Monday, November 4, 2024
Home / Felietony  / Małgorzata Majewska  / Sruty Tuty czyli filozofia Forresta Gumpa

Sruty Tuty czyli filozofia Forresta Gumpa

Przyszedł taki dzień, gdy poczułam, że albo zacznę pić, albo biegać. Wtedy ta druga opcja wydawała mi się nieco tańsza. Potem okazało się, że niekoniecznie.

ilustracja Anna Kaszuba-Dębska

Przyszedł taki dzień, gdy poczułam, że albo zacznę pić, albo biegać. Wtedy ta druga opcja wydawała mi się nieco tańsza. Potem okazało się, że niekoniecznie. 

ilustracja Anna Kaszuba-Dębska

ilustracja Anna Kaszuba-Dębska

Już wiedziałam, że jest po mnie: nie poprawię ani jednego akapitu tekstu, który zabrałam ze sobą, nie przeczytam ani jednej strony. Trzy godziny w pociągu relacji Kraków – Warszawa, tak wyczekane i dokładnie zaplanowane, diabli wzięli. Zanim usiadłam na miejscu w przedziale, czułam – jak Adaś Miauczyński w „Dniu świra” – że żadna minuta nie zostanie spędzona zgodnie z jej przeznaczeniem. A może inaczej – przeznaczenie nie pokrywało się z moimi na nie pomysłami. Poddałam się więc biegowi zdarzeń.

– Ma pani czasem tak, że wszystko się wali? Że ma pani wrażenie, że zaraz oszaleje albo
kogoś pogryzie? Miałam w głowie odpowiedź na to pytanie, ale moja rozmówczyni wcale nie była jej ciekawa. Wyrzucała z siebie potok słów niczym facet aukcję bydła w Teksasie. Ona też dalej wytwarzała zaporowy ciąg werbalny pozbawiony jakichkolwiek znaków przestankowych. A ja, jak Neo w „Matriksie” czy Alicja, jego bajkowa poprzedniczka z Krainy Czarów, niespodziewanie wskoczyłam do króliczej nory i powoli nie moja historia stawała się „mojsza”, i to nawet bardziej, niżbym sobie życzyła.
– To był grudzień. Nie, zaczęło się chyba w listopadzie. Zadzwoniła do mnie dziewczyna,
która raz w miesiącu ogarniała porządkowo mój dom, że nie przyjdzie, bo się jej Krzysiek spalił. Pracował w Norwegii na truskawkach. Bo żeby taniej było, to chłopaki spali w domkach letniskowych. Wieczorem chciał sobie przygrzać trochę taką starą farelką i zajęła się najpierw firanka. Wie pani, jakoś tak mnie siekło, że tak blisko i taka głupia ta śmierć. Tydzień później, niespodziewanie tę, co to miała mieć serce jako dzwon i nas wszystkich przeżyć, znaleźli na własnej wersalce. Jednak to nie był wystarczająco mocny dzwon. Rozległy zawał matka miała. Nawet nie miałam siły płakać. To się po prostu w głowie nie mieściło. Każdy, tylko nie ona. Wtedy już coś we mnie pękało. Jak w transie załatwiałam, co trzeba. Ale nie było jak od siebie uciec. W środku wyłam. W związku też się raczej rozkładało, niż układało, a raczej mojemu byłemu się układało, tyle że nie ze mną i jakoś zapomniał mnie o tym poinformować. I tak wstałam w jeden piątek, założyłam buty znalezione na dnie szafy i dres, który pamięta chyba czasy Mieszka I. Mówię do psa: „Idziemy biegać”. Jakoś akurat jemu alkoholu nie chciałam proponować. Co to bydle winne, że mnie we mnie jużw ogóle nie było. – I co? Tak pani od razu pobiegła? – wreszcie
dorwałam się do głosu. – No. Wyprułam jak z procy. Jakieś trzysta metrów. A potem mnie złamało w pół. Serce waliło. Tchu brakowało. Ale właśnie wtedy, gdy ciało umierało z tempa nieprzystającego do niczego, co znałam wcześniej, coś we mnie kazało mi iść dalej. To było zupełnie nie wiedzieć skąd. Ale szłam. Pies najpierw przede mną. Potem zorientował się, że to nie żarty, i pokornie trzymał się z tyłu. Po jakimś czasie znalazłam sobie mistrza. Niech pani zgadnie! – Mahatma Gandhi? Usain Bolt? Uśmiechnęła się pobłażliwie. – Forrest Gump. Gość nie wnikał, tylko biegł. Rozumie pani? Nie kombinował, tylko robił swoje. – Z całym szacunkiem, on był trochę niepełnosprawny
umysłowo – oponowałam. – I jak daleko zaszedł. Po prostu biegł. – Proszę pani, to fikcja filmowa. Nikt taki naprawdę nie istniał – dalej próbowałam przełamać
oś narracji. – Widzi pani, a pani wnika. Mąci, kombinuje. No, a tygodniowo ile pani przebiega? Żelazna logika tego argumentu powaliła mnie dokumentnie. A biegaczka ciągnęła niemiłosiernie: – Pewnie pani na jakieś warsztaty chodzi, terapie, poradniki. Sruty tuty. A on po prostu biegł. Też tak zaczęłam. Nieważne, w jakim tempie, zwyczajnie brałam psa i biegłam przed siebie. A jak nie mogłam, to szłam. A potem znowu biegłam. I tak trzy, cztery razy w tygodniu od dwóch lat. A potem ten Forrest wszedł w inne sprawy. Nie kminię, czy coś mi wyjdzie czy nie. Po prostu to robię. Ktoś mi mówi, że się nie nadaję, ktoś inny, że się nie uda. A ja biegnę dalej. Firmę założyłam, dotację dostałam. Na hiszpański dwa razy w tygodniu chodzę. I biegam. Jak czasem rano mi się nie chce, to staję się – jak to pani powiedziała – niepełnosprawna umysłowo, tak do piątego kilometra biegu. A potem to już mi się chce. Dojechałyśmy do Centralnego. W internecie sprawdziłam ceny butów. Fakt, taniej by wyszło picie. Ale wiedziałam, że nie ma już dla mnie odwrotu. I tak się zaczęło.

Małgorzata Majewska

Językoznawczyni z psychologicznym skrzywieniem. Postrzega język jako przejaw naszej percepcji. Twierdzi, że rozumienie mechanizmów językowych pozwala znaleźć drogę do siebie samego, a dzięki temu do drugiego człowieka. Fascynuję ją wszystko to, co związane z poczuciem sprawczości, zewnątrzsterowności i odpowiedzialności.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ