Są takie książki, które wywołują czytelniczą arytmię – mają w sobie magiczny pierwiastek, który porusza duszę konkretnego odbiorcy. Tym elementem może być bohater, jego pasja, poszczególne zdarzenie czy idea powieści. W „Świecie Ruty” jest to niesamowity język powieści, którym możemy delektować się w partiach poświęconych „widzeniom” i refleksjom Ruty. Przywodzi na myśl styl O. Tokarczuk czy H. Wassmo
Pewnego mglistego dnia w Barlinku poważana nauczycielka potrąciła miejscową dziwaczkę, Rutę. Poszkodowana nie odniosła poważniejszych obrażeń, ale zapadła w śpiączkę. Irena zadręcza się zdarzeniem, nieustannie odwiedza pacjentkę, czekając, by lekarze potwierdzili, że Ruta szybko dojdzie do siebie. Wypadek to kolejny cios, który spadł na Irenę – najpierw silnie doskwierała jej menopauza, potem zostawił ją mąż. W życiu obu kobiet przyszedł czas na refleksję, analizę przeszłości i podjęcie kluczowych decyzji odnośnie do przyszłości.
Od pierwszych słów powieści czytelnik jest pewien, że właśnie ma do czynienia z prozą wyjątkową. Każda kolejna strona podtrzymuje to odczucie. Spotykamy się w tej powieści z niezwykłym wyczuciem Iwony Żytkowiak, wielką kulturą literacką i poszanowaniem odbiorców. To wysublimowana proza, zwarta, gęsta, w której każde słowo posiada własny ładunek emocjonalny, osobną symbolikę, jest znaczeniem samym w sobie, ale w połączeniu z innymi wyrazami tworzy nowe treści, poszerza pole interpretacyjne. Drugim torem toczy się opowieść Ireny – narracja zmienia się, tu opowiada się już współczesną polszczyzną. W porównaniu z wyznaniami Ruty losy Ireny wydają się tylko chłodną relacją, oczywiście bardzo poprawną i przyjemną w odbiorze, ale pozbawioną tego niezwykłego pierwiastka.
W „Świecie Ruty” dominuje atmosfera tajemniczości, niedopowiedzenia, wielowymiarowości. Wszelkie granice zostały zatarte, kontury rozmazane, coś jest i zarazem tego nie ma i odwrotnie – fizyczny brak nie oznacza nieistnienia. Doskonale widać to na przykładzie Ruty i jej „wizji” – kobieta pozostaje w śpiączce, a mimo tego poznajemy jej myśli, widzenia, wspomnienia. Bohaterka odczuwa obecność osób, których nie ma wśród żywych. Ruta balansuje między życiem a niebytem.
Przeszłość przenika teraźniejszość, poza bieżącymi wydarzeniami obserwujemy także przeszłość Ruty. Żytkowiak przenosi nas w niespokojne lata 30. XX wieku, gdy świat po Kryształowej Nocy przestał być bezpieczny dla „innych”. Opowiada o Esterze, Anzelmie i Wikcie – ludziach, wobec których społeczeństwo nie ma żadnych oczekiwań, wszechobecnym strachu, wyobcowaniu, naznaczeniu, piętnie inności. Pokazuje koegzystencję Niemców, Polaków i Żydów, szuka dobroci w czasach zła i znajduje także nikczemność we współczesnym świecie.
„Świat Ruty” to przede wszystkim liryczna opowieść o poszukiwaniu tożsamości. Ruta z pewnego rodzaju dramatyzmem usiłuje ustalić, kim jest. Analizuje swoje życie i wszystko, co wokół niej, wie, że człowiek jest zlepkiem wszystkich doświadczeń oraz uczuć, jakie były/są jego udziałem. Kobieta próbuje określić, z czego się składa, wyznaje m.in. jestem wieczną tęsknotą, cierpieniem, czasem, który zgubił się we mnie.
Irena także analizuje własne życie, wypadek stał się bodźcem do konfrontacji wyobrażeń o sobie i swojej egzystencji z postawami, które de facto przejawia. Kobieta co rusz wydobywa z pamięci wspomnienia, przede wszystkim te bolesne. Przypomina sobie wszystkie chybione decyzje, które przywiodły ją do trudnego momentu, w którym obecnie się znalazła. Obie bohaterki szukają wewnętrznego spokoju, swoistego oczyszczenia i zrozumienia siebie.
Poza wspomnianymi tematami ważne miejsce zajmują także rola pamięci – indywidualnej i zbiorowej – oraz kwestia tolerancji i umiejętności wybaczania.
Z pewnością „Świat Ruty” dostarczy wielu przeżyć, postawi wiele pytań, ale przede wszystkim sprawi ogromną przyjemność i satysfakcję.
Kinga Młynarska
autorka bloga dajprzeczytac.blogspot.com