Rajska wyspa, czy zagłębie mafii – na które Bali trafisz?
Bali zachwyca na każdym kroku, chyba że masz pecha
Bali ma wiele twarzy, najsłynniejsza z nich wywołuje delikatny, błogi uśmiech nawet u najgorszego malkontenta. Ogrom dóbr natury i drobnych smaczków kulturowych nieustannie podpowiada, że otaczające mnie realia nie mogą być do końca prawdziwe, że to przewlekła łuna udaru cieplnego ubarwia rzeczywistość.
Canang sari i nasi goreng
Na „Wyspie Bogów” ciągle muszę patrzeć pod nogi, koszyczki ofiarne canang sari leżą przy każdym progu, samochodzie i innych ludzkich własnościach. Canang sari nie wolno deptać, to ofiary dla bogów i demonów, tylko zwierzęta mogą je niszczyć. Aż 90% Balijczyków wyznaje tzw. balinizm (jest to odmiana hinduizmu) i przyrządza canang sari trzy razy dziennie. Niektórzy bardziej zabiegani mieszkańcy wyspy kupują je w lokalnych sklepikach.
Pierwsze mocne wrażenie wywiera architektura, nawet tych najdrobniejszych domostw, niemal każde ma część świątynną, zamiast europejskich bram i płotów na każdym kroku widzę murki zwieńczone rzeźbionymi w kamieniu wrotami ozdobionymi podobiznami zwierząt, demonów i bóstw. Te ostatnie spotykam też pod postacią posągów, nie tylko przy domach i świątyniach, ale też na rondach, placach targowych i we wszystkich miejscach które mogłyby wymagać błogosławieństwa.
Kolejna rzecz, na którą zwracam uwagę, to różnorodność kulinarna. Liczba knajp jest lekko przytłaczająca, a ceny wahają się od 30 000 do 150 000 rupii za posiłek (8 – 40 zł). W każdym mieście napotykam wachlarz możliwości – od steków, makaronów i pizzy po sushi, kimbap koreański czy pad thai. Europejskie restauracje przestają robić większe wrażenie w momencie, gdy pierwszy raz jem nasi goreng – tradycyjne indonezyjskie danie z ryżem, warzywami, smażonym jajkiem i prażynkami. Nasi goreng jest podawane wszędzie, podobnie jak mie goreng (wersja z makaronem zamiast ryżu) czy gado gado.
Jedzenie jest kluczem do udanej wycieczki, bo europejski organizm często nie jest gotowy na lokalne smaki. Moim sekretem jest regularne mycie rąk, maksymalne ograniczenie surowizny i mięsa, a także unikanie napojów z lodem (który jest z wody niezdatnej do picia).
Mam też kilka innych patentów na takie wyjazdy, które są elementem obowiązkowym ze względu na szeroko pojęte BHP. Jednym z nich jest ksero paszportu, z zapisanym adresem i numerem telefonu polskiej ambasady, które zawsze noszę ze sobą. Sam paszport leży w sejfie w hotelu, razem z większością gotówki. Czasem zdarza się że sejfu nie ma (najlepiej sprawdzić to przed rezerwacją) i wtedy można popisać się kreatywnością. Najlepiej jednak rezerwować z głową, bo złodzieje w Indonezji z całą pewnością też potrafią być kreatywni.
Zobacz koniecznie:
Bali, podróż do Raju
Dziura w blacie i rękawica z kleju
– Szczególnie ostrożnym należy być przy wymianie waluty w ulicznych kantorach. Wymienialiśmy pieniądze w budzie, trochę wyglądającej jak duża budka dla ptaków. Kasjer przeliczył pieniądze przed naszymi oczami, jeden raz, drugi, trzeci. Potem złożył je w stertę i postukał o blat, żeby wyrównać plik. W blacie miał szparę, w którą wpadły dwa banknoty
– mówi znajomy, którego wakacje na Bali wielokrotnie kończyły się nieprzyjemnie. Wiele kantorów stosuje podobne sztuczki, najczęściej polegają one na przeliczeniu pieniędzy przed oczami klienta i późniejszym zawinięciu jednego banknotu pod ladę.
– Największy problem jaki miałem przez trzy wyjazdy to było łapówkarstwo. Jak pierwszy raz byłem w 2013 roku, zatrzymywali białych na skuterach i nawet przy okazaniu dokumentów żądali pieniędzy. To były drobne kwoty, w okolicy 10 dolarów. Potem w 2018 roku policja urządziła łapankę na ulicy, weszli na czteropasmówkę, zatrzymywali tylko i wyłącznie białych, ściągali ich do zatoczki pełnej policyjnych samochodów i trzepali każdego. Typ wyciągnął nam kluczyki ze skutera i rzucił swojemu koledze. Chcieli sto dolarów. Gdy okazało się że nie mamy tyle, kazali nam wziąć taksówkę i jechać po pieniądze do hotelu. Wiedzieliśmy od razu, że nie ma z nimi żartów. Dzień wcześniej miał miejsce najbardziej przykry incydent, dwóch facetów podjechało do nas skuterem, wyrwali mojej dziewczynie torebkę, w której był nowy samsung. To nie były przypadkowe złodziejaszki, facet na tylnym siedzeniu miał rękawicę z kleju. To mnie uderzyło najbardziej, że to są profesjonalne grupy zajmujące się kradzieżą.
– kontynuuje znajomy, którego zderzenie z Bali nie miało rajskiego oblicza, i dodaje, że nie znaleźli pomocy tam, gdzie go szukali:
– Poszliśmy na komisariat a tam czterech facetów pije browary. Zapytaliśmy czy są tu jacyś policjanci, odpowiedzieli że oni są z policji i są under cover
Nie jestem zdziwiona, wiem o skuterowych gangach od przyjaciółki, która straciła w ten sposób telefon, dokumenty i karty płatnicze pierwszego dnia półrocznej wycieczki po Azji. Ale nam nic nie ukradli, my mieliśmy rajski wyjazd.
Bali must have
Zaczęliśmy podróż od Canggu, stolicy surferów i tostów z awokado. Dużo białych turystów i drogich knajp. Następnie pojechaliśmy do Ubud, gdzie na każdym rogu witał nas radosny okrzyk „masaas masaas!”. Odniosłam wrażenie, że większość Balijczyków trudni się sztuką masażu. Jest to bardzo tania przyjemność w tamtych stronach – godzina masażu kosztuje średnio 100.000 INR ( ok. 26 zł). W niektórych salonach dostępne są także specjalne masaże dla panów, jest na to specjalne menu w innym kolorze.
Zachwycającym elementem krajobrazu są wszechobecne świątynie i pola ryżowe. Te pierwsze zapierają dech w piersiach kunsztem architektonicznym i liczbą fantastycznych detali. Wspaniałe jest poczucie, że znajdujemy się w czynnym i respektowanym ośrodku kultu, a nie w skansenie. Nie można wejść do takich miejsc nie będąc odpowiednio ubranym (ramiona i nogi od kolana w górę powinny być zakryte) Najbardziej zapadła mi w pamięć świątynia Saraswati w Ubud, która jest otoczona liliowym ogrodem wodnym.
Innym miejscem którego na Bali nie przegapiłabym za żadne skarby jest Mount Batur. Wyjazd na wulkan zaczyna się w nocy, żeby dotrzeć do punktu widokowego na wschód słońca. Walory wizualne są nie do opisania. Po wschodzie można zjechać jeepem na pola wulkaniczne, skąd widać całą górę i jezioro w kraterze. Przy samym jeziorze znajdziemy gorące źródła, położone w najbardziej bajkowej scenerii. Baseny są udekorowane posążkami bóstw i kwiatami, a dookoła kursują urodziwe panie proponujące „masaas masaas!”.
Może Cię zainteresuje:
Gili i grzybki halucynogenne
Następny punkt na naszej mapie to Gili Trawangan. Ta wyspa nie jest już częścią Bali, jednak z całą pewnością warto się tam wybrać. Rozległe plaże prezentują całą gamę barów i restauracji serwujących koktajle z grzybków halucynków, które są tam w pełni legalne. Do wyboru jest wersja medium lub strong. W większości barów dostępne jest też codziennie happy hour na alkohol, czasem trwa od otwarcia do zamknięcia. W przypadku koktajli alkoholowych też jest do wyboru wersja medium lub strong, lub też jak zwykła mawiać moja przyjaciółka „ekstra pstrąg”. Każda z tych wersji kosztuje tyle samo.
Gili T jest więc stolicą imprez, kluby i restauracje pęcznieją wieczorami, wszędzie rozbrzmiewa muzyka na żywo i śmiechy turystów. Za dnia pozycją obowiązkową jest snorkeling i nurkowanie.
Średnio co 200 metrów można znaleźć wypożyczalnię płetw i masek. Woda jest przejrzysta i płytka, podczas przypływu można płynąć wzdłuż rafy przez pół kilometra, głębiej robi się dopiero tam, gdzie rafa się kończy. Na długości rafy pojawiają się przeróżne zwierzęta wodne, ławice neonowo niebieskich rybek, tęczowe okazy wielkości małego suma, kraby a także żółwie.
Bali, pora deszczowa i ceny biletów
Obecnie Bali jest bardzo popularnym kierunkiem turystycznym, ceny biletów wahają się między 3500/5000zl w obie strony. Rzecz na którą warto zwrócić uwagę przy planowaniu wyjazdu to pora deszczowa, która trwa od października do kwietnia. Pogoda potrafi być tam bardzo gwałtowna, poza deszczem występują też inne zjawiska np. trzęsienia ziemi (najmocniejsze podczas naszego pobytu miało moc 6.6). Dla obywateli Polski i większości krajów Unii Europejskiej wjazd na okres do 30 dni jest możliwy bez wcześniejszego składania wniosku o wizę, cała procedura jest załatwiana na lotnisku.