Patrycja Markowska: Mogę góry przenosić
Muzyka to jej całe życie, ale oprócz tego jest też zwykła kobietą – taką jak my. Zobacz, co o sobie mówi Patrycja Markowska.
O miłości, dołach, zmęczeniu i spełnieniu, a przede wszystkim o nowej płycie opowiada Patrycja Markowska
Iga Gierblińska, Edyta Hermanowska: „Krótka płyta o miłości” to tytuł, który nawiązuje do kultowego filmu Kieślowskiego. Co było inspiracją do stworzenia właśnie takiej płyty?
Patrycja Markowska: Temat miłości jest dla mnie niewyczerpany (śmiech). Ja chłonę ludzi. Przeżywam często fascynacje. Słucham opowieści, oglądam filmy, które też inspirują. Studiowałam na wydziale filmowym i obraz był dla mnie zawsze niezwykle ważny. Stąd może moja dbałość o teledyski. Do napisania singlowej „Kochainy” zainspirował mnie widok młodziutkiej rudej dziewczyny, która podróżowała ze swoim chłopakiem. Patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby cały świat kręcił się tylko dla nich. To mnie poruszyło. Potem szukałam pary, która może to zagrać. Znaleźliśmy Adriannę i Pawła, i zagrali świetnie. Zdjęcia powstały w Hiszpanii i niezwykle celnie oddają to, co czułam, pisząc ten tekst.
Źródło: YouTube/Patrycja Markowska
To siódma płyta w pani karierze. Wierzy pani w magię liczb? Czy to będzie szczęśliwa siódemka?
Patrycja Markowska: Tak! To już jest szczęśliwa siódemka!
Liczba siedem oznacza zmianę, niepewność, wahanie. Jakie emocje towarzyszyły pani przy nagrywaniu tej płyty?
Patrycja Markowska: Wszystkie, które pani wymieniła, po trochu. W ogóle ta płyta powstawała w bólach. Miałam bardzo konkretną wizję niektórych brzmień i klimatów i musiałam pociągnąć za sobą zespół, producenta. Dochodziło do tarć. Ale warto było. Uwielbiam tę płytę.
Czy proces twórczy działa jak narkotyk, zmieniając panią w inną osobę?
Jaką jest pani wtedy matką, jaką partnerką, jaką córką?
Patrycja Markowska: Jest to rzeczywiście czas bardzo wytężonej pracy, stresu. Potem dochodzi czas promocji równie wymagający, jeśli nie bardziej (śmiech). Oprócz tego cały czas gramy koncerty. Jestem więc ostatnio zmęczoną mamą. Ale spełnioną. Mamy z synkiem bardzo silną relację. Dużo rozmawiamy. Próbuję mu przekazać, jak ważna jest w życiu pasja. Ostatnio przeczytałam gdzieś zdanie, że jak kochasz to, co robisz, to ani razu w życiu się nie przepracujesz. Pewnie to trochę na wyrost powiedziane, ale część prawdy w tym jest. Mój partner Jacek szykował się ostatnio do premiery w Teatrze Capitol, więc również nie należał do najspokojniejszych (śmiech). To wszystko czasem bywa niezwykle trudne. Ale takie drogi wybraliśmy, więc staramy się znaleźć w tym wszystkim równowagę.
Czym jest dla pani kochaina?
Patrycja Markowska: Tlenem. Motorem do działania.
W „Krótkim filmie o miłości” miłość była chorobliwa, osaczająca. Jaka jest miłość na pani płycie?
Patrycja Markowska: Różna. Czasem trudna, czasem toksyczna, czasem romantyczna. Jak w życiu.
W pani zespole nie ma żadnej kobiety. Woli pani pracować z mężczyznami?
Patrycja Markowska: Jest bardzo ważna kobieta – nasza roadmenedżerka Ania. Bez niej bym zwariowała. Lubię pracować z facetami, ale trudno jest czasem być głową tego teamu, bo to silne osobowości. Ja jednak zawsze stawiałam na przyjaźń. Nie wyobrażam sobie wychodzenia na scenę z ludźmi, których nie lubię.
Jaki jest Leszek Możdżer, jaki Marek Dyjak, jaki Grzegorz Skawiński, a jaki Ray Wilson, gdy się z nimi pracuje?
Patrycja Markowska: Leszek Możdżer to wybitny muzyk, a do tego krucha dusza. Piękne połączenie (śmiech). Zaiskrzyło i powstała wspólna kompozycja. Nie było to łatwe, żeby w jednym numerze zmieścić tak silną osobowość, jaką jest Leszek i żebym ja się też w nim odnalazła. „Wyznanie” kończy tę płytę. Jestem niezwykle dumna z tej współpracy. Z Markiem Dyjakiem znamy się od lat, ale dopiero teraz poczułam, że mam utwór, który mogę z nim zaśpiewać. „Byś spojrzał na mnie” to szczególna modlitwa, którą mógł zaśpiewać tylko on. U Grzesia Skawińskiego w jego studiu Maska nagrywałam część wokali na płytę. W „Nie potrzeba mi nic więcej” Grzegorz pomógł mi zaśpiewać pewną partię, a jak nagrał swój wokal, to poprosiłam go, żeby już został. Zagrał też piękne solo na gitarze. Utwór „Bezustannie” z Rayem Wilsonem to jeden z lepszych kawałków, jakie mogłam zaśpiewać w życiu. Do wszystkich piosenek powstały lyric video w reżyserii Michała Pańszczyka.
Jak zaśpiewać miłość? Jak nadać jej odpowiednią barwę, ton?
Patrycja Markowska: Każdy czuje miłość inaczej, inaczej o niej śpiewa. I to jest właśnie piękne. Każdy odcień miłości jest też inny. Kiedyś napisałam dla synka utwór „Forfifi”. Myśląc o nim, zaśpiewałam inaczej niż zwykle.
Źródło: YouTube/Patrycja Markowska
W jednym z wywiadów powiedziała pani, że najbardziej krępuje ją moment wejścia do studia z nowym tekstem i zaśpiewanie go przed chłopakami. Czy nadal to panią krępuje?
Patrycja Markowska: Coraz mniej (śmiech). Ale pomogły mi bardzo lekcje śpiewu u Kasi Idzikowskiej. Kiedy zaczęłam pracować nad techniką, stałam się pewniejsza siebie. Wtedy i nad uczuciami łatwiej zapanować. Kiedyś szłam tylko na żywioł.
O czym była pierwsza napisana przez panią piosenka?
Patrycja Markowska: Jako nastolatka pisałam sporo wierszy. Teksty też się pojawiały, ale taki pierwszy poważny tekst napisałam, debiutując w 2000 r. w duecie z Marcinem Urbasiem, naszą białą strzałą, jak go wtedy nazywali. Nagraliśmy „Musisz być pierwszy”. Marcin jechał wtedy na olimpiadę w Sydney.
Pamięta pani swoją pierwszą miłość?
Patrycja Markowska: Tylko nie wiem, która była pierwsza (śmiech). Już w przedszkolu kochałam się w Maćku, piegowatym łobuziaku. Potem pojawiły się miłości, złamane serce i stąd też piosenka „Świat się pomylił”.
Jakich rodzajów miłości doświadczyła pani w życiu i jak one panią ukształtowały?
Patrycja Markowska: Najbardziej ukształtowało mnie jednak macierzyństwo. To lekcja trudna i piękna, wyczerpująca i satysfakcjonująca. Jestem mądrzejsza, odkąd jestem mamą. Pamiętam też, jak kiedyś rozpaczałam po rozstaniu i byłam naprawdę w dołku, a moja mama powiedziała mi, że to kolejne ważne doświadczenie i zdziwiona zapytała, czy chciałabym przejść przez życie i nigdy nie mieć złamanego serca…
A która miłosna historia (film, teatr, książka…) wzbudza pani największy podziw?
Patrycja Markowska: Książka, która mnie ostatnio pochłonęła, to „Morfina” Szczepana Twardocha. Przeczytałam ją jednym tchem. Jeśli chodzi o film, to w ostatnim czasie byłam naprawdę pod dużym wrażeniem „Sztuki kochania”. Brawo Marysia Sadowska! Wszystko w tym filmie się zgadzało. Zawsze uwielbiałam „Między słowami”, „Forresta Gumpa”, „Nietykalnych”, „Thelmę i Louise”. Długo by tak wymieniać, bo kocham dobre kino. Do napisania piosenki „Księżycowy” zainspirował mnie z kolei film „Niczego nie żałuję” o Edith Piaf.
Czy konsultuje pani z kimś swoje zawodowe projekty, szuka opinii autorytetu, zanim kolejny muzyczny projekt „stanie na nogi”?
Patrycja Markowska: Ogromnym autorytetem jest dla mnie mój tata, ale oprócz tego, że służy drobnymi radami, nie wchodzimy sobie w paradę (śmiech). On wie, że muszę iść swoją drogą i uczyć się na swoich błędach. To duża wartość.
Co jest pani w życiu potrzebne, żeby czuć satysfakcję jako artysta muzyk?
Patrycja Markowska: Muszę grać koncerty. Jak mam przerwę w graniu, to Jacek mówi, że jestem nieznośna (śmiech). Żywe granie, kontakt z publiką to mój napęd i moje życie.
Co dziś najbardziej przeszkadza pani na polskim rynku muzycznym? I odwrotnie, czy jest coś, co się pani podoba?
Patrycja Markowska: Bardzo cenię polskich artystów. Zarówno tych niszowych, jak i mainstreamowych. Za dużo podziałów u nas na tym polu. Wkurza mnie, że nie mamy prawdziwych nagród muzycznych. Jak słyszę, że mój tata nigdy nie dostał Fryderyka, że płyty takich artystów jak Piasek czy Wilki są pomijane, a w muzyce popularnej nagrody dostają artyści, o których nigdy nie słyszałam, to myślę, że coś tam jest nie tak.
Czy przed taką artystką jak pani stoją jakieś ograniczenia?
Patrycja Markowska: Jedynym ograniczeniem mogę być dla siebie ja sama. Moje słabości, wątpliwości i doły. Dlatego walczę z tym i zap…lam (śmiech). Biegam, uczę się grać na ukulele i ciągle tworzę nową muzykę. Dzięki temu czuję, że mogę góry przenosić.
Iga Gierblińska & Edyta Hermanowska