Piotr Suchodolski: Magia głupstw
Człowiek może czerpać siłę z głupstw – twierdzi artysta rzeźbiarz Piotr Suchodolski. – Odrealniać, przekształcać świat i nazywać innym językiem
„Człowiek może czerpać siłę z głupstw: odrealniać, przekształcać świat i nazywać innym językiem” – twierdzi artysta rzeźbiarz Piotr Suchodolski. Jego pełna rosnących drożdży instalacja „Czarna Rapsodia” pachniała przez miesiąc w Bunkrze Sztuki, a surrealistyczne, marchewkowe „Marzenie Królika” więdło w trakcie ekspozycji. „Miastu Kobiet” opowiada o sztuce. Po prostu
Pana sztuka to głupstwa?
Nie nazywałbym tego patetycznie wielką sztuką – choć zdecydowanie sprawia mi dużą przyjemność. Do zawodowych pasji podchodzę poważnie, choć w trakcie twórczego procesu całkiem dobrze się bawię. Gdybym tworzył w zadęciu, z wielkim napięciem, dorobiłbym się na pewno poważnego zatwardzenia. Zadziwiać – to odpowiedzialna misja dla lekkoducha.
Dzieła przypadku nie wchodzą w rachubę?
Jeżeli ktoś idzie do lasu, znajduje kawałek korzenia i mówi, że to jest korzenioplastyka, „taka sztuka, proszę pana”, to ja mu mówię, żeby się wypchał – właśnie tym korzeniem, najlepiej od takiej strony, z której będzie mu najłatwiej go włożyć. Nie możemy się zdawać na dzieło przypadku, bo jaka jest wtedy rola twórcy?
A ready-made Duchampa?
To co innego. Tu mamy do czynienia z kontekstem. Jest pewien manifest i warsztat, który sam w sobie zasługuje na uwagę. Jeżeli ktoś nie jest świadomym akcjonistą, tylko wyzwolonym ekshibicjonistą i pogania sobie na golasa, przyczepiając coś do przyrodzenia, i mówi: „Tu właśnie zaczyna się sztuka, ale zaraz się skończy, proszę zobaczyć, zaraz będzie widać” – to brakiem przesłania raczej nie przekona mnie o obecności sztuki. Jestem ciekaw nowości, ale od naiwności daleki.
Kontrowersje niszczą sztukę?
Nie lubię, gdy sztuka emanuje wulgaryzmami, które nie są uzasadnione. Ale skoro odbiorca ją odbiera, to znak, że jeszcze nią jest. Są działania, które do tej pory były nienazywane czy wyśmiewane, ale ponieważ sztuka jest sztuczna, wytworzona na potrzeby odbiorcy za sprawą intymnego procesu twórczego, dostarczają przeżyć nieporównywalnych. Na przykład pracę „Jak to jest?” Mirosława Bałki, wystawioną w Hali Turbin Tate Modern w Londynie, okrzyknięto jednym z najlepszych dzieł stulecia. Ze strony artysty – działanie minimalne, ale w sztuce czasami też o to chodzi, żeby się nie nagadać, lecz pozwolić interpretować. I jest – cisza.
Tworzy Pan w ciszy?
Częściej tworzę, słuchając jazzowych improwizacji. Czasem jednak, dziwnie ubrany w kombinezon spawalniczy i „kask Vadera”, wsłuchuję się w pracowni w specyficzny koncert jęków metalu i odgłosów ciętej stali, gdy w dwumetrowej średnicy cynamonowym kręgu z zardzewiałej stali opracowuję palnikiem łukowym formę reliefów. Uczucie nieprzewidywalności, które towarzyszy autorowi w trakcie narodzin dzieła, jest istotnym elementem, którego pożądam. Nieporównywalny z niczym moment intymnej wolności. Bo cóż może być bardziej przyjemnego niż poznanie Nieznanego?
Sprzedaje Pan później swoje dzieła z ciężkim sercem?
Nie z ciężkim.
Dlaczego?
Bo mnie już interesuje kolejna forma-ofiara. Nic mnie tak bardzo nie pociąga jak nowe.
Pozbywa się Pan ich bez sentymentu?
No właśnie, żona też jest zaskoczona. A ja te dzieci rodzę i zostawiam je samym sobie. Autentyczna przyjemność tworzenia powoduje, że bez tego nie mógłbym zrobić kroku naprzód, bo miałbym zbyt wiele obciążników. Choć są rzeczy, w których dobra jest ich staroświeckość.
Na przykład?
Kontakty międzyludzkie, relacje. Natomiast w przypadku sztuki musi być szaleństwo, i to na granicy obłędu. Wtedy jest czarująca jazda.
O ile nie kończy się w szpitalu…
Powiedziałbym nawet, że to ryzyko zawodowe. Ale chyba nie jestem specjalnie smutny z tego powodu. Są gorsze rzeczy. Choćby nierzadki wśród artystów konflikt marzeń z życiem. Konieczność uprawiania prostytucji zawodowej. Czasami ciężko rezygnować z klienta-odbiorcy i, grymasząc, przegrywać z dużymi pieniędzmi. Ale wtedy wygrywa zgodność z naszym wewnętrznym przekonaniem o słuszności wyboru, którego dokonujemy. Liczy się świadomość naszej wolności, godności i szczęścia. Harmonia. Jeżeli zezwolimy sobie na akceptowanie pewnych rzeczy, to zwykle granica się przesuwa. To brzmi jak zapewnienia prostytutki: „Jak zarobię sobie na mieszkanie i samochód, rzucę to wszystko i będę mieć fajnego męża”. Jeżeli zbyt długo trwa taka historia, staje się częścią nas.
Tego uczy Pan młodych ludzi, którzy przychodzą do pracowni Gratia Artis?
Między innymi. Główna misja pracowni to edukacja artystyczna i rozwój twórczych pasji. Prowadzimy kursy rysunku, malarstwa, fotografii, wykłady z historii sztuki oraz warsztaty i plenery artystyczne dla młodzieży – kandydatów do ASP, osób dorosłych oraz seniorów. Uczę też moje dzieci – teraz córkę, by nie korzystała tylko z różowego koloru, I’m not a Barbie…
À propos Barbie, jaki kolor Pan lubi?
Moja praca dyplomowa nosiła tytuł „Wybieram niebieski”.
I wybrał Pan?
Tak, wybrałem. Temat dotyczył surrealnej, oklejonej gęsim puchem paraarchitektonicznej formy, falującej w przestrzeni Bunkra Sztuki, ustawionej na błękitnej, wysypanej pigmentem powierzchni podłogi. W pylonie pokrytym puchem zainstalowano akwaria. W jednym z nich pływał niebieski bojownik, potem wrzucony został drugi, czerwony. W czasie obrony mojego dyplomu do ustawionego przy stole komisji monitora transmitowana była na żywo, z akwarium, relacja z zagryzania czerwonego bojownika. Znaczenie wielowątkowe.
A co, gdyby to czerwony zjadł niebieskiego?
Wprawdzie rozegrał się dramat, lecz przecież nie mogłem przegrać. Zaufałem twórczej intuicji i trochę szczęściu. To konfiguracja odwiecznej walki niebieskiego – dobra, z czerwonym – złem. Wybrałem niebieski i brutalnie wygrałem. Nie da się wygrać inaczej ze złem.
A obrońcy praw zwierząt?
Nie zareagowali. Pewnie byli po mojej stronie.
Nie było afery jak z „Piramidą zwierząt” Kozyry?
Nie. Choć przyznam, że znaczna część działań Kozyry, pozostająca w poważnej opozycji do kulturowych ograniczeń, bardzo mi się podoba. Kiedy zrobiła swoją historię dyplomową, spieraliśmy się o nią w naszym domu.
Pochodzi Pan z artystycznej rodziny?
Mój prapradziadek, Karol Mikołaj, został uwieczniony na obrazie Jana Matejki „Bitwa pod Grunwaldem” z białą brodą, jako komtur elbląski. Kolejny przodek, hrabia Wojciech Suchodolski, wpisał się trwale w kolejne płótno tego samego mistrza jako leżący Rejtan, z ręką na rozerwanej koszuli.
Byli też tacy, którzy sami malowali?
Był January Suchodolski. Ale to słaby malarz. Facet malował ułanów na psach, takie pokraki, jakieś te nogi przy ziemi samej… Ale trochę wrażliwców było po drodze.
A sztuka?
To osobna odrębność.
Piotr Suchodolski, opiekun i koordynator projektów Pracowni Artystycznej Gratia Artis (www.gratiaartis.pl), członek Royal British Society of Sculptors w Londynie i współwłaściciel biura projektowego architektury wnętrz ArchiBello w Krakowie (www.archibello.pl). Uprawia rzeźbę, instalację, obiekt, grafikę, rysunek, ilustrację książkową, fotografię, interior design i sztukę życia – przy współudziale żony, architekta wnętrz, i trójki dzieci.
안전카지노 14 stycznia, 2020
… [Trackback]
[…] Read More to that Topic: miastokobiet.pl/piotr-suchodolski/ […]