzał w dziesiątkę.
Mieczysław Szcześniak: Zmieniła się koncepcja tej opowieści , której Clapton dał wszakże mistrzowską formę. Chciałem to opowiedzieć, też kogoś straciłem. Wiedziałem, że będzie w mojej interpretacji prawdziwiej, jeśli zaśpiewam bardziej ekspresyjnie, trochę histerycznie nawet , to trudna i bolesna opowieść. Wszystkie zmiany muzyczne były zresztą konkretnie motywowane, i to, myślę, jedna z zalet tego muzykowania.
K: O to właśnie chodzi, że to NASZE interpretacje. Tak jak deklamowanie wiersza, czy wykonanie przez wirtuoza klasycznego utworu sprzed dwustu lat – w obu przypadkach możemy mieć do czynienia z kompletnie świeżym, odkrytym na nowo dziełem. Nie chodzi o udowadnianie czegokolwiek, o poprawianie oryginału. Chodziło o odkrycie w tej muzyce i słowach tego jak my je czujemy i rozumiemy przez pryzmat czasów, w których żyjemy i tego jacy sami jesteśmy. Stąd wynikają nasze daleko idące ingerencje w te utwory. Przystępując do pracy schowaliśmy swoją dumę, nie ścigaliśmy się również ze sobą. Często jazzmani mają z tym problem, bo chcą pokazać jakimi są wirtuozami, jak wyrafinowaną wiedzę harmoniczną posiadają. Dlatego niewielu jazzmanów radzi sobie dobrze w muzyce pop, bo grają za dużo, za bardzo odstają. Tu zostało to wyhamowane i podporządkowane nadrzędnej koncepcji.
M: W tym przypadku wszystkim nam się podobała zarówno koncepcja, samo nagrywanie a i efekt finalny, dzięki Rafałowi Smoleniowi, który nas nagrywał, miksował i kumplował się. Wszystko pięknie oddychało i było nie wymuszone.
Czytaj dalej na następnej stronie