Święta idą, czyli raj dla ateistów
W radiu christmas songs, w galeriach renifery, w warzywniakach kalendarze adwentowe i zeszłoroczne girlandy ze sztucznego świerka. Święta idą jak nic
Zima za pasem, za oknem biało… albo buro, ale przynajmniej jest szansa, że będzie biało. W radiu christmas songs, w galeriach renifery, w warzywniakach kalendarze adwentowe, w osiedlowych sklepach zeszłoroczne girlandy ze sztucznego świerka i bombek. Święta idą jak nic.
Chciałoby się zanucić I’ll be home for Christmas i Last Christmas I gave you my heart i z kubeczkiem grzanego wina, w swetrze w renifery zasiąść sobie wieczorem przed telewizorem i obejrzeć „Arabellę”. Ale nie ma tak łatwo, drodzy katolicy, o, nie! To nie czas na renifery, libacje i oddawanie czci bożkowi rozrywki. Dzień narodzin Pana się zbliża, trzeba się przysposobić! Dom i duszę wysprzątać. Wannę wyszorować. Karpika zakupić. Wigilię przygotować. Rodzinę zaprosić. Prezenty od serca pod choinką położyć. Kolędy sobie przypomnieć. I zaśpiewać je potem, przy jednym stole, przy jednym opłatku, z jednym dodatkowym nakryciem, z całą rodziną, tą bliższą i dalszą. A potem na pasterkę. I pierwszy dzień świąt. I śniadanie. I zmywanie. I msza. I obiad. I zmywanie. I spacer. I raphacholin. I kolacja. I zmywanie. I drugi dzień świąt. I śniadanie. I zmywanie. I rozkurczowe. I msza. I obiad. I zmywanie. I dziurawiec. I spacer. I kolacja. I zmywanie. I raphacholin. A potem grzecznie do pracy z serniczkiem, co został, i makowcem, którego nikt nie chciał jeść. I do sylwestra odgrzewane zraziki z buraczkami.
A gdyby tak zostać ateistą, albo przynajmniej innowiercą? Kiedy za oknem biało albo buro, można by spokojnie w tym swetrze w renifery siedzieć przed telewizorem i popijać napoje rozgrzewające. Nie trzeba by sprzątać, uganiać się za prezentami, które i tak nikomu się nie podobają, gotować, skrobać, kroić, piec, smażyć, dusić, doprawiać, dekorować. Nie trzeba by też odplamiać obrusa ani go prasować, zeskrobywać z parkietu żywicy kapiącej z tego cholernego świerka, sprzątać potłuczonych bombek ani wydzierać kotu z pyska anielskiego włosa. Człowiek by sobie spokojnie posiedział albo poleżał. Zamiast latać po zatłoczonych galeriach handlowych, otworzyłby sobie piwko, zamiast do późnej nocy trzaskać garami w kuchni, zamiast pucować okna, pospałby w soboty dłużej, i w ogóle by sobie pożył spokojnie.
Ateiści to mają jednak błogi żywot. No i na pewno mają w rodzinie jakiegoś katolika, co to ich na kolację wigilijną zaprosi, a jak dobrze pójdzie, to wkręcą się i na śniadanie. A jak się nie uda, to zawsze znajdą się w mieście ze dwie otwarte pizzerie. Kupią sobie brise o zapachu choinki, zjedzą czekoladowego mikołaja i jak człowiek, po ludzku, zasną sobie przed telewizorem. Żyć, nie umierać. Co prawda wystarczyłoby zostać mężczyzną, po co od razu Boga się wyrzekać, ale w dzisiejszych czasach łatwiej zmienić wyznanie niż płeć. Tak więc, drogie panie, albo znów krojenie do nocy warzyw na świąteczną sałatkę, albo sweter w reniferki. Nie można mieć wszystkiego. No, chyba że pizzę z karpikiem. W mojej pizzerii jest. Widzicie? Wystarczy trochę wiary, a bramy do raju ateistów staną przed wami otworem.
Karolina Macios