Poliamoria nie zadziałała. Znowu został z niczym (prawdziwa historia)
Szukał siebie i nie znalazł

Poliamoria – co to? Prawdziwa historia / fot. Freepik
Najpierw myślał, że jest aseksualny. Potem, że jest gejem. W końcu wszedł do świata poliamorii, gdzie nareszcie zaznał trochę spokoju. Ale czy na tym się skończyło? Przeczytaj historię Pawła, który zatoczył miłosne błędne koło.
Poza schematem
Nigdy nie odnajdywałem się w klasycznym modelu relacji damsko-męskich. Gdy byłem młodszy, myślałem, że jestem aseksualny. Miałem problem z angażowaniem się, niby czułem pociąg do kobiet, ale nigdy do jednej konkretnej. Przez to nie potrafiłem budować związków. A gdy już mi się udawało, to po krótkim czasie te relacje się rozpadały, bo zarówno ja, jak i partnerka mieliśmy wrażenie, że nie potrafię zadeklarować swoich uczuć. Tak rzeczywiście było. Tym sposobem, gdy moi rówieśnicy w liceum, a potem na studiach znajdowali miłość i żenili się, ja wybierałem samotność. Niejednokrotnie spotykałem na swojej drodze kobiety, które naprawdę mnie interesowały. Ale nie chciałem robić im krzywdy.
Bałem się, że nigdy nie będę w stanie się zakochać i utknę w związku z kimś, kto zaangażuje się dużo bardziej ode mnie.
Szukałem pomocy na forach internetowych. Zacząłem zastanawiać się, czy nie jestem homoseksualny. Pochodzę z katolickiej rodziny i mimo, że nie jestem osobą wierzącą, nigdy wcześniej nie myślałem, że mogę zakochać się w mężczyźnie. To było wbrew wzorcom, jakie mi wpajano w domu. Mimo to, w poszukiwaniu rozwiązania mojego problemu, przeprowadziłem seksualny eksperyment. Okazało się, że mężczyźni to jednak nie moja bajka. Wylądowałem w punkcie startowym.
Polecamy:
„Nauczyłem się być niewidzialny” – życie z fobią społeczną (prawdziwa historia)
Kochać niestandardowo?
Poszukiwania trwały długie lata, a w międzyczasie po prostu umawiałem się na niezobowiązujące randki. Niektóre kobiety były naprawdę świetne i chciałem spróbować zbudować z nimi coś poważnego. Problemem było to, że gdy już takie kobiety się trafiły, to były dwie równocześnie, więc musiałem dokonać wyboru.
Nie potrafiłem – chciałem mieć jedną i drugą. Dlatego zakończyłem obie znajomości, żeby żadnej z nich nie zranić.
Wolałem nakopać sobie, byłem już przyzwyczajony. W momencie, gdy moja rezygnacja sięgnęła szczytu, nowo poznana dziewczyna opowiedziała mi, co to jest poliamoria. Wtedy wszystkie moje przemyślenia zaczęły układać się w całość. Możliwość kochania więcej niż jednej osoby, ale nie na zasadzie otwartego związku, niezobowiązującego seksu, czy zdrady nieświadomej partnerki? Ona po prostu była w relacji, w której każda ze stron w pełni akceptowała obecność innych partnerów i wzajemne uczucia. Ją wprowadził starszy partner, który od wielu lat wiedział, że jest poliamoryczny. A ona wprowadziła mnie.
Światełko w tunelu… ale czy na pewno?
Poliamoryzm okazał się światełkiem w tunelu mojej wieloletniej rozpaczy. Zacząłem szukać, dowiadywać się, poznawać ludzi tworzących poliamoryczny związek. Niektórzy mieli historie podobne do mojej, oni też przez długi czas nie wiedzieli, dlaczego klasyczny model relacji romantycznych u nich nie działa. Byli tacy jak ja i chyba pierwszy raz poczułem wtedy, że moja samotność nie jest przesądzona. Wiedziałem, że może być mi ciężko znaleźć miłość, nawet wtedy. Ale czułem się odciążony, wiedziałem już jak nazwać to, kim jestem. Dalej umawiałem się z nowymi kobietami, często spotykając się jednak z odrzuceniem, gdy mówiłem otwarcie, że charakteryzuje mnie poliamoria. „Co to jest?” – pytały najpierw, a potem zwykle odchodziły. Niektóre śmiały się, że po prostu nie umiem zdecydować.
Inne uznawały taki model relacji za zwykłą zdradę, fizyczną i emocjonalną, i nie chciały mieć ze mną nic wspólnego.
Rozumiałem to. Ja też bałem się trochę, że będę zbyt zazdrosny o swoją partnerkę, gdyby chciała spotykać się z kimś innym. Wiedziałem, że są różne modele relacji, miałem znajomych stanowiących idealny przykład jak wygląda poliamoria w małżeństwie. Oni mieli związek hierarchiczny, czyli ta ich relacja była najważniejsza, a inni partnerzy drugorzędni. To brzmiało dobrze, marzyłem o takim związku. Nieograniczonym, na wypadek, gdyby pojawiły się u mnie uczucia do kolejnej osoby, ale na tyle sprecyzowanym, żebym nie musiał być zazdrosny o partnerkę.
Zobacz także:
Niewidzialna żałoba – O tych aspektach ciąży nikt mi nie powiedział
Błędne koło
Niemal rok później poznałem Weronikę i pierwszy raz w życiu wiedziałem, że to jest to. Nie chciałem spuścić jej z oczu. Spotykaliśmy się niemal codziennie i rozumieliśmy bez słów. Po pierwszych, bardzo intensywnych i emocjonalnych tygodniach, postanowiliśmy oficjalnie zostać parą. Ona też niedawno odkryła pojęcie poliamorii, nie miała żadnego doświadczenia w takich relacjach i przeczuwałem, że będziemy dla siebie świetnym wsparciem.
Zakochałem się w niej na amen i szybko przestałem spotykać z kimkolwiek innym. Zupełnie nie odczuwałem takiej potrzeby.
Tak mijały miesiące. Wkrótce miałem wrażenie, że Weronika wynagrodziła mi wszystkie lata samotności. Zrobiłbym dla niej wszystko. A potem Weronika zakochała się jeszcze z kimś. Czar prysł. Wtedy zrozumiałem, że moja partnerka naprawdę jest poliamoryczna, a ja – nie. Po prostu nigdy wcześniej się nie zakochałem. Myśl, że nie będę miał jej na wyłączność, rozsadzała mnie od środka. Z początku udawałem, że wszystko jest okej, równocześnie zabiegając o nią i sabotując jej relację z drugim partnerem. Potem dotarło do mnie, że tak się nie da żyć. Musieliśmy się rozstać.
Wróciłem do punktu wyjścia, tym razem ze świadomością, że miłość jest dużo bardziej skomplikowana, niż kiedykolwiek mi się wydawało.
Nie przegap:
„Okłamywała mnie od początku. Jej poprzedni partner pozwał ją o napaść” – Prawdziwa historia