Przychodzi autor do wydawcy
Redakcja wydawnictwa. Dwa złączone biurka, oddzielone od reszty hali wieszakiem na płaszcze. Zza monitora odgłosy zawzięcie pracujących osobników płci różnej.
Redakcja wydawnictwa. Dwa złączone biurka, oddzielone od reszty hali wieszakiem na płaszcze. Na monitorze komputera ślady palców pani sprzątającej. Pod monitorem stosik książek, obok monitora pokreślone na czerwono wydruki tabelek i procentów. Przed monitorem osobnik płci żeńskiej z kalkulatorem. Zza monitora odgłosy wydawane przez drukarkę, faks, wyładowujące się telefony i zawzięcie pracujących osobników płci różnej.
– Przepraszam?
Jeden rzut oka wystarczy: postać stojąca przed biurkiem to gatunek najgorszy z możliwych, którego unika się jak ognia piekielnego, jak trądu, jadu, trzysylabowych słów w notkach i negliżu na okładkach. Autor. Niewydarzone to takie, pokurczone, ledwo na nogach się trzyma, ale języka w gębie jakoś nie zapomina.
– Dzień dobry… yyy… pani…
Niepewność w głosie słychać, niepewność może i uzasadnioną, gdyż osobnik przed monitorem może i na płeć żeńską wygląda, ale w dzisiejszych czasach to nigdy nie wiadomo, a ludzie tacy przeczuleni na własnym punkcie, że ho, ho.
– W czym mogę panu pomóc?
Głos osobnika na płeć żadną nie wskazuje, za to na przeczulenie owszem, zajadłe wręcz, co to znak zapytania na końcu w S przeradza, we wrogi sssssyk.
– Bo ja książkę napisałem i wydać chciałbym.
A to ci nowina. Nie on pierwszy, nie ostatni. Wczoraj zaledwie sześciu przyszło z wydrukiem pod pachą. I jeszcze dzwonią, jęczą przez słuchawkę, pracować nie dadzą. Takich to przynajmniej szybciej da się spławić, chrząknie się dwa razy, poskrobie paluchem, kabelek odegnie i od razu szumy i trzaski, a i połączenie przerwane. Ale jak już delikwent taki wejdzie, framugi się chwyci, to się go wyrzucić żadną miarą nie da. Jeden to nawet symulował atak serca, karetkę trzeba było wzywać, a potem to i prokuratora, bo delikwent tak skutecznie symulował, że zszedł jej przed biurkiem. A bo to innych wydawnictw po drodze nie było?!
– A o czym pan tę książkę napisał?
Wymierzy w niego kalkulatorem, usiąść nie pozwoli, bo jak się rozsiądzie, to nigdy nie skończy.
Autor nagle się prostuje, rozpromienia, oczy ku górze wznosi, jakby Boga samego spotkał. Zaraz go spotka, jeśli się nie będzie streszczał.
– O samotności człowieka, śmierci, melancholii i lepkim mroku depresji. Strumień świadomości, wie pani, proza oniryczna.
Cudownie. Ten, co to zszedł na serce, przynajmniej z thrillerem przyszedł. Co oni wszyscy myślą – że tu fabryka kultury jest czy co?!
– A to w przyszłym roku pan przyjdzie. W tym mamy już komplet samotności i śmierci, a widzi pan tę kupkę w rogu?
Autor posłusznie podąży wzrokiem za kalkulatorem i ujrzy stertę teczek.
– To strumień świadomości. Chyba przez następną dekadę będziemy go wydawać.
Autor głową pokiwa. Postoi jeszcze chwilę i nagle nieśmiało zagadnie:
– A jakbym tak dialogów trochę dodał?
Osobnik płci żeńskiej drgnie lekko, nie wiadomo czy z irytacji, zainteresowania, czy też przykurczu łydki.
– I tę samotność na miłość bym zamienił, śmierć na morderstwo z namiętności, a depresję na zdradę na przykład?
Kalkulator ląduje na biurku, dłoń łydkę rozciera, ale kto by tam pamiętał o przykurczu, skoro pisarz wreszcie się objawił?
– A z melancholią co by pan zrobił?
Z głosu tym razem zaciekawienie, nadzieja nawet, a i entuzjazm wręcz przebija.
– Może seksem bym zastąpił? Autodestrukcyjnym, na granicy szaleństwa, uzależniającym.
– No niech się pan tak nie rozpędza, po co od razu autodestrukcyjny. Zostańmy na granicy szaleństwa. I jeszcze kwestia tytułu nam zostaje…
Osobnik płci zdecydowanie żeńskiej łypnie zalotnie oczkiem na autora, który pręży się, mężnie do przodu pierś wypinając – nic to, że cherlawą, ważne, że męską.
– Może Uzależnieni od namiętności? Albo Noc szaleństwa?
Geniusz! Nareszcie geniusz jej się trafił! A z iloma to pożalsięboże poetami musiała się tu męczyć, z iloma mistrzamiochrystepióra. Warto było czekać!
– A zdąży pan z tymi poprawkami do przyszłego tygodnia? To byśmy za miesiąc wydali.
– Naprawdę?! A myślałem, że już nie macie miejsca w tym roku…
– Dla arcydzieł zawsze znajdzie się miejsce! Tu nie o plan wydawniczy chodzi, tylko o kulturę, panie, o kulturę!
Karolina Macios
felieton pochodzi z nr 4/2015