Rosalie.: Blokada runęła!
– Mam ochotę na koncertach jeszcze bardziej dać się ponieść. Chciałabym, żeby ludzie do mojej muzyki tańczyli, a nie tylko bujali się
Wokalistka i autorka tekstów o wielkiej wyobraźni muzycznej. Rosalie Hoffman urodziła się w Berlinie, a wychowywała w Poznaniu. Jest jedną z tych artystek, których dzieciństwo przypadło na lata 90. – znają języki i bez kompleksów współpracują z najważniejszymi muzykami i producentami w Polsce i na świecie. W 2016 roku magazyny muzyczne pisały o niej „sensacja polskiej sceny R&B”. Krótko po swoim debiucie Rosalie. miała na koncie występy na największych festiwalach w Polsce, a krytycy lawinowo nominowali ją do najważniejszych nagród w kraju – Fryderyki, Olśnienia, Sanki. 20 marca ten słodko-melancholijny głos poznacie w nowej, tanecznej odsłonie. Wszystko za sprawą nowego albumu „IDeal”, który jest efektem poszukiwań twórczej tożsamości oraz próbą odnalezienia równowagi między życiem prywatnym i pracą artystyczną. Z Rosalie. rozmawiamy o wrażliwości na scenie i zdobywaniu pewności siebie w call center
Za czym tęsknisz w byciu dzieckiem?
Rosalie.: Jak myślę o dzieciństwie, to przypomina mi się Berlin, gdzie się urodziłam i mieszkałam do podstawówki. Moje życie w Niemczech z tamtego okresu kręciło się wokół placów zabaw. Tęsknię za tamtą wolnością, brakiem obowiązków, beztroską, szczęściem. Z drugiej strony, to był bardzo intensywny czas. Szkoła i nauka gry na fortepianie – do tego bym nie wróciła! Tęsknię za stanem, w którym są dzieci.
To znaczy?
Dla dzieci najważniejsze jest tylko tu i teraz.
Rodzice są artystami?
Mama uczy niemieckiego, tata jest kucharzem. Rodzice bardzo dbali o mój rozwój artystyczny, często chodziliśmy do teatrów i filharmonii. Siostra jest po szkole baletowej. Dziadek, babcia i wujek to profesorowie.
Pewność siebie masz we krwi?
Powiedziałabym, że w genach mam strach i tendencję do tego, żeby mówić „nie uda się”. Mogę wydawać się bardzo pewną siebie, ale to efekt ciężkiej pracy. Jestem odważna na scenie, to jest jedyne miejsce, gdzie czuję swoją siłę i niczego się nie boję. W życiu wcale tak nie jest. Wolę patrzeć z boku. Muzyka i scena mnie zmieniają.
Zastanawiałaś się, kim byś była i co robiła, gdybyście zostali w Niemczech?
Uważam, że na Zachodzie jest się o wiele trudniej wybić. Bardzo się cieszę, że wróciliśmy do Polski, bo dzięki temu poszłam do szkoły muzycznej. Już jako dziecko chciałam zostać piosenkarką, miałam dwa lata, kiedy zaczęłam grać na rakiecie od tenisa jak na gitarze.
I śpiewać po turecku?
Szybko rzuciłam filologię turecką. Nie nadawałam się do tego. Nie lubię wkuwania, to nie było to dla mnie. Studia nie są dla każdego. Jedynym miejscem, gdzie odnajdywałam spokój, była scena. Na początku słyszałam, że śpiewanie nie jest dla mnie, że mój wokal nie brzmi tak, jak powinien. Gdy byłam dzieckiem, wbito mi do głowy, że mam „taki cichutki głosik”. Zarzucano mu, że nie jest wystarczająco mocny, owszem – wzruszający, przejmujący, ale nie potężny. Intuicja podpowiadała mi, że jestem na dobrej drodze, totalnie spełniam się w muzyce. Myślę, że w moim głosie jest siła.
To dosyć zabawne, bo wszystkie komentarze, jakie czytam na twój temat, są pochlebne.
Dokładnie! To świadczy o tym, że niekoniecznie trzeba się wsłuchiwać we wszystkie opinie na swój temat. Zwłaszcza, kiedy jest się nastolatką. Chodziłam na chór, gdzie słyszałam, że mój wokal nie pasuje do reszty. Albo że jeżeli chcę być w chórze, to powinnam się pozbyć manier. Na szczęście nie brałam tego do siebie. Więcej – pielęgnowałam i polubiłam swoje maniery. I dbam o nie do dzisiaj.
„Księżniczka RnB”, „nadzieja polskiej muzyki”, „Katarzyna Figura” Co ostatnio przeczytałaś na swój temat?
Coś w stylu: „O, matko! Co ona ma na głowie?!” (śmiech). Jeśli są negatywne komentarze, to dotyczą one kwestii modowych.
Zdjęcia okładkowe i promujące płytę robiła Zuza Krajewska – jedna z najbardziej znanych fotografek mody, a co jest twoją największą ekstrawagancją?
Streetwear. Uwielbiam sneakersy Reeboka.
Podobno odwagi nauczyłaś się w call center. Co tam robiłaś?
Na początku nie byłam w stanie utrzymać się z muzyki. Kiedy trzeba opłacić trasę i DJ-a, to niewiele zostaje. Musiałam pracować, najpierw w call center, później jako kadrowa w znanej szwedzkiej firmie meblarskiej. Znam niemiecki, więc dostałam tę pracę od ręki. Pracowałam tam rok z myślą, że odejdę. To było mi potrzebne, bo dzięki temu wprowadziłam do życia dyscyplinę. Z jednej strony musiałam zatrudniać ludzi, z drugiej nagrywać płytę. To był bardzo trudny okres. Teraz nie wyobrażam sobie robienia albumu w takich warunkach. Praca nad nową płytą zajęła mi dwa lata. W odróżnieniu od nagrań poprzedniej płyty produkcje nad „IDeal” powstawały w dużej mierze w studiu. Dlatego postawiłam na jedną kartę. Rzuciłam robotę i zaczęłam żyć z muzyki.
Rosalie.: To jest najważniejsze w mojej podróży z muzyką. Żeby umieć rozróżnić dwa światy. Oddzielenie ich było ważne i dzięki temu nowe piosenki są dużo bardziej intensywne.
Unieszczęśliwiało cię to?
Nie, przyjęłam to jako konieczność. Teraz też mam dwa życia. Każdy ma. Jesteśmy innymi osobami, kiedy siedzimy na kanapie z bliskimi, i innymi, kiedy idziemy rano do pracy. Też tak mam. W domu jestem inna i na scenie jestem inna. Prowadzenie podwójnego życia dotyczy każdego. Czy to by było w call center, czy w IKEA.
„Pies, mężczyzna, spacerki, sanatorium”. Przyznajesz, że dbanie o domowe ognisko jest dla ciebie ważne. To chyba dziś mało popularne.
Naprawdę? Uwielbiam spędzać czas w domu. Lubię leżeć, oglądać filmy, gotować, chodzić na spacery, spędzać czas z bliskimi. Oszalałabym, myśląc tylko o karierze! Aby ta szła w dobrym kierunku, to wydaje mi się, że człowiek musi być szczęśliwy. Spełniam się w roli lwa kanapowego. Potrzebuję tego, żeby mieć power na scenie. To sprawia, że czuję się dobrze. Umiejętność odpoczywania, dawania sobie na luz jest coraz bardziej potrzebna.
Rosalie.: Jesteśmy przebodźcowani przez social media, gdzie mamy się cały czas uśmiechać. Częściowo staram się z tego wycofywać, bo są ważniejsze sprawy niż pozowanie do kamery. Traktuję to tylko jako exclusive.
Oglądałaś dokument na Netfliksie o Taylor Swift – o transformacji z gwiazdeczki muzyki country do zaangażowanej politycznie artystki?
Jeszcze nie. Słyszałam wiele bardzo pozytywnych i negatywnych opinii. Taylor Swift to pewien wytwór. Sama postać mnie nigdy nie zajmowała. Wiem, że przeszła ogromną przemianę, na początku nie zabierała głosu na ważne tematy społeczne, teraz jest głosem pokolenia młodych Amerykanów.
„Ładna dziewczyna nie narzuca swoich opinii ludziom. Ładna dziewczyna uśmiecha się, macha i mówi dziękuję” – tak Swift wspomina wskazówki kierownictwa swojej wytwórni. Nie manifestujesz swoich poglądów na scenie?
Wiem, że artyści mają duży wpływ na ludzi, którzy ich słuchają, ale nigdy dotąd nie poczułam, że chciałabym cokolwiek manifestować na scenie. Osoby, które śledzą mnie na Instagramie wiedzą, w jakich protestach biorę udział. Jeśli chodzi o scenę, to manifestacja czegokolwiek wymaga od człowieka ogromnej odwagi albo osobistej niezgody. Ja tego chyba jeszcze w sobie nie mam.
Jesteś pierwszą w Polsce kobiecą reprezentantką Def Jam Recordings, wytwórni, która w Stanach kojarzona jest z Kanyem Westem, Rihanną, The Roots. Co to dla ciebie znaczy?
Bardzo się cieszę, to ogromne wyróżnienie być pierwszą i jedyną. Z drugiej strony myślę sobie, że wcale nie ma tak wielu tych kobiet na rynku muzycznym. Def Jam był wytwórnią, która od początku do końca spełniła moje warunki. Wzięli mnie jako „Rosalie.”, chociaż mój styl balansuje między mainstreamem a undergroundem. W wytwórni jest więcej hip-hopu niż popu. Jak usłyszałam, że dochodzi do nas następna kobieta (Alyona Alyona), to już byłam pewna, że to moje miejsce. Różnorodność na mnie działa.
Dlaczego dziewczyny nie pchają się do hip-hopu?
Artystek hip-hopowych jest coraz więcej, ale to nadal jest męski świat. Na scenie mam samych facetów. Wydaje mi się, że to dlatego, że ta branża od zawsze była zdominowana. Dalej jest. Na swojej drodze nie miałam problemów na tle damsko-męskim. Ciężko jest przekonywać do siebie ludzi, kiedy jest się na początku swojej drogi. Kierują tobą duże niepokoje. Miałam ogromne szczęście do ludzi. Współpracowałam z najciekawszymi beatmake’ami w Polsce: Bartkiem Kruczyńskim, Hatti Vatti, Bitaminą. Śpiewałam z Taco Hemingwayem, Rasmentalismem, Tym Typem Mesem i wieloma innymi artystami, którzy mnie wspierali.
Lepiej współpracuje się z kobietami czy mężczyznami?
Bardzo rzadko współpracuję z kobietami. Wyjątkiem jest Chloe Martini. Nigdy nie usłyszałam tylu miłych słów od drugiego muzyka, co od niej. Między nami nie ma zazdrości, wątów. Próbowałam pisać teksty z dziewczynami, ale nie wychodziło. Męskie teksty bardziej mi podchodzą.
Dlaczego?
Są bardziej konkretne. Ckliwość w R&B byłaby kiczowata. Pracuję z ogromną liczbą facetów i małą kobiet, nie dlatego, że nie chcę. Tak po prostu wyszło. Odnajduję się w słowach wrażliwych mężczyzn.
„IDeal” to rozliczenie z ostatnimi dwoma latami na scenie. Życiem w ciągłej trasie, nowymi doświadczeniami i oczekiwaniami. Twoimi czy innych względem ciebie?
Jestem bardzo ambitna, jeżeli chodzi o tworzenie muzyki. Chcę się rozwijać, być lepsza, wymyśliłam sobie to, żeby ta płyta będzie bardzo taneczna. To nie było łatwe, bo przyzwyczaiłam swoich fanów do melancholii. Należałam do wokalistek, które sprawdzały się we wrażliwych utworach. Obawiałam się tej zmiany. Spora liczba zagranych koncertów, energia, którą daję i biorę, i siła, którą zbudowałam, sprawiła, że w te chwili mam ochotę na koncertach jeszcze bardziej dać się ponieść. Chciałabym w to wkręcić fanów. Chciałabym, żeby ludzie do mojej muzyki tańczyli, a nie tylko bujali się. Wkręcanie sobie, że nie dam rady sprawiało, że się blokowałam. Przyszedł moment, w którym stwierdziłam, że robię to, co chcę robić. To, na co mam ochotę, a nie to, czego ktoś ode mnie wymaga. Kiedy to zrozumiałam, to samo poszło. Teraz bawię się muzyką, jak nigdy wcześniej. To, że mogę współpracować z wieloma osobami, jest spełnieniem moich marzeń. Blokada runęła.
Co jest dla ciebie największym sukcesem?
Od samego początku gram koncerty. Non stop. Mam siłę i mimo że z jednym albumem jeździłam przez dwa lata, to słyszałam, że się rozwijam. Bardzo mnie to cieszy. Wydaję drugi album z ludźmi, z którymi chcę współpracować, jestem dumna z tego, co się wokół mnie wydarzyło i dalej się będzie działo.
Która piosenka z „IDeala” jest twoją ulubioną?
To jest najtrudniejsze pytanie. Każdy numer jest zupełnie inny, jest mój i sprawia mi przyjemność. Nie potrafię wybrać. Ta płyta da wiele radości!
Agna Karasińska