
Moda to nie operacja na otwartym sercu i można się pomylić / fot. Djim Loic / Unsplash
Niedzielny poranek. Śniadanie z bliskimi w ulubionej knajpce. Wszyscy najedzeni zalegamy na kanapach tak leniwi, że nie mamy siły ze sobą rozmawiać. Rozglądam się. Obok mnie para około trzydziestki. Rozmawiają o swoich korporacyjnych perypetiach, ale to mnie zupełnie nie interesuje. Patrzę na ich ubrania. One mówią więcej
Jego strój jest niechlujny. Wytarte dżinsy, sweter na zamek z półgolfem. Ona ma na sobie musztardowy sweterek na perłowe guziczki, dżinsy typu boot-cut postrzępione na dole i prostokątne, druciane okulary. Wszystko jakby kupione 10 lat temu, chociaż widać, że jest całkiem nowe. Czy uważam, że powinni ubierać się inaczej? Nie! Uważam, że każdy może wyglądać, jak chce i nic mi do tego. Ale zawsze ciekawi mnie, jaka motywacja za tym stoi. Rozglądam się dalej.
Gdzieś daleko w rogu dostrzegam modnie ubraną kobietę: dżinsowa kurtka typu oversize, frotka we włosach (tak! lata 90-te wróciły z pełną mocą!), krótka spódniczka i kowbojki. Ma styl dziewczyna. Wyróżnia się i czuje się z tym komfortowo. Ale to jedyna taka kobieta w bardzo dużej restauracji. Pozostałe wchodzą do pomieszczenia w pikowanych, czarnych kurtkach z kapturem wykończonym futerkiem, szaroburych swetrach i dżinsach. Wszystkie te rzeczy można kupić w każdym sklepie w każdym sezonie, bo po prostu świetnie się sprzedają od lat. I będą dostępne, dopóki będziemy kupować to samo wciąż i wciąż, czyli do końca świata i o jeden dzień dłużej. Pytanie brzmi – dlaczego to robimy?
Na ziemię sprowadza mnie najpierw mój partner: „Monika, nie każdy jest taki, jak ty”. Rzeczywiście, ja jestem na drugim biegunie – lubię nowości, inspirują mnie zmiany i cieszę się jak dziecko, gdy uda mi się je włączyć do mojego stylu. Później moje rozterki kwituje córka: „Mamuś, nie każdemu się chce i nie dla każdego to jest ważne”. A ja, mówiąc delikatnie, załamuję się. Od lat w moich książkach, felietonach, na fejsbukach i instagramach powtarzam, że moda to nie operacja na otwartym sercu i można się pomylić. Że rozbudzenie w sobie ubraniowej kreatywności rozwija nas, jest często początkiem większych zmian i na pewno wyrzuca ze strefy komfortu, co na początku nie jest szczególnie miłe, ale później sprawia, że czujemy się zwycięzcami. I udowadnia, że zmiany nie bolą, a nawet mogą cieszyć. Więc proszę przywróćcie mi wiarę i na wiosennych zakupach rozejrzyjcie się za czymś nowym, ekscytującym i pięknym. Czasem wystarczy wypróbować inny fason dżinsów, kupić buty w odważnym kolorze albo nie do końca klasyczny płaszcz. I świat się nie zawali. A może nawet wypięknieje.
Monika Jurczyk