Jedna płeć w popkulturze
Cywilizacja szczęśliwie skręciła w stronę równouprawnienia, ale granie płciowością, poza czysto seksualnym manewrem, niedługo straci rację bytu - pisze Orbitowski
Cywilizacja szczęśliwie skręciła w stronę równouprawnienia, ale granie płciowością, poza czysto seksualnym manewrem, niedługo straci rację bytu – pisze Łukasz Orbitowski
Sztuka znosi różnice między płciami. A pamiętam czasy, kiedy istniały osobne książki dla kobiet i mężczyzn. Zresztą nie tylko one. Mieliśmy filmy kręcone z myślą o płci pięknej i te przeznaczone dla męskich twardzieli, prasę kobiecą zwaną ciut trafniej „kolorową”, podczas gdy mężczyźnie wypadało schować nos między tłuste kartki pisma o samochodach. Co więcej, wymieniano całe klasy zainteresowań, posługując się kryterium płciowym; w różowym pudełeczku lądowały lalki, szydełka, języki obce i praca w consultingu, podczas gdy pudełko niebieskie gromadziło samochodziki, spluwy, matematykę oraz sukces w branży reklamowej.
Teraz to już nieprawda, pudełka zmieciono. Zmiany przebiegały stopniowo, mają jednak swoje symbole, konkretnie – Lucy Lawless i Robina Williamsa. Nowozelandzka aktorka zdobyła sławę, pieniądze i serca telewidzów, wcielając się w księżniczkę Xenę, będącą zresztą księżniczką jedynie z nazwy. Konflikty międzyludzkie rozwiązywała mieczem, żaden facet z półbogami włącznie jej nie podskoczył, do tego nie traciła nic ze swojej kobiecości. W pewnych okolicznościach uchodziła za kochliwą. Z kolei Robin Williams, wcielając się w panią Doubtfire, przyjął na siebie w imię ojcowskiej miłości nie tylko całe spektrum tradycyjnie kobiecych obowiązków, ale i najbardziej upokarzający strój żeński (tzw. solnicę). Potem już jakoś poszło.
Dziś w Polsce najpopularniejszym autorem romansów jest facet, Janusz Wiśniewski, za to prozę najbardziej męską, przesyconą zapachem prochu strzelniczego, pościgami i detalami z działań służb specjalnych uprawia kobieta, Magdalena Kozak. Zapewne znalazłaby wspólny język z Kathryn Bigelow, słusznie nagrodzoną Oscarem za wojennego, realistycznego „Hurt Lockera”. James Cameron, dotąd spec od kina katastroficznego i widowiskowych futurystycznych strzelanin, sprokurował łzawą bajkę, która, przy zmianie scenografii, znalazłaby się bez kłopotu w romansie z lat trzydziestych, przeznaczonym dla uczennic szkółki niedzielnej. Podobne przesunięcia można, choć nie trzeba, wyliczać w nieskończoność.
Dążenie popkultury do jednopłciowości znajduje się w fazie błędów i wypaczeń, co nie zmienia zasadniczej nieomylności samego kierunku. Żyjemy więc jakby w przemówieniu Gomułki wygłoszonym na terenie McDonalda. Błąd polega na podniecaniu się jednostkowymi przypadkami łamania przypisanych ról, to znaczy wtedy, kiedy kobieta wykonuje coś męskiego lub na odwrót. Cywilizacja szczęśliwie skręciła w stronę równouprawnienia, w konsekwencji czego lud raduje się radykalnymi przykładami. Kobieta rajdowiec albo łowczyni skorpionów to ma być coś. Z kolei Norwegowie resocjalizują co bardziej zatwardziałych metalowców-satanistów, powierzając im funkcję przedszkolanek – zapewne w nadziei, że kto jak kto, ale banda wesołych brzdąców rozmiękczy nawet najtwardsze serce. Kobieta zafascynowana piłką nożną nie budzi zdziwienia, no, chyba że gra w nią na playstation. Dziewczyna z konsolą, jak to możliwe? – pytają faceci. Sam uwielbiam pasjami kolorowe pisma i łapię się na wstydzie, uniemożliwiającym mi dokonanie zakupu. Szczęściem kolekcja rodziców i pani fryzjerki zaspokaja tę moją żądzę.
Z kolei wypaczenia to wysiłki zmierzające do przekroczenia granic własnej płci, lub nawet ich zniesienia. Czy ktoś jeszcze pamięta metroseksualnych? A przecież parę lat temu świat należał do nich i co drugi tłuściutki młodzieniec robił brzuszki i pompki, wklepywał krem pod oczy tylko po to, żeby wyglądać jak David Beckham. Torsy Hugh Jackmana i Daniela Craiga zrobiły swoje. Desperacką próbą było ujawnienie się tzw. aseksualnych, czyli młodych ludzi odrzucających płciowość jako taką. Nie wyszło, nikt znany się nie zadeklarował. Wchodzimy w fazę dojrzałości.
Xena była ewenementem, pani Doubtfire – komedią. Pół wieku temu kobieta paląca fajkę, deklarująca konieczność pracy zarobkowej budziła nieliche zdumienie, dziś traktujemy ją zupełnie zwyczajnie, a nawet życzliwie, tak jak przywykliśmy do czarnych snów konserwatystów z lat pięćdziesiątych o wspólnym mieszkaniu bez ślubu i facetach w kuchni lub niańczących dzieci. Wydaje się nawet, że z tych snów na jawie czerpiemy radość. Granie płciowością, poza czysto seksualnym manewrem, niedługo straci rację bytu. Xen znajdziemy zatrzęsienie, i to w różnych sceneriach: współczesnej, historycznej, przyszłościowej, a my, mężczyźni, damy sobie wydrzeć bez żalu resztki monopolu na emploi twardziela. Zakończy się to najpewniej pojednaniem kulturowym. Znikną typowo „kobiece” i „męskie” programy telewizyjne, wyłączywszy oczywiście kanały erotyczne (choć z tego co wiem, cieszą się nimi także pary), składy w filmach wojennych będą mniej więcej pół na pół i nikt nie zrobi z tego historii. Gazety zwrócone tylko do kobiet otworzą się na mężczyzn i odwrotnie, choć pewno „Playboy” pozostanie sobą. Ale reszta?
Czas zmian, czas połączeń. Kto będzie pierwszy, okaże się też lepszym.
Łukasz Orbitowski