Monday, March 17, 2025
Home / Ludzie  / Kre-aktywne  / Robert Pieculewicz: Pan swojego czasu

Robert Pieculewicz: Pan swojego czasu

Charakterystyczne brzmienie gitary elektrycznej to jego wizytówka. Jednych inspiruje, innych drażni. Gra na krakowskim rynku, bawi się muzyką i wie, że to co robi, robi dobrze

Niechętnie mówi o sobie, ale pytany o muzykę, opowiada z zapałem, bo to ona go definiuje. Kim jest Robert Pieculewicz?

Niechętnie mówi o sobie, ale pytany o muzykę, opowiada z zapałem, bo to ona go definiuje. Kim jest Robert Pieculewicz?

Charakterystyczne brzmienie gitary elektrycznej to jego wizytówka. Jednych inspiruje, innych drażni. Gra na krakowskim rynku, bawi się muzyką i wie, że to co robi, robi dobrze. Zarozumialstwo? Raczej doświadczenie. Niechętnie mówi o sobie, ale pytany o muzykę, opowiada z zapałem, bo to ona go definiuje. Kim jest Robert Pieculewicz?

Niechętnie mówi o sobie, ale pytany o muzykę, opowiada z zapałem, bo to ona go definiuje. Kim jest Robert Pieculewicz?

Niechętnie mówi o sobie, ale pytany o muzykę, opowiada z zapałem, bo to ona go definiuje. Kim jest Robert Pieculewicz?

Miasto Kobiet: Czasem można zobaczyć Pana pod wieżą ratuszową. Granie na ulicy to teatr, show czy… żebranie?

Robert Pieculewicz: Żebranie ma zupełnie inną definicję, niech Pani więc sama sobie odpowie. Do tego nie trzeba mieć odwagi, ale czuć taką potrzebę. Sztuka uliczna bywa dla artysty trudna, czasem niewygodna, ale ma jedną, podstawową zaletę: ma się szybki kontakt z odbiorcą. Ja decyduję o czasie, a więc nie jestem zależny od całej rzeszy ludzi jak w przypadku zorganizowanych koncertów, gdzie w grę wchodzi złożona organizacja, a przede wszystkim duże pieniądze. Poruszam się zarówno w środowisku artystów ulicznych, wolnych strzelców, jak i muzyków szeregowych, którzy w pewnym sensie pracują w firmie usługowej. To sztuka, ale i rzemiosło. Poznałem tego dobre i złe strony. Może właśnie dlatego tu gdzie jestem, jest mi dobrze.

Miasto Kobiet: Zdarzało się, że grając na krakowskim rynku był Pan przez jednych doceniany jako artysta, a przez innych niezbyt mile witany…

Robert Pieculewicz:Kiedyś zdarzały się takie incydenty, ale było to dziesięć, dwanaście, może piętnaście lat temu. Zaliczam to do błędów młodej demokracji. Obecnie nie ma z tym kłopotu. Muzyka broni się sama.

Miasto Kobiet: Ścięgna palców u gitarzystów są połączone ze szczęką. Grając, wykonują nią przedziwne ruchy.

Robert Pieculewicz: Szczękościsk (Śmiech). Tak, to emocje. Zresztą pewne techniki gry wymagają bardzo dużej siły, napięcia mięśni, ścięgien barku, szyi, szczęki… kiedyś ,,grałem’’ nawet uszami (śmiech). Gra na gitarze angażuje całe ciało.

Miasto Kobiet: Jest Pan gitarzystą, ale i kompozytorem. Jaką muzykę Pan tworzy?

Robert Pieculewicz: Gram muzykę autorską, instrumentalną, ale również covery. W końcówce lat ’80, gdy miał miejsce rozkwit muzyki gitarowej i tak pozostawała ona twórczością niszową. Teraz tym bardziej jest ona nieco oczywista, może pomijana. Mimo to jest garstka ludzi, którzy doceniają takie brzmienia. Grając na rynku wykonuję zazwyczaj ok. trzydziestu kilku własnych, najlepszych moim zdaniem utworów, min. Castle, The Last Samourai czy Running With The Wind.

Miasto Kobiet: Taki zawód niesie ze sobą pewien bark stabilizacji. Jak rodzina zapatruje się na taki styl życia?

Robert Pieculewicz: Na szczęście bardzo dobrze. Wspierają mnie od lat…

Miasto Kobiet: Jednak nie każda kobieta chciałaby, żeby jej facet grał na ulicy, zamiast pracować na etacie.

Robert Pieculewicz: Na pewno. Mimo wszystko myślę, że szczęście innym można dać tylko, jeśli samemu jest się szczęśliwym człowiekiem. Ja za takiego się uważam i moi bliscy to czują. To działa trochę na zasadach indukcji. Córka czasem śpiewa ze mną, dorasta w muzycznej atmosferze. Mocno wspiera mnie też żona, która jest fanką nie tylko moją ale i m.in. Jima Morrisona. Cała rodzina jest więc wrażliwa na dobrze brzmienia.

Miasto Kobiet: Nad Wisłą rzadko zdarzają się kariery rodem z „fabryki snów”. Talent nie zawsze wystarcza. Jak w Polsce żyje się z takiej pasji?

Robert Pieculewicz: Jeśli robisz coś z pasji, nie zastanawiasz się, na ile komfortowo będzie się z tego żyło. Współczuję tym, którzy robią coś, tracą energię tylko dla efektów w postaci pieniądza, nie mając z tego żadnej satysfakcji. Każda sekunda życia jest bezcenna. Walczę o to by być panem swojego czasu, by wykorzystywać czas który mam tak, jak tego chcę. To mój wybór. Liczy się chwila obecna i to co robię teraz. Robię to nawet wówczas, kiedy tracę pieniądze. Można żyć, planując wszystko z wyprzedzeniem, pracują ciężko z myślą, że jutro, za tydzień, miesiąc będzie się szczęśliwym. Być może jest to dobre. Ja jestem skoncentrowany na teraźniejszości i dlatego zostałem muzykiem – by być szczęśliwym tu i teraz.

Miasto Kobiet: Samą pasją nie da się jednak opłacić rachunków…

Robert Pieculewicz: Tak. To jest ryzyko. Czasem gra się na ulicy i w klubach, a czasem w restauracji, umilając ludziom posiłek. Nie każdy aspekt tej pracy jest równie przyjemny. Granie coverów ma w sobie przecież dużo mniej artyzmu. Traktuję to jako mój zawód. Tak wygląda strona służebna tej działalności. Dziś jestem tutaj, gram, dostaję odpowiednią gażę. Ta praca mimo wszystko daje mi satysfakcję. Robiąc to dobrze, można osiągnąć zadowalający poziom życia. To jednak nadal musi pozostać pasją, powołaniem… może to nawet niegroźna choroba psychiczna (śmiech). Po prostu trzeba to kochać.

Miasto Kobiet: Wiem, że współpracuje z Pan francuską firmą fonograficzną Crystal Planet.

Robert Pieculewicz: Tak. W tej wytwórnią wydany został album „Blue Metal”. Kilka razy w roku jeżdżę tam na koncerty, głównie do Paryża. Czy tam jest łatwiej zaistnieć? Nie sądzę. Jak powiedział prezes wytwórni i mój znajomy: Francuzi interesują się bardziej filozofią i finansami niż muzyką. Może coś w tym jest (śmiech). Z Włochami jest nieco inaczej. Większość najlepszych artystów wykonujących muzykę gitarową ma włoskie korzenie. To m.in. Steve Vai, Joe Satriani, Chris Impellitteri, John Petrucci czy Michael Angelo Batio. To chyba specyficzne cechy narodowe.

Miasto Kobiet: Nagrywa Pan płyty a kompozycje cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Odniósł Pan sukces?

Robert Pieculewicz: Nie wiem. Dziś nagranie płyty nie jest miarą sukcesu. Firmy fotograficzne utraciły monopol na jakość, mają ją jednak jeśli chodzi o promocję. Na youtube można usłyszeć amatorów, którzy tworzą sztukę na poziomie często dużo lepszym niż ich oficjalne, wypromowane odpowiedniki. Sukces jest zależny od promocji, a ona od pieniędzy. Nie oznacza to, że każde „gówno” można wypromować, ale przeciętniactwo już tak. Muzyka jest produktem – można mniej zainwestować w muzykę, a więcej w promocję i to się sprzeda, jak majonez produkowanym z proszku ze zgniłych jaj i soli wypadowej. To jest śmieszne, paradoksalne, ale bardzo prawdziwe. Brakuje mi mechanizmów, które rządziły światem artystycznym w latach ’60.

Miasto Kobiet: Plany na przyszłość?

Robert Pieculewicz: Jestem w trakcie nagrywania nowej płyty. Miałem dłuższą przerwę w nagraniach, skupiłem się na współpracy w coverbandami. Teraz zebrało się kilka, całkiem dobrych kawałków więc do kilku miesięcy płyta powinna się pojawić. A prywatnie? Być zdrowym, szczęśliwym, żyć długo.

rozmawiała Danka Kotula

[youtube http://www.youtube.com/watch?v=2gLtEA1nTno&feature=results_video&playnext=1&list=PL4B214FEF98A793AD ]

Oceń artykuł
2 Comments
  • sneak a peek at this web-site 16 listopada, 2019

    … [Trackback]

    […] Read More on that Topic: miastokobiet.pl/robert-pieculewicz/ […]

  • 안전카지노 14 stycznia, 2020

    … [Trackback]

    […] Here you can find 39814 additional Info to that Topic: miastokobiet.pl/robert-pieculewicz/ […]

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ