O co w ogóle chodzi z tą Billie Eilish?
Medialny wizerunek Billie Eilish, ta swoista ekstrawagancja może i nawet kontrowersja, działają jak magnes
Powiedziała kiedyś, że nigdy nie wysłuchała żadnej płyty w całości. Pomyślałam, że to wyjaśnia dlaczego jej debiutancki album okazał się takim rozczarowaniem. Billie Eilish nie potrafiła nagrać dobrej płyty, ale w singlach nie ma sobie równych
Pewnie nie takiego wstępu się spodziewaliście do tekstu o:
1) Pierwszej (i póki co jedynej) osobie urodzonej po roku 2000, której singel wspiął się na szczyt listy przebojów w Stanach Zjednoczonych
2) Piosenkarce, której utwory odtwarzane były w różnych serwisach streamingowych ponad miliard razy…
3) … i która w wieku 18 lat, czyli debiutując, miała 15 milionów obserwujących na Instagramie, a wśród nich Julię Roberts, Dave’a Grohla czy Melissę McCarthy. Dziś ma ich ponad 70 milionów.
4) Jako niespełna dwudziestolatka ma już na koncie nagranie piosenki do serii filmów z Jamesem Bondem.
Billie Eilish – Mroczna bogini nastolatek
A do tego walczy o światowy klimat, jest weganką i otwarcie mówi o zmaganiach z depresją. Od początku nagrywa z bratem, Finneasem, spełniwszy marzenie wielu muzyków, którzy chcieliby usłyszeć kompozycję nagraną w swojej sypialni na pierwszym miejscu światowej listy przebojów. Jak jej singel „Bad Guy”, który stał się międzynarodowym przebojem i zgarnął mnóstwo nagród, w tym Grammy. Wśród osób w wieku Billie i młodszych nie znam ani jednej, która by nie wiedziała kim Eilish jest czy nie znała tekstów wszystkich piosenek. W niektórych przypadkach oddawana Billie Eilish cześć jest niemal bałwochwalcza. Zresztą, większość starszych osób (jak ja) poznała Billie właśnie przez swoje młodsze siostry, kuzynki czy córki. Poznał ją też każdy, kto w ostatnich trzech latach choć raz włączył radio.
Początkowo krytycy rozpływali się w zachwytach nie tyle nad samymi kompozycjami i ich produkcją, ale nad tekstami, z których – według nich – wynikało, że Billie jest nad wyraz dojrzała. A jakie to teksty?
Lubię, kiedy przejmujesz kontrolę, nawet jeśli wiesz, że nie należę do ciebie. Pozwolę ci grać tę rolę. Będę twoim zwierzakiem. Moja mama lubi ze mną śpiewać, ale tej piosenki ze mną nie zaśpiewa. Kiedy przeczyta ten tekst, będzie współczuć mężczyznom, których znam (…) Jesteś typem bad guya? Duh… („Bad Guy”).
Czy ten o samobójstwie:
Czego ode mnie chcesz? Czemu przede mną uciekasz? (…) Kiedy zasypiamy, dokąd idziemy? (…) Dzisiaj myślę o rzeczach, które są zabójcze. Ten sposób, w jakim ciebie spijam. Jakbym chciała utonąć, jakbym chciała ze sobą skończyć (…) Chcę ze sobą skończyć… chcę, chcę, chcę…” („Bury A Friend”).
Czy ten o depresji, ze słynnym zdaniem:
Próbowałam krzyczeć. Ale moja głowa była pod wodą („Everything I wanted”).
Fakt, Billie Eilish potrafi o bardzo trudnych, dotykających młodych ludzi problemach, opowiadać wyjątkowo, może nawet pięknie (jakkolwiek to słowo wydaje się tu nie na miejscu). Kto jednak uważa, że zmaganie się z seksualnością, myślami samobójczymi i depresją jest dla Billie wyjątkowe i czyni ją dojrzalszą od jej rówieśników, ten… cóż. Pewnie nigdy nie był na tik toku.
„Bad Guy” był piątym singlem z „When We All Fall Asleep, Where Do We Go?”, debiutanckiej płyty. I choć atmosfera już wcześniej była gorąca, to po nim zaczęła bulgotać. Medialna histeria wokół Billie Eilish osiągnęła stan bliski psychozy. Choć, tak jak wspomniałam wcześniej, w 2019 roku dotarłszy do świadomości masowej była już gwiazdą największego formatu wśród 13 i 14 latków. Dla nich to była „ich dziewczyna”, głos pokolenia. A największym zaskoczeniem krytyków – często dwa razy starszych od samej Billie – okazało się, że boginią nastolatek jest dziś dziewczyna, która w mrocznym, trapowm klimacie trochę śpiewa, a trochę melorecytuje o samobójstwie. Bo przecież jeśli chodzi o fascynację nastolatków, jedyną opcją są cukierkowe produkcje Disneya i Miley Cyrus (sprzed czasu kiedy półnaga bujała się na kuli). „Wake up”, kochani, chciałoby się powiedzieć. Serio, zainstalujcie sobie tik toka i zobaczcie jakim przemianom uległ świat młodych. Jak tam bywa mrocznie.
Nigdy nie chciała mieć „normalnego” życia
No więc pojawił się debiut i jakkolwiek w singlach Billie rzeczywiście radzi sobie fantastycznie, to w formie płytowej poległa. Ale jak może brzmieć longplay kogoś, kto nigdy nie przesłuchał longplaya? Moim największym zarzutem była… nuda. Wiele utworów Billie i Finneasa zestawionych obok siebie brzmiały jak pisane na kalce, te pozasinglowe okazywały się po prostu przezroczyste. Nagranie longplaya dziś to sztuka, przyciągnięcie uwagi słuchacza, który już od lat przyzwyczajany jest do utrzymywania jej maksymalnie na długość epoki, wymaga doświadczenia i być może – no właśnie – osłuchania. Tu ewidentnie tego zabrakło. Zdaję sobie sprawę jednak, że mój głos jest w mniejszości. Z nagród za ten debiut Billie pewnie spokojnie mogłaby sobie zrobić elewację domu.
Jej medialny wizerunek, ta swoista ekstrawagancja może i nawet kontrowersja, działają jak magnes. A mówimy tu o byciu do bólu szczerą (bardzo otwartą w rozmowach o swojej depresji), raczej oszołomioną nagłą popularnością. O tej w pewnym sensie urzekającej skromności.
Każdy moment tego [2019] roku sprawiał, że myślałam: co tu się do cholery dzieje?
– mówiła w wywiadzie dla „Guardiana”.
Dodając później:
Ale nigdy nie chciałam mieć normalnego życia.
Jak w przypadku każdej artystki (czy artysty), na którą nagle spada snop światła scenicznego, obok słów zachwytu pojawiają się i głosy krytyczne. Często wynika to ze zwykłego zmęczenia materiału bo nadmierne zainteresowanie, paradoksalnie, może zaszkodzić. Tutaj, jak zwykle, pretensje można mieć w zasadzie wyłącznie do dziennikarzy eksploatujących temat do znudzenia. Billie Eilish jest być może faktycznie najlepszym, co się stało w muzyce popularnej w ostatnich kilku latach, może dekadzie. Trudno jednak inaczej, niż z uśmieszkiem politowania, reagować na zachwyty krytyków muzycznych, którzy nagle odkryli, że nasto i dwudziesto- kilkulatki potrafią śpiewać o czymś innym niż odrabianiu zadań domowych. Albo, że mogą nie chcieć brać udziału w całym tym medialnym cyrku jaki uruchamia się gdy tylko dziennikarze wyczują potencjał gwiazdy. Zbyt wiele miejsca poświęcono samemu wizerunkowi niż muzyce sensu stricte. A Billie Eilish jest przecież normalną nastolatką, szczęśliwie urodzoną w umuzykalnionej rodzinie, z fajnym bratem, który potrafi wyprodukować niezłe brzmienia i talentem do pisania tekstów poruszających serca.
Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo obchodzę ludzi
Jej muzyka nie jest niczym szczególnie nowatorskim, zwłaszcza dla osób, które pamiętają choćby debiutancki album Emiki z 2011 roku w Ninja Tune. Fakt, Billie Eilish dobrze składa klocki dubstepu, trapu, r&b i popu. Pisze świetne melodie – to jest jej największym atutem. I trafiła w dobry moment. Teraz pora na sprawdzian: drugi album, którego niedociągnięcia – jak na pierwszym – mogą nie zostać zniwelowane falą popularności. Szczególnie, że dziennikarze muzyczni lubią szybko zapominać o artystach, których wcześniej nosili na rękach.
W tym roku po raz czwarty udzieliła wywiadu Vanity Fair odpowiadając na te same pytania. „Zgadza się” – mówiła fanom –
Będę się tym gównem zajmować aż będę staruszką. Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo obchodzę ludzi.
Jedno z pytań od Vanity Fair to „ilu followersów masz na Instagramie?”, co wiele mówi o tym CZYM zainteresowane są media i raczej nie jest to muzyka.
To, co w Billie Eilish podoba mi się najbardziej, to – poza niektórymi jej utworami – właśnie ten nieco olewaczy a na pewno bardzo zdystansowany stosunek do przemysłu muzycznego. Jakby miała naturalnie wypracowany mechanizm obronny przed konsekwencjami bycia przeżutą przez media i wyplutą, co często dzieje się w przypadku muzyków „przehajpowanych”. Jej to, mam nadzieję, nie grozi, a przynajmniej tego jej bardzo życzę. I czekam na drugą płytę, dojrzalszą – jak odpowiedzi Billie dla Vanity Fair.