Premiery filmowe
Rozdanie Oscarów przed nami, ale zanim będziemy spoglądać w stronę czerwonego dywanu warto zobaczyć jeszcze kilka filmów. Wśród najnowszych premier znajdują się nominowani do złotej statuetki. Czy mają one szanse? Przekonajcie się Państwo sami.
Rozdanie Oscarów przed nami, ale zanim będziemy spoglądać w stronę czerwonego dywanu warto zobaczyć jeszcze kilka filmów. Wśród najnowszych premier znajdują się nominowani do złotej statuetki. Czy mają one szanse? Przekonajcie się Państwo sami.
Historia napisana przez zwycięzców
Indonezja, 1965 rok. Armia przejmuje władzę i postanawia pozbyć się z kraju „komunistów”, czyli wszystkich osób będących potencjalnym zagrożeniem dla dyktatury. W ciągu niecałego roku brygady śmierci torturują i mordują ponad milion osób. To samo miejsce, XXI wiek. Dawni oprawcy są na wolności, żyją z nielegalnej działalności lub zajmują ważne stanowiska. „Scena zbrodni” – wybitny dokument Joshuy Oppenheimera, zrealizowany we współpracy z Christine Cynn i tajemniczym Anonimem – to opowieść o zwycięzcach, którzy historię swojego kraju napisali krwią przegranych. To wstrząsający i przerażająco zabawny film o tym, że nie na wszystkich czeka kara, a sumienie to przeciwnik, którego można zwodzić przez całe dekady. Twórcy odnajdują dawnych ludobójców, przeprowadzają z nimi wywiady, odwiedzają ich miejsca pracy oraz wypoczynku. Wszyscy promienieją szczerozłotym samozadowoleniem. Tak, są świadomi tego, co zrobili, ale mają na to milion usprawiedliwień. Owszem, zdają sobie sprawę, że w innych dziejowych okolicznościach byliby sądzeni za zbrodnie przeciwko ludzkości, ale wiedzą też, że na świecie wielu innych zbrodniarzy nie poniosło kary – jeden z nich wspomina o dokonanej przez Amerykanów rzezi Indian. Dokument miesza się z fantazją. Twórcy nakłaniają rozmówców do odtwarzania przed kamerą scen przesłuchań i tortur. Sędziwi i stateczni mężczyźni pokazują, jak skutecznie można zastraszyć więźnia i jak po wszystkim udusić go drutem. Kolejne scenki realizowane są w różnych filmowych konwencjach – mamy tu kryminał, musical, western, a nawet horror. Po zdjęciach wszyscy wspólnie oglądają nagrania i żywo je komentują, często towarzyszą im przy tym dzieci. Rozrywka dla całej rodziny! Większości bohaterów ta psychodrama wydaje się jedynie okazją do przebieranki i wspominania starych, krwawych czasów; rzadko pojawiają się wątpliwości i niesmak. Jeden z nich mówi wprawdzie o dręczących go koszmarach, ale w ciągu kolejnych seansów robi wszystko, aby wyegzorcyzmować swoje demony. Wciela się w ofiarę, co, jak twierdzi, pozwala mu w pełni zrozumieć ból, jaki niegdyś zadawał innym. Bierze udział w bajkowej i upiornie kiczowatej scenie, w czasie której, na tle krzeszącego tęczowe refleksy wodospadu, duchy pomordowanych dziękują mu za wysłanie ich do nieba. Tutaj objawia się sens tych wszystkich przebieranek: ich narastający absurd pokazuje, jak desperacka jest ucieczka bohaterów przed poczuciem winy, jak tytaniczną pracę muszą wykonać ich umysły, aby zracjonalizować sobie zło i okrucieństwo. Ceną samozadowolenia jest szaleństwo.
„Co jest grane, Davis?”
Najnowszy film braci Coen, największych mizantropów amerykańskiego kina, to opowieść o scenie folkowej lat 60. Prześledzimy w nim tydzień z życia młodego muzyka (Oscar Isaac), który wędrując z nieodłącznym futerałem na gitarę w garści, szuka sławy i miejsca, gdzie mógłby spędzić kolejną noc. Czy bracia potraktują go tak bezlitośnie, jak bohaterów innych swoich filmów („Tajne przez poufne” lub „Poważny człowiek”)? Przekonamy się 28 lutego.
„Ona”
Ekstrawagancki komediodramat o relacjach międzyludzkich we współczesnym, zdominowanym przez komputery świecie. Samotny mężczyzna (Joaquin Phoenix) zakochuje się w… systemie operacyjnym, który mówi do niego głosem Scarlett Johansson. Reżyserem tego filmu jest Spike Jonze, twórca wielu słynnych teledysków i tak uroczych dziwadeł, jak „Być jak John Malkovich”, „Adaptacja” i „Gdzie żyją dzikie stwory”. Premiera w walentynki.
„Noe: Wybrany przez Boga”
Darren Aronofsky reinterpretuje historię o Arce Noego. To ten Aronofsky, twórca „Pi”, „Requiem dla snu”, „Źródła” czy „Czarnego łabędzia” – filmów olśniewających wizualnie, ale – mimo swoich wielkich ambicji – irytująco miałkich. Wiele wskazuje na to, że i jego najnowsze widowisko, zrealizowane za wielkie pieniądze i z Russellem Crowe’em w roli tytułowej, okaże się katastrofą. Jeśli jednak tak się stanie, będzie to z pewnością katastrofa piękna i epicka. Słowem, godna potopu. Premiera 28 marca.
Piotr Mirski