Co się dzieje pod niemieckimi łóżkami? A Ty wiesz?
Polskie wydanie Unter deutschen Betten, czyli Pod niemieckimi łóżkami ukazało się wiosną, ale nasza prasa zdążyła skrytykować książkę już rok temu, zaraz po ukazaniu się niemieckiego oryginału. A Ty już zaglądałeś?

Pod niemieckimi łóżkami / fot. Impresariat Teatralny Eskander
Polskie wydanie Unter deutschen Betten, czyli Pod niemieckimi łóżkami ukazało się wiosną, ale nasza prasa zdążyła skrytykować książkę już rok temu, zaraz po ukazaniu się niemieckiego oryginału. Justynie Polańskiej dostało się najbardziej za to, że w ogóle odważyła się opisać swoje doświadczenia z pracy w niemieckich domach, czym podobno zaszkodziła bardziej rodakom niż Niemcom.
Autorce zarzucano niedyskrecję i wyciąganie na wierzch cudzych brudów. Niemcy przyznawali, że przy czytaniu niektórych fragmentów trzeba się rumienić ze wstydu, ale nie mieli o to pretensji. Wszyscy byli zgodni co do tego, że uzyskanie przez książkę w Niemczech III miejsca na liście bestsellerów 2011 roku jest bardziej wydarzeniem społecznym niż literackim. Polańska spadła jak meteor, zabłysnęła, ale zniknie równie szybko jak się pojawiła, zniknęła – twierdzi Barbara Sabarth, przewodnicząca Towarzystwa Niemiecko-Polskiego w Bayreuth (Bawaria), które w kwietniu 2011 roku zaprosiło sprzątaczkę na spotkanie autorskie.
Justyna Polańska pisała nie tylko o tym, co wymiotła spod niemieckich łóżek, ale i jak jej pracodawcy zachowują się w domowym zaciszu. Pozmieniała wszystkim imiona i nazwiska albo nadała pseudonimy. Do najsympatyczniejszych należą Frau Kiste, Mr. Chaos i pan Schneider, ale są też amatorzy perwersyjnych rozrywek oczekujący, że polska sprzątaczka zapewni je im za dodatkową opłatą. Jest starsza pani, która smaruje kałem spód deski klozetowej, żeby sprawdzić, czy Putzfrau jest dość dokładna. Inni zostawiają w zakamarkach mieszkania banknoty, chcąc wystawić na próbę jej uczciwość.
Autorka sporządziła listę rzeczy znalezionych „pod niemieckimi łóżkami”, wśród których znalazły się m.in. kartony z mlekiem, żywy wąż czy resztki martwego chomika.
Prywatność pod ścisłą ochroną
Poniedziałkowy ranek, telefon dzwoni punktualnie o ósmej trzydzieści. Na ekranie napis „numer nieznany”. Odbieram. „Dzień dobry – słyszę z drugiej strony – mówi Justyna Polańska”.
Polańska to pseudonim. Niemcy wiedzą, że niektóre polskie nazwiska kończą się na -ski, -ska, dlatego autorka postanowiła takie wybrać. Chętnie rozmawia na temat książki i udziela wywiadów, ale nie pozwala się fotografować. W Polsce była na żywo w TVN, ale nie pokazała twarzy. Na spotkanie autorskie w Bayreuth założyła czarną perukę.
Rozmawiamy o jej książce, która traktuje o Niemcach. Justyna zastrzega, że nie pakuje wszystkich do jednego worka.
Nie mogłam napisać, że wszyscy są z wierzchu porządni, a w domu mają chlew, bo w tym kraju mieszkam, tu wyszłam za mąż, tu chcę żyć i – co wszystkich dziwi – chcę nadal sprzątać, bo uwielbiam to robić. U siebie sprzątam codziennie. Wiem, jak wyglądają niektóre niemieckie mieszkania, i nie chcę, żeby ktoś, kto przyjdzie do mnie z ulicy, stwierdził: „Boże, ona jest taką samą syfiarą jak mój sąsiad czy koleżanka”.
Mr. Chaos, Pani Botoks i Furiatka
Mr. Chaos nieprzypadkowo otrzymał od Justyny ten pseudonim. Ile razy przychodzi do niego sprzątać, odnosi wrażenie, jakby przez mieszkanie przetoczyło się tornado. Niepoprawny bałaganiarz jest przy tym sympatyczny i płaci w terminie. Nie podrywa sprzątaczki, ponieważ jest homoseksualistą, tylko wymienia z nią zabawne SMS-y.
To jedyny Niemiec, z którym utrzymuję serdeczne kontakty – mówi Justyna. – Zwykle moi pracodawcy odnoszą się do mnie z dystansem, choć jednocześnie są mili. Z niektórymi miałam z początku bardzo dobry kontakt. Byli tacy starsi państwo, którzy w porze posiłku zawsze zapraszali mnie do stołu. Aż kiedyś przypadkiem wygadałam się, że znam prawdziwy wiek pani domu. Ona chciała za wszelką cenę wydać się młodsza, wstrzykiwała sobie botoks. Podziękowała mi przy najbliższej okazji.
Polańska doświadczała złego traktowania nie tylko od Niemców. Jedną z jej pierwszych pracodawczyń była Belgijka Maria, która często miewała ataki furii. Kiedy wspominam Marię, słyszę w słuchawce głębokie westchnienie. – O tej jędzy i tak wszystkiego nie napisałam. Sprzątałam u niej trzy razy w tygodniu i bałam się, że gdzie indziej nie znajdę takiej możliwości. Długo nie mogłam się zdecydować na odejście. Do dziś zaciskam pięści, przypominając sobie taką scenę: myję schody z góry do dołu, a ona, stojąc na piętrze, rzuca we mnie butami, które przelatują obok mojej głowy. Obecnie pracuję u ludzi, którzy mnie szanują, mają do mnie zaufanie i wypłacają mi pieniądze w terminie.