Wstyd ubrany w koronki
Udany seks – jak można wywnioskować z filmów i czasopism – ma być długi, intensywny, pełen pomysłowych kombinacji. Czyżby?
Przed walentynkami media ogarnia szaleństwo promowania erotycznych gadżetów, metod osiągnięcia orgazmu i wyświechtanych „romantycznych uniesień”. Superseks wypada mieć także podczas wakacji – koniecznie w plenerze – a także w długie weekendy, urodziny, rocznice i święta. Ma być ekscytująco, ostro i długo
To w mediach. W realnym świecie czasem trudno o regularne i pełne dobrych emocji pożycie i wciąż nie brakuje w nim bolesnego wstydu lub rutyny. Dlaczego na specjalne okazje postanawiamy ubierać nasze kompleksy w koronkę i udawać, że ich nie ma, zamiast nosić się w bawełnie i tryskać pewnością siebie? I czy okazja jest w ogóle potrzebna, aby dbać o nasze życie seksualne?
Udany seks – jak można wywnioskować z filmów i czasopism – ma być długi, intensywny, pełen pomysłowych kombinacji, zmian pozycji, może nawet przebieranek. Obowiązkowo musi być zwieńczony orgazmem obojga partnerów, najlepiej jednoczesnym. Choć i to przestaje wystarczać. Gazety podsuwają kolejne rady na to, jak rozgrzać jego lub ją do czerwoności albo osiągnąć orgazm wielokrotny. Pomyślałam, że ktoś tu chyba kompletnie zwariował (z naszą gazetą włącznie, bo sam fakt, że podejmujemy ten temat, chociażby po to, aby obalić mity, też jest znaczący) – i postanowiłam zwrócić się do ekspertów z pytaniem, czy nasz polski codzienny, normalny partnerski seks naprawdę potrzebuje pięciu wydań Kamasutry, świec, koronek, truskawek, szampana i pomocy seksuologa, by działał tak jak powinien. O tym, czy seks trzeba naprawiać i dlaczego w seksie wcale nie są najważniejsze łóżkowe osiągi, będą rozmawiać sex coachka Marta Niedźwiecka oraz psycholożka i terapeutka Gestalt Olga Haller.
O czym nie myśli Francuz
– Jak dobrze, że nie dzwoni pani prosić o dwanaście najlepszych pozycji do kochania się w Walentynki… – mówi sex coachka Marta Niedźwiecka. – Można się tym zmęczyć, zwłaszcza w moim zawodzie.
Wyjaśniam, że ja właśnie w odwrotnej sprawie, bo nie wiem, czemu w narodzie taka potrzeba ulepszania seksu, ciągłego poprawiania go dodatkami, scenografią i układami choreograficznymi zamiast skupiania się na uczuciach i prawdziwych potrzebach ciała.
– W tym właśnie jest największy kłopot z nami, Polakami. Kiedy inne narody pisały swoje ars amandi, my walczyliśmy w powstaniach, głowiliśmy się, jak odzyskać niepodległość, albo budowaliśmy swój mały kapitalizm. I są tego skutki. Francuz nie zastanawia się, ile minut kocha się Grek czy Amerykanin. Ma to gdzieś, i tak zawsze będzie utrzymywał, że jest najlepszy
– mówi Marta Niedźwiecka.
– A co z rubaszną polską szlachtą, której hulaszcze życie obfitowało w wino i kobiety?
– Obfitowało co najwyżej w chędożenie po pijaku – odbija piłeczkę Niedźwiecka – ale ze wspomnianą sztuką miłości było kiepsko. Daleko nam było do zachodnich dworów, gdzie swawoliło się więcej i z większą wyobraźnią. Seksualność to nie tylko nasze osobiste wybory, to także coś, co musi zaistnieć kulturowo, zagościć w języku, literaturze, filmie, żeby kolejne pokolenia mogły dodawać swoje wątki, budować, zmieniać, poprawiać. Dopiero na tym tle tworzy się seksualna identyfikacja jednostki – dodaje.
– Skoro jesteśmy tak bardzo do tyłu – dopytuję – to może lepiej by było, aby media zachęcały do poprawy naszej łóżkowej kondycji na zasadzie, że nieważne, co mówią, byle tylko mówiły?
– Poruszanie tematu jest dobre, gorzej z jego z formą – twierdzi ekspertka.
– Nie jesteśmy przyzwyczajeni, by głośno i mądrze rozmawiać o seksie, i dlatego, gdy tylko temat się pojawia, zachowujemy się jak dzieci w sklepie z zabawkami dla dorosłych – interesuje nas tylko kolor i wielkość.
Połykanie bez gryzienia
Z tych medialnych uproszczeń biorą się przeciwstawne głosy skrajnych środowisk, które tylko drażnią, zamiast pokazywać fakty i pozytywną stronę seksualności. Marta Niedźwiecka podaje tu za przykład dyskusje o punkcie G. – Dla wielu kobiet, które znają swoje ciała, to esencja kobiecej seksualności, święty Graal seksu. Natomiast dla zalęknionych i niepewnych siebie uczestników seksualnego wyzwolenia – wymysł niezaspokojonych kobiet, o którym wszyscy słyszeli, ale nikt jeszcze tego nie znalazł – mówi.
Zastrzeżenia do medialnych przekazów na temat seksu ma także Olga Haller.
– Wszechobecny w mediach seks to koloryt naszych czasów. Od lat 60. XX wieku, gdy przekonano się, że kobieca i męska natura w kwestii potrzeb seksualnych nie różni się aż tak zasadniczo, jak sądzono, a obie płcie pragną przyjemności tak samo, mówi się otwarcie o seksie i szuka sposobów na jego ulepszanie. Wtedy było to myślenie świeże i ożywcze, niosło powiew wolności. Dziś zmieniło się w ciągłe i bezrefleksyjne podnoszenie sobie poprzeczki. Mamy propozycje szczegółowych scenariuszy łóżkowych, liczy się oprawa, nieograniczona pomysłowość i zabawki erotyczne. Seks dwojga ludzi nabiera cech zadania do realizacji. I na dodatek trzeba się dobrze bawić i rozluźnić, aby osiągać orgazmy, najlepiej wielokrotne. To pułapka. Nie ma nadziei na zaspokojenie tych potrzeb w taki sposób
– argumentuje Haller.
I tak, zamiast szukać drogi do zaspokojenia własnych potrzeb, uczymy się na pamięć tego, co kreuje otocznie. – Media mówią nam, jak mamy żyć, co jeść, co myśleć i jak uprawiać seks. Z jednej strony to dobrze, bo przecież każdy człowiek potrzebuje inspiracji, wskazówek, autorytetu, czasem nawet przewodników. Jednak cechuje nas przy tym wielka łatwość w uleganiu stereotypom; naiwna wiara, że wystarczy zastosować się do wskazówek z zewnątrz. Przekaz medialny stwarza często taką iluzję. A tymczasem należy się uczyć dokonywania wyborów, opierać decyzje na własnych potrzebach i przekonaniach. Nie można połykać cudzych wzorców bez gryzienia – przestrzega Olga Haller.
Edukacja seksualna dla dorosłych
Jeśli więc nie czas trwania i nie wymyślność seksu jest realnym problemem, to co nim jest?
– Problem pojawia się wtedy, gdy ludzie uprawiają seks, nic z tego nie mają i nie próbują tego zmienić. A takich nie brakuje. Dobry seks ludziom z nieba nie spada – mówi Marta Niedźwiecka. Skoro nie z nieba, to skąd? Internet, gazety i filmy to często bardziej źródła seksualnej niewiedzy niż wiedzy. Kto ma zatem uczyć Polaków lepszego seksu, jeśli nie media? Szkoła? Kościół? Rodzice? Wiele mówi się o edukacji seksualnej młodzieży w naszym kraju, a raczej o jej braku, lub według niektórych o tym, jak jest szkodliwa i niepotrzebna. Dla innych edukacyjne niedostatki w kwestiach seksu to kozioł ofiarny, którego chętnie się obarcza winą za niechciane ciąże, złapane wirusy czy chorobliwe kompleksy. „O prezerwatywie im w szkole nie mówili, to i są efekty” – mówimy my, dorośli, rodzice, wychowawcy, którzy niby wszystko już wiedzą doskonale. Czyżby? Wiedza o seksie nie może się sprowadzać do instrukcji uniknięcia wpadki i skróconej lekcji budowy narządów płciowych. A gdzie dyskusje, które by w pogłębiony, pozytywny sposób dotykały seksualnych i emocjonalnych aspektów bycia w długim związku lub przeciwnie – życia w pojedynkę? Gdzie zachęta do cieszenia się seksem w wieku dojrzałym lub pomimo ograniczeń zdrowotnych?
Czy dorosłym przydałaby się obowiązkowa edukacja seksualna? – Statystyczny Polak sporo energii poświęca na dysputy polityczne. Jak wiadomo, znamy się także na światowej gospodarce, medycynie i na tym, jak motywować naszych sportowców – mówi Marta Niedźwiecka. – Jednak czy poświęcamy choć pół godziny dziennie na rozwój swoich seksualnych horyzontów, budowanie intymności w związku? Dorośli też potrzebują rozwoju w zakresie seksualności.
W kwestiach seksu całe nasze zainteresowanie zwykliśmy kierować na innych, zamiast skupić się na sobie. Tymczasem Olga Haller właśnie wzajemną ciekawość partnerów wskazuje jako najlepszy sposób na rozwój i poprawę życia seksualnego. – Załóżmy, że mężczyzna pragnie, by kobieta rozłożyła przed nim nogi i pokazała mu w pełnej okazałości swoją waginę. Dla jednej może to być podniecająca perspektywa i chętnie to zrobi, bo tego chce – wtedy to jest proste. Kiedy jednak w świadomości kobiety niepewność miesza się z chęcią zadowolenia partnera, zawstydzenie z ekscytacją – wtedy cokolwiek zrobi, to przyniesie na ogół dalsze zmieszanie. A tymczasem mamy prawo nie wiedzieć od razu, zatrzymać się w takim miejscu, gdzie nasze potrzeby się różnią. I uświadamiać sobie swoje uczucia, dzielić się nimi, szukać miejsca spotkania. Relacja dwojga ludzi zyskuje na umiejętności spotykania się w zakamarku, który nazywamy obszarem różnicy. To wbrew pozorom nie zagraża parze, przeciwnie, jest okazją do zaciekawienia się sobą nawzajem, do odkrywania drugiej osoby ciągle na nowo. Często kiedy zdaje nam się, że wszystko już wiemy, wszystko jest sprawdzone i idzie jak z płatka – okazuje się, że jednak czegoś brak. Nie doceniamy znaczenia faktu, że na styku ja – inny/inna rodzi się relacja, także seksualna. Zawsze na nowo. Paradoksalnie dzięki różnicom wzajemne zainteresowanie nie wygasa, ciągle możemy się do siebie zbliżać.
Co nas kręci, co nas podnieca
Haller jest daleka od udzielania rad, które posłużą każdemu, bo wierzy, że każdy człowiek ma własne zasoby dobrych rozwiązań. Trzeba ich tylko poszukać.
– Jeśli kobieta, która nie wie, czego pragnie od swojego partnera, przeczyta artykuł poradnikowy na temat seksu, a tam radzą jej wdziać koronkowe majtki i zatańczyć przed mężem, to co ma robić? Zamiast lecieć do sklepu kupować koronki, niech zatrzyma się chwilę nad tym tekstem i wyobrazi sobie proponowaną sytuację, obserwując swoją reakcję, odzew w ciele, w emocjach. Czy czuje dreszcz podniecenia, ciekawość – czy niechęć, może wstyd? Może uruchomić wyobraźnię i zatańczyć sama przed lustrem. Może zechce spróbować. A może nie. Najważniejsze jest uświadomienie sobie własnych uczuć i potrzeb, one wskażą drogę.
Tylko jak je poznać? Czytając inspirujące książki, oglądając filmy (ale nie pornograficzne, tylko erotyczne), selektywnie przeglądając internet, szukać tego, co nas kręci. Poznawać nowe miejsca i ludzi, od których możemy się czegoś nauczyć. – W Warszawie działa Instytut Pozytywnej Seksualności, oferujący interdyscyplinarne warsztaty dla profesjonalistów i laików. W każdym większym mieście znajdziemy warsztaty różnego typu, od pracujących nad świadomością po tantryczne. Można też pójść o krok dalej i wybrać się na imprezę BDSM, by sprawdzić, jak się czujemy, konfrontując się z dominacją i uległością – radzi Niedźwiecka. Obie ekspertki zgodnie podkreślają: nie chodzi o przekraczanie granic na siłę, ale o zrozumienie własnych potrzeb.
Może też cię zainteresuje:
Zabójcy seksu
Dwie strony łóżka
W wyszukiwaniu erotycznych inspiracji przodują kobiety. Odkąd wyzwoliły się z seksualnej pruderii i wolno im głośno mówić, czego pragną i jak chcą to osiągać, zaczęły prześwietlać swoich partnerów pod kątem wytrawności w sztuce miłości. „Kiedyś wystarczyło, żeby nie bił, nie pił, kochał dzieci i wypłatę do domu przynosił. Teraz ma także prać, gotować i zmywać, być czułym kochankiem i jednocześnie dzikim macho. Na dodatek kobieta coraz częściej mówi, jak się powinni kochać” – narzekają panowie na forach internetowych. Czy całe to zamieszanie o lepszy seks nie kastruje psychicznie facetów?
– Proszę mężczyzn nie usprawiedliwiać – upomina mnie Marta Niedźwiecka.
– Nie może być tak, że przemilczymy ich seksualne niedostatki. To hodowanie świętych krów. Mężczyźni mają prawo mówić, że mamy za krótką kieckę, źle się prowadzamy albo mamy grube uda, a my nie umiemy im powiedzieć, że za mało się starają w łóżku? To nie tak. Nie należny traktować płci w żaden wyjątkowy sposób. Kobiecość może poczuć się dotknięta, ale i męskość także. Gdy związki się rozpadają, bo seks przestaje istnieć, przyczyny leżą po obu stronach łóżka
– kwituje.
Pochwała niedoskonałości
– Żyjemy w świecie, w którym zwykło się uważać, że wszystko nam się należy, nie pozwalamy sobie na niedoskonałość, choćby przez chwilę
– mówi Olga Haller. – Związek ma być szczęśliwy, a seks ma być udany. Zawsze. I to najlepiej szybko, bez wysiłku i starań, albo według instrukcji. Jak nie jest, to koniec. Nie bierzemy pod uwagę, że seksualność i relacja z partnerem to proces, że nawet jeśli mamy fantastyczny seks dzisiaj, to nie jest on nam dany raz na zawsze – mówi psycholożka.
Pytam więc, jaki to jest udany seks.
– Taki, który cieszy, daje radość. To seks, przy którym można odpocząć od wypełniania zadań. Gdy można być sobą i być ciekawym potrzeb drugiej strony – z zaciekawieniem patrzeć na to, co kręci mnie, co partnera, czego pragniemy – tak samo lub inaczej, bez poczucia przymusu. I nie musi być taki sam za każdym razem. Przymus zabija seks, także przymus bycia sexy czy dobrą w łóżku
– przestrzega Olga Haller.
– Zdobyczą kobiet jest seksualna wolność, odejście od przymusu uprawiania seksu na męskich warunkach. Ale jakie są te kobiece warunki? To każda z nas powinna odkrywać przez całe życie, w głębi siebie, w reakcji na to, co przynosi życie.
Nie wiedzieć kiedy, sami narzuciliśmy sobie, że musimy mieć udany seks, nie dając sobie szansy na bycie gorszym albo nudniejszym czy zmęczonym. Daliśmy się zwieść „normom” ilościowym, zapominając o kwestiach emocjonalnych i własnych potrzebach, które mogą być przecież bardzo różne.
– Nie istnieje żadna norma, do której warto by się porównywać. Jedynym wyznacznikiem dobrego seksu powinna być dla nas radość i odczucie spełnienia – podkreśla Marta Niedźwiecka. – Jeśli wystarczy ci raz w miesiącu w pozycji misjonarskiej, to super. Jeśli nie – zrób coś z tym, rozwijaj się i powalcz, bo prawo do satysfakcji seksualnej jest prawem każdego człowieka bez wyjątku.
Nie tylko od święta.