Monday, December 9, 2024
Home / Rozwój  / Psychologia  / Chcę urodzić w domu (prawdziwe historie domowych porodów)

Chcę urodzić w domu (prawdziwe historie domowych porodów)

Cesarka na życzenie czy poród w domu? To w jaki sposób człowiek przychodzi na świat może zdeterminować całe jego życie

poród w domu

Od jakości porodu zależy jakość życia / ilustracja Agnieszka Kucia

Od jakości porodu zależy jakość naszego życia – do tej prawdy chyba nikogo już nie trzeba przekonywać. Ale każdy tę „jakość” pojmuje inaczej.

Dla większości kobiet jakość porodu oznacza sterylne warunki, inkubatory w zasięgu wzroku, eliminacja bólu i całkowite oddanie się w ręce sztabu specjalistów, dla nielicznych – oswojone domowe otoczenie i poród w zgodzie z naturą, niezakłócony interwencją lekarską. Co sprawia, że gdy jedne kobiety żądają prawa do cesarskiego cięcia „na życzenie”, drugie walczą o możliwość rodzenia w domu?

1. Maria blokuje szpitalną taśmę produkcyjną

Maria Kołodziejczyk, psycholożka z dwójką dzieci (drugie urodzone w domu), o porodach może rozmawiać w nieskończoność. Sześć lat temu, gdy po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że chciałaby urodzić dziecko w domu, nie znalazła położnej gotowej do przyjęcia takiego porodu. Bruno urodził się więc w szpitalu. Miało być naturalnie, skończyło się na cesarskim cięciu.
– Cesarskie cięcie było konsekwencją „powolnego postępu porodu”. Dziś uważam, że ingerencja ta nie była potrzebna ani mnie ani mojemu dziecku. Przy czym, jeśli mówić tu o czyjejkolwiek winie, to widzę ją po swojej stronie. Do porodu, jako wydarzenia życiowego, należy się przygotować przede wszystkim mentalnie, emocjonalnie, duchowo, a nie tylko intelektualnie. Za pierwszym razem przeczytałam kilka książek, nabyłam sporo wiedzy, po czym przez całą ciążę funkcjonowałam tak, żeby wszystkim udowodnić, że jestem równie sprawcza, albo nawet bardziej, niż cała reszta męskiego i żeńskiego świata. Poród to było dla mnie kolejne zadanie do wykonania, no i w środku tego zadania… utknęłam.

Przyblokowaliśmy w szpitalu „taśmę produkcyjną”, poród nie postępował, kolejne pary do porodów rodzinnych oczekiwały w kolejce, i trzeba było taśmę odblokować. Ciągle mnie ktoś badał, byłam wkładana i wyjmowana z wanny, bo się nie rozwierałam. Wreszcie mimo mojego sprzeciwu podano oksytocynę, która spowodowała zaburzenia tętna dziecka. Po pięciu minutach przybiegł lekarz z pytaniem, czy wyrażamy zgodę na cesarskie cięcie. Dziś bym się na to nie zgodziła, ale wtedy ani ja ani mój mąż nie potrafiliśmy powiedzieć „nie”.

Brak postępu porodu to jedna z częstszych przyczyn cesarskich cięć. Według Światowej Organizacji Zdrowia, zabieg ten jest w większości krajów, także u nas, nadużywany. Jego udział w ogólnej liczbie porodów nie powinien przekraczać 15 procent; w Polsce jest to dwukrotnie więcej. W ten sposób jedno z największych osiągnięć medycyny –  zabieg ratujący życie dziecka i matki – został sprowadzony do roli narzędzia ułatwiającego i przyspieszającego współczesny poród, a przez wiele kobiet traktowany jest wręcz jako synonim nowoczesności i wolności wyboru.
Większość lekarzy uważa, że cesarskie cięcie wyklucza możliwość porodu naturalnego przy kolejnej ciąży. Tymczasem kolejne dziecko, Mirę, Maria urodziła w domu.

– Miałam w sobie ogromne pragnienie, żeby moje dziecko zostało przywitane przez coś innego niż kompetentne, fachowe, ale jednak chłodne ręce i system. Chciałam, żeby urodził się człowiek, a nie pacjent.

2. Anna rodzi w łazience

Wielką bolączką współczesnego położnictwa są porody indukowane, czyli wywoływane w sposób sztuczny, np. przez podanie oksytocyny. Tymczasem każda interwencja wywołuje zaburzenie naturalnego przebiegu porodu i kaskadę kolejnych interwencji, które często kończą się właśnie cesarskim cięciem. Ponieważ szpital raczej nie kojarzy się z intymnością i bezpieczeństwem, u wielu kobiet akcja porodowa zatrzymuje się tuż po przekroczeniu szpitalnego progu.

– W szpitalach poród naturalny, czyli bez podawania oksytocyny i leków przeciwbólowych, bez nacinania krocza, jest zjawiskiem rzadkim – potwierdza Anna Przybylska, położna i właścicielka szkoły rodzenia Koala, matka trojga dzieci (drugie i trzecie urodzone w domu).

Żeby zobaczyć jak wygląda poród naturalny, musiała pojechać aż do Niemiec. – Tuż po dyplomie pojechałam na praktykę do Drezna, do domu narodzin. I dopiero tam, mając za sobą dwa tysiące godzin praktyki w krakowskich porodówkach, po raz pierwszy zobaczyłam poród naturalny. Tam pierwszy raz mogłam obserwować poród w pozycji wertykalnej, czyli wykorzystującej grawitację. Zobaczyłam też, jak wówczas pracuje położna. Ona w ogóle, przez cały poród, nie dotykała kobiety, może raz „na dzień dobry” zbadała ją i tyle. Z obserwacji wiedziała, co się w środku dzieje. Siedziała i patrzyła. Jej zadaniem było ochronić krocze, czyli zwolnić tempo przechodzenia główki, gdyby szła za szybko. Wróciłam stamtąd tak zachwycona porodem, że… od razu zaszłam w ciążę. Dobrze, że akurat pod ręką był ktoś, z kim warto było dzieci wychowywać – śmieje się.

Anna pierwsze dziecko urodziła w szpitalu. Nie wspominałaby tego źle, gdyby od razu po porodzie nie zabrano jej synka Adasia tylko dlatego że zabrakowało mu trzech dni do ukończenia 38 tygodnia. Nie miało znaczenia, że jest zdrowy; zgodnie z normami był wcześniakiem, dlatego pierwsze godziny swojego życia spędził w inkubatorze. Kiedy więc na świat miało przyjść jej drugie dziecko, nie miała wątpliwości, że dla jego dobra musi urodzić w domu.

– Marta urodziła się w łazience – opowiada Anna. – W ogóle nie płakała, była cudowna, zdrowa, szybko otworzyła oczy, popatrzyła na mnie, wzięła oddech. Magia tego wydarzenia była niesamowita. To są rzeczy tak niepowtarzalne i tak ważne w życiu rodziny, że szkoda je wrzucać na szpitalną taśmę. Pierwsze chwile z dzieckiem były cudowne, położyłam się na worku sako i leżałam. Miałam poczucie, że zrobiłam coś niesamowitego – urodziłam dziecko!

3. Joanna robi w domu ocean

Joanna Husarska-Chmielarz jest rzeźbiarką, ale jej obecną pasją jest gra na gongach i uzdrawianie dźwiękiem. Kiedy po raz szósty zaszła w ciążę, marzyła, żeby urodzić dziecko w oceanie. Że musi to być woda, wiedziała już od pierwszych chwil po poczęciu. Realia sprawiły jednak, że ocean, morze, jezioro zredukowały się kolejno do… domowej wanny.

– Nalałam wody, wsypałam 10 kilo soli i zrobiłam sobie ocean w łazience – wspomina. – Chciałam stworzyć warunki, w których dziecko urodziłoby się z otwartą świadomością. Syn urodził się z otwartymi oczami. Uśmiechnął się, spojrzał dookoła przytomnym wzrokiem, policzył czy wszyscy są… To było 16 lat temu. Obeszłam ze trzydzieści położnych – pomóc zgodziła się dopiero trzydziesta pierwsza. A i to nie od razu. To było szóste dziecko, a ja skończyłam już 45 lat, ale dostrzegła moje pozytywne nastawienie, wiedziała też, że wcześniej zawsze rodziłam naturalnie.

Położna Danuta Kalita pamięta to zdarzenie trochę inaczej. – Nie chciałam się zgodzić na ten poród w domu, wtedy według przepisów nie wolno było prowadzić porodów w domu, można było udzielić tylko tzw. pierwszej pomocy.  Namawiałam panią Joannę, żeby przyjechała na klinikę. Któregoś dnia jednak zadzwoniła jej córka i takim nieśmiałym głosikiem poprosiła, żebym przyjechała do mamy, bo bardzo mnie potrzebuje. Pojechałam zobaczyć co się dzieje, a po godzinie było po wszystkim. To był prosty poród, każdy by go przyjął.

Mąż, który asystował przy porodzie, powiedział do mnie potem „Proszę pani, ta moja żona zwariowała, powiedziała mi, że jak pani nie przyjedzie, to sam będę ten poród odbierał”.

Choć Danuta Kalita ma za sobą 39 lat pracy i ogromne doświadczenie, i choć nie był to pierwszy poród, jaki przyjęła poza szpitalem (raz był to przedwczesny poród na wczasach, innym razem w taksówce na dziedzińcu kliniki), to twierdzi, że bardziej komfortowo czuje się, gdy kobiety rodzą w szpitalu. – To jest ogromna odpowiedzialność, a ja im dłużej pracuję tym bardziej boję się, i o pacjentkę, i o siebie.

 

Przeczytaj koniecznie: Błękitny Poród, czyli poród w autohipnozie – tak rodziła księżna Kate

 

4. Anna Pułczyńska odbiera pierwszy poród w domu

Odpowiedzialność. To właśnie jej brak i myślenie tylko o sobie zarzuca się czasem kobietom rodzącym w domu. Tymczasem jest na odwrót. To dobro dziecka (choć istnieją i inne powody, jak np. paniczny strach przed szpitalem) jest główną motywacją ich decyzji.
Większość lekarzy jest negatywnie nastawiona do porodów domowych, zajmując stanowisko, że poród jest jak beczka prochu, która w każdej chwili może wybuchnąć. Tymczasem badania tego nie potwierdzają, a są kraje, gdzie poród w domu jest zjawiskiem normalnym (np. w Holandii 30 procent kobiet rodzi w domu, 40 procent w domach narodzin, a tylko 30 procent w szpitalach).  Kobiety rodzące w domu mają zaufanie do swojego ciała, wierzą, że natura w trakcie ewolucji ukształtowała z niego doskonałe narzędzie. Dom daje im poczucie bezpieczeństwa, są u siebie, mogą się swobodnie poruszać. Nikt ich nie pyta o PESEL i nie każe leżeć, a potem rodzić w jedynej słusznej pozycji. W takich warunkach większość porodów przebiega bez zakłóceń. Jeśli jest inaczej (np. jeśli wody płodowe mają kolor zielony albo kobieta staje się nagle niespokojna), jest dość czasu, żeby zareagować i pojechać do szpitala.
Maria Kołodziejczyk zdawała sobie sprawę z zagrożeń.

– Musiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jestem w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność, gdybym ja umarła lub gdyby umarło dziecko. Moment, w którym poczułam, że mogę uczciwie odpowiedzieć na to pytanie „tak”, moment, w którym poczułam zgodę na każdy scenariusz, był momentem niesamowitego wyzwolenia. To stało się późno, na przełomie 8 i 9 miesiąca.

Anna Pułczyńska, położna z 26-letnim doświadczeniem, Anioł akcji „Rodzić po ludzku” z 2006 roku, o kobietach takich jak Maria mówi, że są zdeterminowane, posiadają niesamowitą wiedzę i świadomość, dlaczego chcą rodzić w domu. Nie boją się bólu, potrafią obserwować dziecko w łonie, a poród jest jego przywitaniem w warunkach pełnej miłości. Sama wiele razy zastanawiała się, jak to jest przyjąć poród w domu. Ten pierwszy raz zdarzył się szybciej niż planowała.
– Poznałam młodych ludzi, którzy pytali o porody domowe. Pierwsze ich dziecko przyszło na świat w szpitalu, ale powiedziałam im, że następnym razem urodzimy w domu. Nie spodziewałam się jednak, że to będzie tak szybko. To było niesamowite przeżycie. Po porodzie rozpłakałam się, ze szczęścia, ze wzruszenia, z emocji i ulgi, że wszystko poszło dobrze. Widziałam, co się działo z tymi ludźmi, jacy byli szczęśliwi. Cisza, przyciemnione światło, dziecko w ramionach matki, pępowina nie przecięta tak długo, jak długo tętni. Starsza córeczka przyszła się od razu przywitać. To jest coś niesamowitego – pokój, na ścianie książki, domowe łóżko – i rodzi się dziecko… zawsze mam dreszcze, kiedy o tym mówię.

Ale trzeba pamiętać, że nie każda kobieta może urodzić w domu. Nie wystarczy przygotowanie psychiki na takie wydarzenie; kobieta powinna być zdrowa, mieć opiekę doświadczonej położnej a także możliwość szybkiego dojazdu do szpitala w razie powikłań. Położne przyjmujące porody w domu zwracają uwagę na jeszcze jedną rzecz –jakość kontaktów między partnerami i ich obopólną zgodę na poród w domu.

5. Maria rodzi w szafie

To, co dziś najbardziej przeraża kobiety stojące wobec perspektywy porodu, to ból. Według położnej Anny Pułczyńskiej jest to skutek współczesnego konformizmu i niewiedzy. Sama przekonuje kobiety, by nie korzystały ze znieczulenia.
– Trzeba sprawić, by poród kojarzył się z czymś pozytywnym, a kobiety żeby nie bały się bólu, bo można sobie z nim poradzić. Znieczulenie przy porodach jest bardzo zachwalane, mówi się kobietom: co pani będzie cierpieć, jest przecież XXI wiek! Jednak znieczulenie to ingerencja w organizm, a przecież ból ma tu głęboki sens. Po natężeniu i rodzaju bólu poznaję, na jakim etapie porodu jest kobieta. W fazie przejściowej, gdy rozwarcie ma już osiem centymetrów i ból wydaje się nie do zniesienia, organizm włącza naturalny system obronny – wydzielają się endorfiny, które uśmierzają ból do tego stopnia, że kobiety między skurczami usypiają. Endorfiny są też odpowiedzialne za tworzenie więzi między dzieckiem i matką. To wszystko sprawia, że później, gdy trzeba dziecko pielęgnować i walczyć o jego dobro, kobieta jest silna.
Dr Preeti Agrawal w książce „Odkrywam macierzyństwo” zwraca uwagę, że próby uniknięcia bólu w czasie porodu skutkują albo bólem pooperacyjnym po zastosowaniu cesarskiego cięcia albo długotrwałym bólem pleców po znieczuleniu nadoponowym. Tymczasem przy porodzie naturalnym ból znika zaraz po urodzeniu. Po porodzie domowym kobieta błyskawicznie odzyskuje formę.

– Urodziłam późnym wieczorem, a o szóstej rano wstałam, bo byłam potwornie głodna – opowiada Anna Przybylska. – Moi towarzysze byli tak zmęczeni moim rodzeniem, że nie mogłam na nich liczyć, więc sama nakryłam do śniadania, usiadłam i zjadłam.

Maria Kołodziejczyk większość swojego porodu spędziła w… szafie.
– Zawisłam na górnych półkach szafy i kręciłam biodrami. Nie jestem osobą, która lubi ból. Kiepsko go znoszę, u dentysty zawsze proszę o znieczulenie. Ale jeśli ból jest celowy, to ja go zniosę. Zresztą nie nazwałabym tego bólem, ale intensywnością doznań. To było przyjemne i stanowiło dla mnie wielkie zaskoczenie. Siedziałam w tej szafie i myślałam: kolejny skurcz, kolejny skurcz… Było w tym coś transowego. Od czasu swego porodu w domu z zazdrością patrzę na kobiety w ciąży. I mam głód powtórzenia tego doświadczenia. Wiem też dokładnie, za czym tęsknię – chciałabym każdą sekundę mojego życia przeżywać tak, jak ten poród.

Tekst: Aneta Pondo
Ilustracja: Agnieszka Kucia

 

Jeśli chcesz więcej opowieści porodowych przeczytaj historię Karoliny, która nie tylko urodziła w domu, ale był to w dodatku poród lotosowy

Dziennikarka i redaktor naczelna „Miasto Kobiet”, które wymyśliła i wprowadziła na rynek w 2004 rok. „Miasto Kobiet” to jej miłość, duma i pasja. Prezeska Fundacji Miasto Kobiet, która wspiera kobiety w odkrywaniu ich potencjału oraz założycielka Klubu Miasta Kobiet – cyklu spotkań dla kobiet z inspirującymi gośćmi.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ