Daj Boże, szczęśliwie ciuchy zwrócić
Wchodzą do sklepu dobrze ubrane, udają, że cena nie gra roli, na każdą imprezę wkładają nowy ciuch, by chwilę później oddać go do sklepu!
Zazwyczaj wchodzą do sklepu dobrze ubrane. Udają, że cena nie ma dla nich znaczenia. Wiedzą dokładnie, że pieniądze wrócą na konto najpóźniej za kilkanaście dni, po imprezie, podczas której nastąpi inauguracja nowo „zakupionej” kreacji. Najważniejsze, żeby nie popełnić modowego faux pas i ciuch włożyć tylko raz, a potem… szczęśliwie go zwrócić
Biorę wszystko
– Kupować na każdą uroczystość coś nowego? Kogo na to stać? Zresztą w szafie by się nie pomieściło – zauważa Magda, 23-latka z Krakowa, która od początku studiów na każdej imprezie błyszczy w nowych strojach. A nie jest w swoich poczynaniach osamotniona; podczas zakupowych łowów zawsze może liczyć na towarzystwo dwóch koleżanek. Przed imprezą ostatkową też wybrały się na wielkie wypożyczanie. Do sklepu weszły razem, ale rozdzieliły się, kiedy każda z nich wypatrzyła coś dla siebie. W kolejce do przymierzalni stanęły z przewieszonymi przez rękę naręczami ciuchów. Przeglądając ubrania koleżanek, Magda głośno wypaliła: „Nie wahajcie się, bierzcie wszystko. Na ceny nie musicie patrzeć. Stać nas!”. – Inne kobiety patrzyły z zazdrością – opowiada z dumą. – Wybieramy zazwyczaj najdroższe i najładniejsze rzeczy. Jeśli kolejka do przymierzalni jest za długa, to bierzemy bez mierzenia. Załatwiamy sprawę hurtowo – wypożyczamy tyle, żeby na kilka imprez starczyło. Wiadomo, czas to pieniądz – żartuje sobie Magda.
Nie przyzwyczaj się
Wypożyczona rzecz to nie to samo co kupiona. – Masz dowód zapłaty, ciuch leży w twojej szafie, ale nie wolno ci go uprać ani poplamić – wyjaśnia Kamila, przyjaciółka Magdy. Z pożyczonymi ze sklepu ciuchami dziewczyny obchodzą się w specjalny sposób. Przede wszystkim zaraz po kupieniu trzeba się pozbyć metki. Należy to zrobić na tyle delikatnie, żeby można było potem ją z powrotem przymocować. – Najpierw ostrożnie wyjmujemy tekturkę, na której jest cena i rozmiar. Zostaje tylko plastikowy zaczep, który najczęściej nie jest widoczny – wyjaśnia Kamila.
– A ja często w ogóle ceny nie odczepiam, bo jest przymocowana tak, że swobodnie można ją schować pod spód – wtrąca Magda.
Nie można zapominać, że wypożyczone rzeczy nie mogą zostać zachlapane, podarte
i pobrudzone. Wtedy pieniądze najpewniej przepadną. Po zabawie ubrania są dobrze wietrzone. Tuż przed oddaniem do sklepu sprawdza się, czy nie ma zabrudzeń. Potem, w czasie nieprzekraczającym dopuszczalnego terminu zwrotu, należy wrócić do sklepu. – Musi to być miejsce, w którym jeszcze cię nie znają albo słabo kojarzą. A w ogóle to najlepiej wysłać siostrę, chłopaka albo mamę – radzą.
Nigdy do Zary
Koleżanka Magdy zrobiła niedawno w Zarze zakupy za 800 zł. W niektórych rzeczach nawet nie zdążyła się pokazać, bo obowiązujący termin zwrotu to najczęściej 30 dni. Magda podziwia jej odwagę i podkreśla, że sama nigdy by się nie zdobyła na taki czyn.
– Przecież 800 zł to już spora kasa – kręci głową.
– I co, udało się zwrócić ciuchy? – pytam.
– Bez najmniejszego problemu.
Jednak nie poleca wypożyczać w Zarze. Sama jak ognia unika hiszpańskiej sieciówki. Ekspedientki bardzo dokładnie oglądają rzeczy, czasem nawet wąchają. – Człowiek może się zburaczyć i zawstydzić – ostrzega.
Jej pierwszy raz
Alicja, 21-latka z Poznania, różowej sukienki na wesele kuzynki nie kupiła z zamiarem zwrotu. Trudno jej było dostać coś na siebie – jest drobna i niska. Tylko do kościoła w niej poszła, bo sukienka była źle uszyta i się zsuwała. – Nie wytrzymałam, musiałam się przebrać. Miałam ją na sobie może dwie godziny – usprawiedliwia się. Sama nie wpadłaby na pomysł oddania sukienki do sklepu. Posłuchała koleżanki, która pomogła jej przyczepić metkę. – Potem zaprasowałyśmy kieckę na lewej stronie. Przez noc prostowała się na wieszaku. Złożyłam ją na pół, włożyłam do torebki, dołączyłam rachunek i z wielką nieśmiałością poszłam do sklepu – opowiada.
Ekspedientka zapytała o powód zwrotu. Choć Alicja była przygotowana na to pytanie, mocno się zarumieniła i wyjąkała, że w biuście za duża. Kobieta wyciągnęła sukienkę i obejrzała. Obróciła na lewą stronę, dokładnie sprawdzając, czy nie ma śladów pudru. – Nie wąchała, ale sprawiała wrażenie, że kiecki nie przyjmie. Potem mnie zaskoczyła. Bez komentarza poprosiła o kartę kredytową, którą płaciłam, i podpis na fakturze.
W H&M przyjmą wszystko
Magda najchętniej wypożycza w H&M. Jeszcze się jej nie zdarzyło, żeby odmówili przyjęcia odzieży. – Ostatnio spodobały mi się skórzane spodnie. Znaczy się z dermy, z boku miały wszyty materiał. Kosztowały 129 zł – przypomina sobie. Założyła do nich dłuższą czarną bluzkę i wysokie szpilki, usta i paznokcie pomalowała na czerwono. Spodnie ją wysmuklały i czuła się w nich bardzo dobrze. Pomyślała nawet przez chwilę, żeby ich nie oddawać. – Bawiłam się świetnie, trochę wypiłam i się zapomniałam. Nawet nie wiem, kiedy zachlapałam je alkoholem – kręci głową. Następnego dnia rano zauważyła wielką plamę. Próbowała ją sprać. – Byłam przekonana, że jestem już całą kasę w plecy. Ale poszłam je oddać. Złożyłam wewnętrzne części nogawek razem, a całe spodnie w pół. Ku mojemu zdziwieniu zwrot przyjęli bez problemu. Nie wiem, czy nie widziały, czy głupa przypaliły, ale dostałam swoje pieniądze z powrotem – śmieje się.
Jak ci z oczu patrzy
Anka, ekspedientka w Esprit, wie, kiedy ktoś przychodzi zwrócić używany ciuch. Podobno od razu to widać: wypchane kolana, zakurzone, często pełne włosów rękawy i specyficzny zapach. To ona decyduje, czy rzecz przyjmie. Wszystko zależy od tego, jak komu z oczu patrzy. – Od takich napuszonych, bogatych pań nigdy nie biorę. A od jakichś biedniej wyglądających dziewczyn zawsze. Wiadomo, studentki. Czasami coś kupią, a potem na życie nie mają i trzeba oddać. No, chyba że wada bardzo mocno rzuca się w oczy. Wtedy choćbym chciała, to już nie mogę przyjąć.
Co za wiele…
Marika pracowała kiedyś w salonie Pimkie. Gdy widziała, że rzecz była noszona, zwrotu nie przyjmowała. – Musiała być przyczepiona metka. To, że sklep przyjmuje towar, to tylko dowód jego dobrej woli. Ustawa tego nie nakazuje – zaczyna i opowiada, jak to klientki próbowały oddawać rzeczy brudne, śmierdzące papierosami, przepocone. Niektóre nawet przychodziły bez metki i robiły wielką aferę, kiedy towar nie został przyjęty.
– Kiedyś zdarzyło się, że przyszła dziewczyna i z foliowego woreczka wyciągnęła majtki. Pożółkłe. Oznajmiła, że chce je oddać, bo w praniu się zmechaciły. Gołym okiem było widać, że je nosiła – opowiada zniesmaczona. Jej szefowa poszła szybko na zaplecze, założyła gumowe rękawice i włożyła stringi do woreczka. A potem ściereczką dokładnie wyczyściła ladę.
Daria Różańska