Moda po francusku
Książki ogląda się bardzo przyjemnie, ale czy można je traktować jak poradniki, coś w rodzaju elementarza?
Seria książek Frédérique Veysset i Isabelle Thomas (Francuski szyk! Zostań własną stylistką, Francuski szyk! Dla mężczyzn, Francuski szyk! Na obcasach / Wydawnictwo Literackie) to zapis poszukiwań odpowiedzi na pytanie, czym właściwie jest francuski styl, francuski szyk
Z licznych wywiadów ze stylistami, z projektantami, dziennikarzami, blogerami i innymi specjalistami od mody wyłania się obraz niedefiniowalnego „tego czegoś”, co Francuzi wysysają z mlekiem matki, a czego inni w mozole muszą się uczyć. Jak na definicję to brzmi zbyt ogólnikowo i nieco… szowinistycznie, a jednak wiemy, o co chodzi. O tę naturalność, nonszalancję i niewymuszoną elegancję w wyglądzie, która jest przeciwieństwem sztywności, przesadnej ozdobności, ostentacji i bezkrytycznego podążania za modą; o to „coś”, czego nie mają Anglicy, Włosi, Amerykanie ani reszta świata, żeby już pozostać przy tym szowinizującym, ale jakże obrazowym stylu.
Zaskakujące jest jednak, że o francuskim szyku często mówi się tu w czasie przeszłym, jak o wymierającym gatunku. Oskarżone o psucie gustów i „trendomanię” zostały oczywiście wszechobecne sieciówki odzieżowe, ale mocno obrywa się też wielkim projektantom – zwłaszcza za bylejakość produkcji i pogoń za zyskiem. Kluczem do prawdziwej elegancji jest umiejętność odnalezienia indywidualnego stylu, zgodnego z osobowością „nosiciela garderoby”. Równie istotna jest też dbałość o jakość materiałów, jakość wykonania, a to wymaga wiedzy i… zasobnego portfela. Autorki i ich rozmówcy dodają jednak zaraz, że można też być eleganckim przy ograniczonym budżecie.
Pod warunkiem że:
1) człowiek wie, czego chce;
2) jest konsekwentny;
3) ma odporność na wszelkie must have i hity sezonu oraz inne modowe manipulacje;
4) dba o ubrania;
5) umie korzystać z second handów (nie mylić z „tanią odzieżą”).
Wszystkie trzy książki ogląda się bardzo przyjemnie, ale czy można je traktować jak poradniki, coś w rodzaju elementarza? Nie jestem pewna. Są starannie wydane, umiejętnie łączą konkrety i lekkość – wzór francuskiego esprit. Wielką ich zaletą są też piękne i wiarygodne zdjęcia, które nie sprawiają wrażenia przesadnie upozowanych czy wystylizowanych, choć nie przedstawiają przecież przypadkowych ludzi z ulicy. Ożywcze może być zwłaszcza przeglądanie męskich stylizacji, choć z góry uprzedzam, że czytelnicy płci męskiej na niektóre fotografie (może nawet na większość?) mogą reagować niedowierzeniem, a nawet niewybrednymi komentarzami. Być może autorki uznały, że to w dziedzinie wszechstronnie pojętej męskiej elegancji trzeba naprawić wiele zaniedbań, bo obok oczywistych informacji na temat rodzajów krawatów, zasad ich dobierania oraz sposobów wiązania pojawiają się dygresje o elegancji w kontaktach z kobietami czy łopatologiczne wykłady o zachowaniu się przy stole.
Żarty żartami, ale od tego typu wydawnictw oczekujemy właśnie zbiorów zasad (np. ABC męskiej koszuli), rad (na co zwracać uwagę przy wyborze butów czy jak bezpiecznie ubierać się w sieciach odzieżowych) albo ostrzeżeń (wizerunkowe gafy, umiejętne łamanie stereotypów) i część tych oczekiwań została tu przykładnie spełniona. Skoro jednak prawdziwy styl to WŁASNY STYL, nie oczekujmy gotowych, uniwersalnych recept, bo dawanie takowych byłoby zwyczajnie nieuczciwe. Wygląda na to, że poszukiwanie francuskiego szyku to tęsknota za legendą Paryża, kulturalnej stolicy świata. I poszukiwania te każdy może prowadzić na własną rękę: na ulicach, w internecie, w literaturze, w malarstwie, w piosence, w filmie – jak komu wygodnie. Grunt to dobrze się przy tym bawić i we wszystkim zachować umiar.
Łucja Kucia