Monday, September 16, 2024
Home / Ludzie  / Kre-aktywne  / „Przekraczam granice, nie ma rzeczy niemożliwych” – Wioletta Czuryńska obiegła Polskę w niecałe 67 dni!

„Przekraczam granice, nie ma rzeczy niemożliwych” – Wioletta Czuryńska obiegła Polskę w niecałe 67 dni!

Chciałabym, żeby każdy człowiek na świecie cieszył się ruchem – mówi prezeska fundacji Ruch i Życie

Begaczka na tle nieba

Wioletta Czuryńska obiegła Polskę dookoła w niecałe 67 dni / fot. Filip Mroz / Unsplash

Kilka dni temu skończyła bieg dookoła Polski, dziennie pokonując średnio 62 kilometry. Wcześniej ważyła prawie 80 kg i dostała diagnozę Hashimoto. „To, że ja teraz podnoszę kubek kawy własnymi rękami i rozmawiam z tobą własnymi ustami, to nie jest oczywiste. Nie każdy tak może. Chciałabym, żeby każdy człowiek na świecie cieszył się ruchem” – mówi Wioletta Czuryńska, biegaczka i założycielka fundacji „Ruch i Życie”.

Twój bieg trwał niecałe 67 dni. Czy to jest rama czasowa, którą sobie zaplanowałaś?

Nie, ramy były zgoła inne, bardziej ambitne. Wiedziałam, że w moim przypadku, najszybsza, idealistyczna prognoza to 49 dni. Ale życie jest nieprzewidywalne, pojawiły się różne komplikacje, burze, poparzenie chemiczne, do tego upały, które zmuszały mnie do biegania w nocy i nie pozwalały zrealizować tylu kilometrów w dzień, ile miałam w planach. Jednak średnia dzienna to prawie 62 kilometry na dobę, więc jestem bardzo zadowolona.

To brzmi zupełnie nierealnie, nie wiem jakie są normy biegania, ale ty je chyba przekroczyłaś.

Nie ma żadnych norm, ale to prawda, przekraczam granice. Każdy, kto biega ultramaratony, mówi mi, że przebiec taki ultramaraton jest możliwe, ale przebiec go też następnego dnia i tak dzień w dzień, niezależnie od pogody, mimo zmiennego terenu, nawet w górach, to jest wyzwanie. Szczególnie, że w górach biegłam czasem 20 km na dobę. To oznacza, że skoro miałam średnią 62 km na dobę, to były też dni, w które przebiegłam 100 km.

 

 

O co chodzi z poparzeniem chemicznym?

Zastosowałam matę do akupresury, a później, gdy biegłam przez rezerwat na Mazurach, popsikałam się preparatem przeciwko insektom. Ten środek wszedł pod skórę w wyniku mikrouszkodzeń od maty, a jako że było palące słońce, to ono jeszcze przypiekło skórę od zewnątrz.

To było uczucie, jakby ktoś przypalał mnie żywym ogniem lub oblewał kwasem. W życiu nie czułam takiego bólu, a urodziłam trójkę dzieci.

Było to niewyobrażalne. A musiałam jeszcze dwie godziny dobiec do supportu, bo byliśmy w rezerwacie, gdzie oni nie mogli wjechać. Support popsikał mnie pianką, pianka spowodowała wstrząs anafilaktyczny, ale ból przeszedł.

I ty po takich przeżyciach mimo wszystko skończyłaś bieg?

To stało się właściwie na początku mojej trasy. Zrobiłam wtedy jeden dzień przerwy. Nawet nie do końca, bo przebiegłam 4 kilometry lekkim truchtem. Ale to dlatego, że przyjechał do mnie z bardzo daleka chłopak, któremu mocno zależało, żeby móc ze mną przebiec kawałek trasy. Nie mogłam go zawieść.

No właśnie, bo poza tym że ty biegłaś, dołączali do ciebie jeszcze inni ludzie, prawda?

W mojej idei mieli dołączać ludzie, w praktyce było ich dosyć mało. Ale za to bardzo dużo osób wspierało mnie online, a to co działo się na mecie i ile ludzi się na niej pojawiło, to przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Idea biegu została zachowana i poszła w świat. Chciałam pokazać ludziom, że nie ma rzeczy niemożliwych, żeby się ruszyli, żeby cieszyli się ruchem i mieli motywację. Bo skoro ja, nie będąc sportowcem – bo to trzeba zaznaczyć, że biegam od 9 lat, mogłam przebiec 4135 km (bo tyle wyszło), to każdy może się ruszyć. Nie jest to łatwe, mój bieg też nie był łatwy. Ale jest możliwe.

Zobacz też:
Polka w Afryce. Przejechała Kenię i Tanzanię na rowerze

Skąd wziął się pomysł na bieg dookoła Polski?

Kiedyś, jak biegałam sobie po lesie, pomyślałam, że warto by zrobić coś takiego dużego, fajnego, co by ludzie zapamiętali i co by ich zmotywowało do działania w kierunku swoich marzeń. Przygotowywałam się ok 5 lat do tego biegu. Idea była taka, żeby pokazać, że niemożliwe nie istnieje i że każdy z nas może zrealizować swoje marzenie. Przeprowadzić się, zmienić pracę, czy dać sobie prawo do pielęgnowania ogródka i nie czuć z tego powodu wyrzutów sumienia. Być może jestem idealistką, ale uważam, że każdy człowiek powinien cieszyć się ruchem. Uważam, że dzisiaj mamy taki piękny czas i takie możliwości że warto, żeby każdy żył na swoich zasadach i był szczęśliwy.

Jak to było z tym twoim bieganiem? Co sprawiło, że zaczęłaś?

Było kilka czynników. Zacznijmy od tego, że kiedyś miałam dużą niedowagę, przez problemy hormonalne, po ciąży, ważyłam 39 kg. Wtedy nikt hormonów nie badał, lekarz powiedział mi, żebym się cieszyła, że jestem chuda. Potem udało mi się przybrać do 46 kg i utrzymać tą wagę, nawet po urodzeniu trzeciego syna.

Po kolejnej ciąży – tym razem pozamacicznej zaczęłam bardzo mocno tyć, po trzy kilo do góry co miesiąc. Na początku się cieszyłam, ale później poszłam do lekarza, żeby zapytać, czy to się kiedyś zatrzyma. Usłyszałam, że mam hashimoto i że „raczej się nie zatrzyma, skoro moje ciało tak zareagowało”.

To była kolejna niefajna rzecz do usłyszenia od lekarza. Zaczęłam na własną rękę szukać, co mogłabym zrobić, żeby przestać tyć. W międzyczasie przyszedł taki wieczór, kiedy razem z mężem i synem oglądaliśmy film „Ze wszystkich sił”. Wypiłam zbyt dużo wina i obiecałam swojemu synkowi, że zrobię Iron Mana (przyp. wydarzenie sportowe, podczas którego 3,86 km należy pokonać w wodzie, 180,2 km to jazda na rowerze, a 42,195 km bieg). Rano stwierdziłam, że spróbuję. A jak zobaczyłam, co mi to robi na głowę, to zakochałam się w bieganiu.

Co ci to robi na głowę?

Stałam się inną osobą, zaczęłam właściwie zarządzać swoimi emocjami i poznawać siebie. Dowiadywać się, czego pragnę i czego chcę. To jest chyba powód, dla którego nadal biegam. Bo czuję, że mam kontakt ze sobą i dobrze się czuję ze swoim ciałem, ale też umysłem. Gdy wychodzę do lasu biegać, wyładowuję się emocjonalnie i wracam do domu spokojna, żaden problem mnie wtedy nie dosięga. Bieganie jest tym momentem, który daje mi mnie. Nigdy w życiu nie byłam tak pewna siebie, jak teraz. Wiem, czego potrzebuję, czego chcę i co mogę – a mogę wszystko.

Hashimoto jest chorobą autoimmunologiczną. Czy ty sięgnęłaś po bieganie ze świadomością, że pozbycie się czynników stresowych i nacisk na zdrowy styl życia to coś, co może ograniczyć rzuty tej choroby?

Nie, ja wtedy nie byłam świadoma i nie miałam wiedzy na ten temat, bo to był 2015 rok. Dopiero z czasem, gdy zaczęłam biegać, mieć świadomość swojego ciała i swojego zdrowia, zmieniłam bardzo dużo w swoim stylu życia i zaczęłam czytać, dowiadywać się rzeczy na temat tej choroby.

Uznałam, że skoro ja chcę się czuć zdrowa, sprawna i silna, to nie mogę krzywdzić swojego ciała, zatruwać go różnymi substancjami i fundować sobie sytuacji stresowych. Bo to się mija z celem, to jest bez sensu.

Życie destrukcyjne i równoległe życzenie, żeby czuć się super. Przestałam pić alkohol, palić papierosy, zaczęłam medytować, odżywiać się zdrowo i dbać o swoje emocje.

Można powiedzieć, że przeszłaś kompletną metamorfozę, zarówno fizycznie jak i od środka.

Tak, jakby porównać mnie z przed tych 9 lat i mnie teraz, to są dwie zupełnie różne osoby. Wtedy moje ciało żyło w totalnej dysharmonii i walczyło o przerwanie, a dziś, mimo ponadprzeciętnego wysiłku fizycznego, moje ciało jest spokojne i zaopiekowane. Hashimoto wchodzi w regres, mimo że mówi się, że nie powinno się tak intensywnie trenować z tą chorobą. A jednak można, tylko trzeba dbać o równowagę między treningiem, a odpoczynkiem.

Podczas tych ostatnich lat, Hashimoto dawało o sobie znać?

Nie, ani podczas biegu, ani podczas przygotowań. Momentami zapominam, że choruję. Biorę od lat taką samą dawkę leków, robię to machinalnie. Można powiedzieć, że regres choroby jest stały. Wyniki badań są świetne, tarczyca się nie zmienia i wszystko jest okej.

Jak wygląda twoje życie na co dzień, poza tym, że biegasz?

Na co dzień mam dom, psa, męża, trójkę dzieci, jestem gospodynią i mam ogródek. Pracuję jako trenerka personalna i działam ze swoją fundacją. Teraz dodatkowo pracuję nad otwarciem Akademii Biegania.

 

 

 
 
 
 
 
View this post on Instagram
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

A post shared by Akademia Biegania online (@pokochajbieganie)


Na czym będzie ona polegać?

Akademia Biegania to platforma szkoleniowa, na której znajdzie się cała moja wiedza, doświadczenie i filozofia z zakresu biegania. Biegania, które nie powoduje kontuzji, tylko chęć życia i realizowania swoich marzeń. Będą różne testy ciała, warsztaty online, ale też możliwość pracy ze mną. Chodzi mi o to, żeby każdy biegał zdrowo. Bo nieumiejętne bieganie jest niezdrowe.

Jeśli ktoś się nabawił kontuzji, to znaczy, że coś poszło nie tak w treningu. Uważam, że każdy człowiek powinien być swoim najlepszym trenerem.

Szczególnie taki człowiek, który ma dużo zajęć, bo trener nie wie, że dziecko w nocy płakało i człowiek jest zwyczajnie niewyspany, albo że pojawiły się inne czynniki, przez które jesteśmy danego dnia w złej formie. A ja zawsze mówię, że w takim momencie trening powinno się odpuścić. Jeżeli mam do wyboru sprzątanie albo trening – to zawsze idę na trening. Ale jeśli mam do wyboru trening albo sen – zawsze idę spać.

Założyłaś też fundację „Ruch i Życie”. Opowiesz o niej coś więcej?

Fundacja jest takim moim najmłodszym dzieckiem. Powstała dlatego, że chciałabym, żeby każdy człowiek na świecie cieszył się ruchem. Bo to, że ja teraz podnoszę kubek kawy własnymi rękami i rozmawiam z tobą własnymi ustami, to nie jest oczywiste. Nie każdy tak może. Chciałabym, żebyśmy doceniali to, że możemy się cieszyć ruchem. W działaniach fundacji „Ruch i Życie” chodzi o to, żeby ruszyć ludzi z kanapy i wszystkie te działania są bezpłatne. Wystarczy przyjść i korzystać. Na początku otworzyłam dwie lokalizacje „Kijki w ruch”, a do końca roku planuję otworzyć kolejne cztery. To jest cotygodniowe maszerowanie po lesie z kijkami nordic walking. Docelowo chciałabym, żeby te lokalizacje były w każdym mieście w Polsce, a być może i na świecie.

Skąd taki pomysł?

Ruch jest naturalną formą naszego życia, ruch jest zdrowiem. Jak przestajemy się ruszać, to znaczy że umarliśmy. Zauważyłam, że ludzie często boją się mówić sobie, czego chcą i o czym marzą, to odnosi się też do ruchu. Jeśli nawet ktoś chce zacząć ćwiczyć, często jest mu głupio, jeśli nikt w okolicy tego nie robi.

Znam człowieka, który jeździł biegać do wioski obok, bo wstydził się, że ktoś znajomy go zobaczy. A było to w zeszłym roku, a nie w jakiś odległych czasach. Ludzie dalej mają mnóstwo obaw. O ile w dużych miastach ten problem zanika, to w mniejszych społecznościach jest on zauważalny.

Ale też nie jest tak, że w dużych miastach zupełnie nie ma tego problemu, mimo że dużo ludzi ćwiczy. Okazuje się, że mężczyźni, którzy są bardzo szczupli, często krępują się iść na siłownię, ze względu na obecność wielu innych, mocno zbudowanych mężczyzn. Fundacja ma pokazywać ludziom, że to wszystko siedzi w głowie, a prawdziwe przeszkody nie istnieją. Mój bieg dookoła Polski miał nadać taki komunikat, że każdy może. Że ja nie zrobiłam nic szczególnego, to jest kwestia decyzji. Nie każdy chce i nie każdy musi, ale każdy może. Druga rzecz, którą planuję uruchomić w tym roku, to jest platforma szkoleniowa „Fit Akademia” online.

Czy to będzie coś podobnego do Akademii Biegania?

Będzie to platforma z rzetelną wiedzą, treningami z każdej dziedziny sportu, za darmo. Ja uważam, że każdy kocha sport, ale nie każdy jeszcze znalazł ten jeden, który go jara. W internecie jest mnóstwo informacji i niestety mnóstwo błędnych, na przykład są niepoprawnie pokazywane ćwiczenia, którymi można sobie zrobić krzywdę. Chcę żeby każdy wiedział, że może wejść na portal „Fit Akademii”, żeby dostać rzetelną dawkę wiedzy na każdy temat związany ze sportem. Poza tym, za trzy lata robimy też festiwal ruchu i życia. Czyli coś podobnego do Woodstocku, tylko że będą występy różnych konkurencji sportowych, będą dietetycy, fizjoterapeuci, zajęcia. Chciałabym, żeby odbywało się to co roku.

Wydaje mi się, że jest w tobie duża konsekwencja i zastanawiam się, co powiedziałabyś ludziom, którzy chcą zacząć się ruszać, ale nie potrafią się do tego zmotywować.

Jestem konsekwentna, ale miałam wielokrotnie takie momenty, że mi się nie chciało. Czasem, nawet podczas biegu dookoła Polski, chciałam schować się pod jakiś kamień, żeby mnie już nigdy nikt nie znalazł. Jest jedna porada, której mogłabym udzielić, ale ona nie jest taka prosta jak brzmi. Wystarczy się siebie zapytać „Kochanie, jak ty się będziesz czuła jak tego nie zrobisz? A jak się będziesz czuła, jak to zrobisz?”.

Tylko że aby to zadziałało, to trzeba nauczyć się siebie samego kochać. Zrozumieć, że to my jesteśmy tą jedyną osobą, która będzie z nami na pewno do końca życia. Że wszystko się może zmienić dookoła, poza tą jedną rzeczą. Dlatego warto być swoim przyjacielem.

Jeśli ja leżę i nic mi się nie chce, a wiem, że warto byłoby wyjść na trening, to muszę się siebie zapytać „No dobrze, jak zostaniesz przed tym telewizorem, to jak się będziesz czuła?”. Na początku fajnie, ale później źle. Bo będę miała wyrzuty sumienia, będę się źle czuła fizycznie. „A jak jednak założysz te buty do biegania i wyjdziesz?”. Na początku źle, ale jak wrócę z tego treningu, to będę dumna i szczęśliwa, a ciało mi podziękuje. Trzeba nauczyć się siebie słyszeć, a potem siebie kochać. Zaraz odezwą się zapracowane mamy i tatusiowie, mówiąc że to jakieś marzenia, że na to nie ma czasu, że trzeba robić pieniądze i zastanowić się, co na talerz położyć, a nie myśleć o sobie. Ale warto się zatrzymać. Po prostu wyłączyć telewizor, pójść na spacer, samego siebie zapytać „Hej, czego ty właściwie od życia chcesz?”. Może nie będzie to samochód, większe mieszkanie czy inna materialna rzecz. W końcu nie ważne co w życiu mamy, tyko czego doświadczamy, prawda?

TAGI

Na co dzień pasjonatka krakowskiego środowiska muzycznego, wokalistka i producentka. Dziennikarstwo ma we krwi, a jak zwykła mawiać, z genami nie wygrasz.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ