Pod słońcem Chorwacji
O nowej książce „Azyl”, miłości do zwierząt oraz o tym, dlaczego trudno pisać o dobrych ludziach – opowiada pisarka Izabela Sowa.
O nowej książce „Azyl”, miłości do zwierząt oraz o tym, dlaczego trudno pisać o dobrych ludziach – opowiada pisarka Izabela Sowa.
Mam wrażenie, że kiedy tylko źle się dzieje w życiu bohaterek literackich, to zawsze wyjeżdżają za granicę.
Dobrze, że przynajmniej w literaturze tak jest. Kiedy w moim życiu źle się dzieje, biorę problemy na klatę (śmiech). Jest mnóstwo książek i filmów, w których zraniona bohaterka porzuca wielkomiejskie życie, jedzie do spokojnej mieściny we Włoszech lub południowej Francji, i nagle wszystko zaczyna się układać. W „Azylu” odrobinę pokpiwam sobie z takich rozwiązań. Owszem, Wiktorię, główną bohaterkę, zdradza mąż, dlatego ta wyjeżdża. Ale jest to jedynie pretekst, by akcja przeniosła się do Dubrownika.
Dlaczego akurat tam?
Mam zasadę, że opisuję miejsca, które znam. Do Dubrownika trafiłam dwa lata temu za sprawą artykułu w piśmie „Vege”. Przeczytałam w nim o Sandrze, bohaterce wojennej, która podczas wojny przestała słyszeć na jedno ucho, a teraz prowadzi azyl dla psów na szczycie wzgórza nad miastem. Jej osoba zafascynowała mnie do tego stopnia, że postanowiłam tam pojechać. Chciałam poznać ją osobiście i zostać wolontariuszką w azylu. Połączyć wakacje z pomaganiem zwierzętom.
Zupełnie jak Wiktoria.
Tak, ale na tym nasze wspólne cechy się kończą. No może jeszcze łączy nas lęk wysokości (śmiech). Natomiast literacka Sandra, właścicielka azylu, ma dużo wspólnego z realną postacią. Jest niesamowicie dobrym i silnym człowiekiem. Całe swoje życie podporządkowała porzuconym psom, którymi opiekuje się już od jedenastu lat. Codziennie wyprowadza je na spacery, karmi, dba o nie – ale nie ma prywatnego życia. Azyl jest bardzo biednym miejscem, nie ma ani toalet ani bieżącej wody. A mimo to ma w sobie jakąś magię, głównie dzięki Sandrze. Pojawiają się tam chętni do pomocy wolontariusze z całej Europy.
Na czym ta pomoc polega?
Na ciężkiej pracy, bo psów jest naprawdę dużo. Ja pracowałam osiem godzin dziennie, ale spotkałam też osoby, które pracowały przez czternaście, całkowicie za darmo. Cztery godziny zajmowało mi sprzątanie boksów, kolejne cztery spacery. Po piętnaście minut z każdym psem. Mogłam się nabiegać za wszystkie czasy. Miałam różne przygody. Jeden z psów zsunął się ze stromego wzgórza, a kilka zwiało podczas spaceru. Na szczęście wszystkie wróciły. Jak do domu.
A mówi Pani po chorwacku?
Nie, dogadywałam się po angielsku. Za to znam dużo komend, kierowanych do psów. Do nich trzeba mówić po chorwacku, bo nie znają angielskiego. (śmiech)
Czy tytułowy „Azyl” ma w powieści jeszcze jakieś inne znaczenie?
Tak, symboliczne. Ucieczka do Chorwacji była potrzebna Wiktorii do odkrycia czegoś głębszego. Czego? Nie mogę zdradzić. Powiem tylko, że zasadnicza historia dzieje się na dwóch płaszczyznach: współczesnej, w Dubrowniku, oraz w przeszłości jej i innych bohaterów. Są to przeważnie ludzie poranieni zdradami, wojną i cudzym okrucieństwem. Muszą się zatrzymać i zajrzeć w głąb siebie, by odkryć, kim są. Zrozumieć, co w ich życiu było złe, a co dobre.
Mimo że są poranieni, na co dzień robią dużo dobrego.
Chorwaci to bardzo krzepki i przyjazny naród. Poznałam np. siedemdziesięcioletnią kobietę, która już o ósmej rano miała za sobą godzinną kąpiel w morzu i zakupy. A nie była to łatwizna, bo po zwykłe bułki musiała zejść dwieście stopni w dół. Co do życzliwości międzyludzkiej, zdarzało się, że gospodyni, nie będąc pewna, czy spodoba mi się jej stancja, prowadziła mnie do sąsiadów. A może akurat u nich spodoba mi się bardziej? Zero zawiści. Poznałam też dziewczyny, które pracowały po czternaście godzin dziennie jako barmanki, a potem znajdowały jeszcze czas i chęci, by pojechać do azylu zastąpić Sandrę. Jedną z nich opisałam w powieści, nadając jej imię Jasna. Paradoksalnie nie jest łatwo pisać o dobrych ludziach. Można popaść w sentymentalizm albo banał, a granica jest cienka.
Dla mnie spośród bohaterów najbardziej wyróżniała się Andżela.
To zabawne, bo Andżela w początkowym zamyśle nie była nikim ważnym. Miała być jedynie łączniczką Wiktorii z Polską, która przez skype’a opowiada jej o tym, co się dzieje w kraju. Jej barwna postać narodziła się dopiero w trakcie pisania powieści, dlatego żartuję, że jest moim „nieplanowanym dzieckiem”. Dzięki niej książka nabrała rumieńców.
Wiktoria przeżywa w Chorwacji życiowy przełom. Czy poznamy jej dalsze losy?
Niestety nie, jest to powieść zamknięta. Ale bardzo chciałabym napisać jeszcze o Sandrze, tym razem dokument. Pokazać także ludzi, którzy jej pomagają. Często czytamy o mordercach i sadystach, a dobro jest pomijane w literaturze jako mniej atrakcyjne. Spróbuję to zmienić.
Rozmawiała Joanna Depa