Słowo roku: hygge
Alison Flood w „The Guardian” pisze, że hygge to „zakładanie skarpet i suchych ubrań po deszczu”. Hmm
Szare skarpety, koce i świeczki. Tegoroczna zima w moim netświecie to atak hygge
#hygge czyli…?
Pod hasztagiem „hygge” Instagram pokazuje ponad 1,6 mln publicznych postów. W księgarniach z półek patrzą piękne okładki, internet co i rusz nakłania do hygge pod ofertami światełek, świeczek, szarych kocyków i wszelkiego skandynawskiego designu. Szybko dowiaduję się także, że najszczęśliwszy naród na świecie to Duńczycy, i owo hygge ma być tego przyczyną.
Sięgam więc do źródeł. Hygge – słowo trudno tłumaczalne – oznacza poczucie wewnętrznego spokoju i spełnienia, a jednocześnie otwarcie na drugą osobę. Czyli poczucie swojskości, życzliwości i bezpieczeństwa. Domowego ciepła. Robienie miłych rzeczy dla przyjemności, zwłaszcza zimą. Po szwedzku mys, po norwesku kos, po niemiecku Gemütlichkeit. Po polsku można odwołać się do przytulności i ciepła domowego ogniska.
#hygge po polsku
Hitami tegorocznych bożonarodzeniowych zakupów były książki Hygge. Klucz do szczęścia (aut.: Meik Wiking) i Hygge. Duńska sztuka szczęścia autorstwa aktorki Marie Tourell Soderberg. Ta druga to pięknie wydana tzw. coffee table book – książka do oglądania, z dużą liczbą zdjęć i małą ilością tekstu. I tak w obu wspomnianych publikacjach znajdujemy opisy przytulnych pomieszczeń, informacje o tym, ile świeczek zużywa rocznie przeciętny Duńczyk, i przepisy na typowe duńskie ciasteczka. Z kolei w Duńskim przepisie na szczęście (Jessica Alexander, Iben Dissing Sandahl) czytam, że hygge to wspólne posiłki, jedzenie ciastek do herbaty i śpiewanie (np. kolęd). Ma być ciepło, przyjemnie, bez wyzwań.
Internet eksplodował. Według statystyk Oxford Dictionaries hygge to najczęściej powtarzany wyraz roku 2016. Poszukiwanie sedna duńskiego szczęścia zaowocowało niezliczonymi notatkami na blogach o hygge-życiu, poradami, jak u-hygge-lić mieszkanie, jak spędzić hygge-święta i jak żyć w wersji hygge. Hygge, przetrawione przez millenialsów, to święty spokój i odsunięcie od wyzwań, w towarzystwie świeczek, lampek i pastelowych skarpet. Autorka youtube’owego kanału Alissvlogchannel wspomina, że jest hygge, bo „lubi czuć się bezpiecznie”. W Barłogu literackim Sylwia Chutnik i Karolina Sulej mówią, że „to, co tu robimy – siedzimy w kocach i szalach, to właśnie hygge” (odc. 28). Alison Flood w „The Guardian” pisze, że hygge to „zakładanie skarpet i suchych ubrań po deszczu”.
Źródło: YouTube/ Barłóg Literacki
#hygge – szczęście
W poszukiwaniu esencji szczęścia Duńczyków sięgam do raportu „The Happy Danes” (2014), przygotowanego przez kopenhaski Instytut Badań nad Szczęściem. Wszystko się zgadza. Duńczycy naprawdę są jednym z najszczęśliwszych narodów na świecie. Czy jednak jest to zasługa hygge? Ku mojemu zaskoczeniu w raporcie to najmodniejsze słowo ostatnich miesięcy w ogóle nie pada… Z dokumentu jasno wynika, że na poczucie szczęścia składa się kilka mniej lub bardziej wymiernych elementów. Są to: poziom zaufania społecznego, poczucie bezpieczeństwa, zamożność, wolność osobista, dostępność pracy, poziom demokracji i rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, a także tzw. work-life balance. Dodatkowo na poczucie zadowolenia bardziej wpływa minimalizacja stresów niż maksymalizacja doraźnych przyjemności.
Kto był w Kopenhadze, doskonale wie, że nikt (poza przyjeżdżającymi tam Polakami) nie używa kłódek rowerowych. Zaufanie do bliźnich dotyczy jednak nie tylko bicykli, ale i… dzieci. Pod sklepami zobaczycie wózki z dziećmi, pozostawione tam na czas robienia przez rodziców zakupów. Frekwencja podczas wyborów to niemal 90 proc. Duńczycy mają też krótszy tydzień pracy. Są w znakomitej większości zaangażowani w wolontariat, co daje poczucie wspólnoty i tworzy sieci społeczne. Bezrobocie jest niskie, a swobody obywatelskie wysokie. Czy więc to naprawdę hygge-świeczki decydują o tym, że w Danii życie jest szczęśliwe?
#skandynawia
Moda na Skandynawię trwa od lat. Prosty, skandynawski design gości w większości europejskich domów. Czytamy szwedzkie kryminały (Camilla Läckberg, Stieg Larsson) i oglądamy duńskie seriale („Rząd”, „Most nad Sundem”, „Forbrydelsen”). Plastikowe renifery znajdziemy w zimowych kolekcjach prawie wszystkich sieci handlowych, podobnie jak szare swetry z charakterystycznym „norweskim” wzorem. Świat zachwyca się Skandynawią, upatrując w jej dobrobycie dzisiejszą ziemię obiecaną. O tym, że niemal wszystko co skandynawskie świetnie się sprzedaje, niech świadczy też fakt popularności książki Larsa Myttlinga Norwegian wood, która jest książką o… rąbaniu drewna.
I tu wkroczyło hygge. Moda uświęcająca wszystkie powyższe upodobania i ciągoty. Upodobanie do przedmiotów zostało podlane ideologią, sprzedającą w istocie nic ponad zawartość cukru w cukrze. Skandynawia, ze swoim funkcjonalnym designem i nieubłaganą mroźną przyrodą, jest mieszanką wysokiej cywilizacji i dzikości, której zaczyna nam na co dzień brakować. My, tubylcy z zewnątrz, chcemy uszczknąć tej kultury i pierwotności w dostępny nam sposób. Płacąc za kolejne gadżety.
#hygge w wersji millenials
Moda na hygge to opakowanie tego, co normalne i powszechne, posypanie śnieżnym brokatem i sprzedanie w formie lifestylu. Lifestylu tak doskonałego, że niewymagającego już niczego. Poprzednie mody, jak fitness, coaching, joga czy wegetarianizm – wszystkie stawiały wymagania. Kryteria dołączenia do klubu były jasne i wymagały wysiłku, poświęcenia czy zdobycia wiedzy. Hygge nie oczekuje niczego. Hygge głaszcze po głowie, mówiąc: nie musisz nic. Możesz kupić szare ściereczki do kuchni i zrobić z tego przeżycie na dwa dni i trzysta lajków. Hygge wzbogaca duszę skandynawskiej komercji, usprawiedliwiając kolejne zakupy. Millenialsi pokochali hygge, bo sankcjonuje bezczynność i niemrawość działania pod płaszczem uwielbienia domowości. Tu celem staje się przyjemność, a nie wykraczanie poza własne możliwości. Spokój, nie mobilizacja.
Korporacyjne challenges to echa przeszłości, dziś hyggelujemy – żyjemy w swoim tempie, spokojniej. Czy hygge to specjalność duńska? Nie, choć tak właśnie jest sprzedawane. Polskie hygge to twoja babcia szydełkująca w bujanym fotelu, pieczenie szarlotki jesienią i coś, co zwiemy „polską gościnnością”. Jeżeli jednak duńskie ciasteczka smakują ci bardziej niż polskie herbatniki – nic w tym złego. W Polsce, obarczonej przymusem żołnierstwa i wysiłku, ta odrobina duńskiego przyzwolenia na przyjemność dla siebie i otoczenia z pewnością nie zaszkodzi.
Serdecznie dziękuję za pomoc mojej kuzynce, Elżbiecie Petelenz-Kurdziel, dzięki której tajniki skandynawskiej duszy stały się dla mnie bardziej zrozumiałe.
Anna Petelenz