Co kocha Olga Frycz
Kiedy Olga Frycz zagrała w filmie Jacka Borcucha „Wszystko, co kocham”, zrobiło się o niej głośno. Jeszcze głośniej zrobiło się, kiedy jej stosunki z reżyserem przestały być czysto zawodowe.

olga frycz

Olga Frycz, fot. Anna Ciupryk
Młoda, zdolna i pochodzi z Krakowa – musimy ją mieć w „Mieście Kobiet”! Dzwonię. „Wywiad? Jasne, nie ma sprawy!”, odpowiada. „Ale jest jeden warunek. Musimy się spotkać w Warszawie. Do Krakowa się prędko nie wybieram…” Spotykamy się więc w knajpce urządzonej na starym dworcu Warszawa Powiśle. Przychodzi z psem i rowerem, w płaszczu vintage, czapce i okularach. „Chowasz się przed paparazzi?”, pytam. „Nie, no co ty. Po prostu włosów nie miałam czasu ułożyć”.
MIASTO KOBIET: Śliczny pies.
OLGA FRYCZ: Dziękuję. Mam jeszcze dwa koty. Więc razem z moim ukochanym mamy pod opieką trzy zwierzaki – ja jednak ostatnio jestem z nimi głównie w weekendy. W tygodniu dużo wyjeżdżam. Na plan.
MIASTO KOBIET: W czym teraz grasz?
OLGA FRYCZ: Podróżuję między Warszawą, Sopotem i Wrocławiem. We Wrocławiu pracuję z Waldemarem Krzystkiem przy filmie „80 milionów”. Scenariusz oparty jest na prawdziwych wydarzeniach z 1981 roku. Opowiada historię dolnośląskiej Solidarności. W Sopocie natomiast kręcę „Mój Sopot”. To etiuda o dziewczynie, archeolożce, która za wszelką cenę chce się wyrwać z Sopotu i wyjechać na wykopaliska do Kairu, ale miasto na każdym kroku jej to uniemożliwia. Nagle okazuje się, że nie do przejścia są jakieś sentymenty, na jej drodze stają ludzie, znajomi, rodzina, a nawet przedmioty, które ożywają i zatrzymują ją w tym mieście.
MIASTO KOBIET: Czegoś Ci to przypadkiem nie przypomina? Może znasz jakąś podobną historię o dziewczynie, która za wszelką cenę chciała się wyrwać z Krakowa?
OLGA FRYCZ: No tak, ale w przeciwieństwie do bohaterki filmu, miasto mi to ułatwiało. Kraków mnie wygnał. Zresztą od zawsze wiedziałam, że prędzej czy później będę mieszkać w Warszawie. To jest moje miasto. Tutaj mam swój dom. Kiedy mówię, że wracam do domu, to znaczy, że tu wracam. Na Powiśle. Jestem absolutną fanką Warszawy.
MIASTO KOBIET: Wiesz, ten wywiad będą czytać w Krakowie. Przekonaj nas.
OLGA FRYCZ: No, sama zobacz, jak tu jest świetnie. Uwielbiam tu przychodzić. W sezonie, jak jest ciepło, to cały ten plac przed starym dworcem Warszawa Powiśle jest zatłoczony, pełen życia, muzyki. Odkąd tu mieszkam, obserwuję, jak z dnia na dzień Warszawa pięknieje. Bogu dziękuję za Euro 2012, bo chociaż piłka nożna mnie w ogóle nie interesuje, to dzięki temu teraz renowują m.in. mój ukochany Dworzec Centralny – zawsze lubiłam to miejsce, bo było moją przepustką do tego miasta.
MIASTO KOBIET: Ale jak wychodzisz na zewnątrz, to wychodzisz na pole?
OLGA FRYCZ: No tak. A gdzie? Na pole. Nie na dwór. I rajtki noszę, nie rajstopy. Normalnie. Bo jestem z Krakowa, nie zaprzeczam, ale mam problem z tym miastem, odkąd z Królewskiej przenieśliśmy się na obrzeża. Stamtąd, gdzie się wychowałam, tramwajem dojeżdżałam pod Bagatelę w moment. I to był mój Kraków. W pobliżu park Jordana, Błonia, moje podwórko, trzepak, sąsiedzi, znajomi. Wszystko, co jest poza centrum albo Kazimierzem, to jest dla mnie jakaś czarna dziura.
MIASTO KOBIET: Ale to w Krakowie zaczynałaś swoją przygodę z aktorstwem. Ojciec namawiał Cię do tego?
OLGA FRYCZ: Nie. Tata marzył o tym, żebym została laborantką albo prawnikiem. Bo to jest normalny zawód, i to jest fajne. Ale dla mnie aktorstwo było naturalną drogą. Od dziecka w czymś grałam. Chodziłam na kółko teatralne na Krowoderską do pani Eli Barańskiej i tam zaczynałam. Pewnie gdybym od dziecka tańczyła, to bym była teraz tancerką. Albo gdybym więcej ćwiczyła na fortepianie – a chodziłam na Basztową, do szkoły muzycznej drugiego stopnia – to byłabym pianistką. Wybrałam jednak film. I to jest OK.
MIASTO KOBIET: Ale grywasz nie tylko w filmach. Widzowie cenią Cię m.in. za rolę w serialu „Miłość nad rozlewiskiem”.
OLGA FRYCZ: Tak, zagrałam w dwóch sezonach tego serialu. Więcej nie będzie. Dlatego teraz wszystkim gorąco polecam książki Małgorzaty Kalicińskiej, m.in. Dom nad rozlewiskiem, Miłość nad rozlewiskiem czy Powrót nad rozlewisko. Jestem jej fanką. To piękne historie, bezpruderyjne, odważne, prawdziwe.
MIASTO KOBIET: Nie uczyłaś się jednak aktorstwa.
OLGA FRYCZ: Zawodu uczyłam się i uczę do teraz na planach filmowych u największych polskich reżyserów: Andrzeja Wajdy, Wojciecha Marczewskiego, Jacka Borcucha. Miałam też okazję pracować z takimi mistrzami aktorstwa jak Marek Kondrat, Krystyna Janda czy Andrzej Chyra. Ale do PWST rzeczywiście się nie dostałam, jeśli to sugerujesz.
MIASTO KOBIET: A nazwisko nie pomogło Ci na egzaminach?
OLGA FRYCZ: No, właśnie widać, że nie. A przecież nazwisko mam piękne! Jestem dumna z tego, że mam ojca aktora, który jest dla mnie autorytetem w tej dziedzinie.
MIASTO KOBIET: Jak zareagowałaś na wieść o tym, że „Wszystko, co kocham” będzie polskim kandydatem do Oscara?
OLGA FRYCZ: Nie kandydatem do Oscara, tylko kandydatem na kandydata na Oscara. Więc droga jeszcze daleka, ale oczywiście bardzo się ucieszyłam.
MIASTO KOBIET: Promowaliście ten film za oceanem. Jak go przyjęto? Czy tamtejsza publiczność w ogóle go zrozumiała?
OLGA FRYCZ: Promocja oskarowa dopiero przed nami, ale „Wszystko, co kocham” to wbrew pozorom nie jest w Stanach produkcja anonimowa. Jako pierwszy polski film został pokazany na bardzo prestiżowym festiwalu Sundance. Byliśmy z nim też na festiwalach w Nowym Jorku i Los Angeles, na których zresztą zdobył główne nagrody. Amerykanie przyjęli ten film jak swój. Ich tam kompletnie nie interesuje wątek historyczny. Oni nawet nie zawsze wiedzą, gdzie jest Polska, i wielu z nich myśli, że realia filmu to nasza współczesność, a nie lata 80. Pokochali tę historię miłosną, pokochali głównego bohatera Janka, który jest dla nich jak James Dean, zbuntowany chłopak z sąsiedztwa.
MIASTO KOBIET: Przyznaj się. Myślałaś już o sukience, jaką mogłabyś założyć na galę oskarową?
OLGA FRYCZ: Coś mi tam przemknęło przez głowę, ale zaraz potem pomyślałam, że jeśli rzeczywiście nas nominują, to projektanci sami się do mnie zgłoszą z propozycjami. Ja generalnie nie przywiązuję przesadnej uwagi do stroju, ale na pewno chciałabym wyglądać wyjątkowo.
MIASTO KOBIET: Jak każda kobieta! A jesteś też typem pani domu? Gotujesz, sprzątasz…?
OLGA FRYCZ: Jasne, uwielbiam to.
MIASTO KOBIET: Mama Cię tego nauczyła?
OLGA FRYCZ: Pochodzę z dużej rodziny, w domu było nas pięcioro. Każdy wiedział, że musi po sobie posprzątać. Mama bardzo tego pilnowała. Ale co do gotowania, to nie wiem, jak można się takich rzeczy uczyć. Albo masz do tego talent, albo go nie masz. Jak mnie ktoś pyta: „A jak ty to zrobiłaś?”, „a ile tej soli?”, to zawsze mówię, że nie wiem, bo serio nie wiem. Próbuję i wtedy dopiero wiem.
MIASTO KOBIET: Lubisz eksperymentować w kuchni?
OLGA FRYCZ: Strasznie. Ostatnio kupiłam kilo borowików i zrobiłam marynowane w słoikach. Teraz kolej na rydze. Lubię robić przetwory. Ogórki kiszone mi, kurcze, nie wychodzą takie kwaśne, jak powinny być. A ja wolę, jak smaki są wyraźne, wiesz, takie, że aż na samą myśl czujesz je w ustach. Żurek taki lubię. Musi być gęsty i mocny.
MIASTO KOBIET: Zgadzam się.
OLGA FRYCZ: Też lubisz? A powiedz mi, na czym robisz żurek?
MIASTO KOBIET: Na wędzonych żeberkach.
OLGA FRYCZ: Super. Słusznie. Jeszcze boczek dodaj wędzony, będzie lepszy! Jak jest zupa, to musi być na mięsie, nie jakaś tam vegeta. Nie mogłabym być wegetarianką, bo za bardzo lubię mięso.
MIASTO KOBIET: To Twój mężczyzna ma z Tobą bardzo dobrze.
OLGA FRYCZ: No, nie narzeka.
MIASTO KOBIET: A Ty z nim dlaczego masz dobrze?
OLGA FRYCZ: Bo mi imponuje. Motywuje mnie. I mnóstwo się od niego uczę. Pokazuje mi rzeczy, miejsca, książki i płyty, o których istnieniu pewnie sama nigdy bym nie wiedziała. Potrzebuję mądrego faceta obok siebie i on mi to daje.
MIASTO KOBIET: Znasz receptę na udany związek?
OLGA FRYCZ: Nie. Myślę, że u każdego to jest coś innego. Ja mam dość wybuchowy charakter, nawet najbardziej spokojną osobę mogę doprowadzić do szału. Już tak mam. Ale on świetnie potrafi sobie z tym radzić. Poza tym myślę, że ważne jest zaufanie. Z jednej strony dawanie sobie dużo przestrzeni, a z drugiej – stwarzanie sobie nawzajem miejsca, do którego można wracać i czuć się bezpiecznie.
MIASTO KOBIET: We „Wszystko, co kocham” pokazujesz się nago. Lubisz swoje ciało?
OLGA FRYCZ: Akceptuję siebie… To nie jest tak, że nie mam kompleksów, bo je mam, jak każdy, ale nie przejmuję się tym. Najważniejsze, że podobam się mojemu mężczyźnie. To cudowne uczucie wiedzieć, że jemu podoba się każdy centymetr mojego ciała.
MIASTO KOBIET: Jesteś szczęśliwa?
OLGA FRYCZ: Wolę się za bardzo nie cieszyć, bo jeszcze coś się zepsuje, jak to w życiu bywa, dla równowagi, i tyle z tego będzie. Ale przyznaję, jest mi teraz dobrze.
Z Olgą Frycz rozmawiała Karolina Siudeja
Miasto Kobiet 38/2010