7. Zostaw męża z dziećmi na tydzień (21 lekcji z „Mocnych rozmów”)
Jak łatwo dajesz się wprowadzić w poczucie winy?
Dzisiaj przedstawiam Wam mój program radykalnego zadbania o siebie. Nie sugerujcie się tytułem i jeśli nie macie męża, partnera ani dzieci, też posłuchajcie.
Zapraszam was na 21 lekcji biznesowych, rozwojowych i literackich, inspirowanych książką „Mocne rozmowy”, czyli pięcioma mocnymi, osobistymi i bardzo inspirującymi wywiadami.
Lekcja numer 7: Zostaw męża z dziećmi na tydzień
7 lat temu pojechałam na wakacje z jogą. Przez tydzień wyginałam ciało, stałam na głowie, uczyłam się ajurwedy, a mój mąż został w domu i opiekował się dziećmi, najmłodsze miało wtedy 4 lata. To był dla mnie czas radykalnego zadbania o siebie i początek nowej tradycji, czyli corocznych wyjazdów tego typu, a nawet więcej – znormalizowania faktu, że czasami wyjeżdżam na kilka dni albo kilkanaście – bez rodziny. Nie tylko w wakacje.
Od tamtego czasu noszę też w sobie idę, że byłoby cudownie, gdyby każda kobieta, raz w roku wyjeżdżała na tydzień bez rodziny.
Wspomniałam o tym, jako o obowiązku (a więc trochę drastycznie), jednak celowo – gdyż:
1) takie wyjazdy postrzegam jako niezbędny, obowiązkowy w życiu element higieny psychicznej i fizycznej
2) wiem, że na aktualnym etapie naszego postrzegania ról społecznych, dobrowolnie mało kto się na to zdecyduje.
Mówimy o wyjeździe bez rodziny, ale może być zarówno samotny, jak i z grupą ludzi, najlepiej kobiet (dzisiaj nie mam czasu rozwijać, dlaczego), na warsztaty, w góry, z przyjaciółką, cokolwiek, ale bez męża i bez dzieci.
Po co ten „obowiązek”. Podam 4 najważniejsze powody:
1) Radyklane osiędbanie
2) Zmiana przekonań
3) Porzucenie potrzeby kontroli
4) Usamodzielnienie męża
Zobacz też: Demonstrować czy medytować?
Radyklane osiędbanie, czyli co jesteś w stanie zrobić dla siebie
Proponują taki wyjazd w celu radyklanego osiędbania, radykalnego odpoczynku, radykalnego detoksu, radykalnego odcięcia się od tego, co zostawiamy w domu i pracy, radykalnego zanurkowania w głąb siebie i złapania perspektywy, radykalnego zajęcia się sobą, a nie innymi osobami.
Do tego nie wystarczy weekend, dlatego zaproponowałam tydzień (a przynajmniej 5 dni). Dopiero wtedy mamy szansę złapać do tego, co zostawiamy w domu i zanurzyć się w siebie.
Kobiety nie mają zwyczaju dbania o siebie, a co dopiero radykalnego. A kiedy zakładają rodzinę, stawiają na pierwszym miejscu cudze potrzeby, a nie własne. Wręcz zapominają, że mają własne potrzeby.
Przykład z życia wzięty. Menedżerka dużej firmy mówi mi, że ona nie mogłaby sobie pozwolić na takie wyjazdy jak ja, bo ma dziecko, które sama wychowuje. Pytam, ile lat ma to dziecko. Szesnaście, słyszę. I widzę, że wypowiadając te słowa kobieta zdaje sobie sprawę z absurdalności sytuacji. Przecież szesnastolatek jest w pełni samodzielnym człowiekiem.
Potem kobieta dodaje, że właściwie to wyjeżdżała już sama wiele razy, na kilka dni, a nawet dłużej, ale były to wyjazdy służbowe. Czyli może to zrobić, może wyjechać, ale jest gotowa na takie poświęcenie dla pracy, ale nie dla siebie
Zmiana przekonań, czyli nie daj się wbić w poczucie winy
Taki tydzień może wam totalni przewrócić w głowie. I kto wie, może tego się boicie. Bo wyjazd bez rodziny na tydzień jest świetną okazją do przyjrzenia się przekonaniom jaki mamy na ten temat, do przełamania stereotypów.
Jeżeli powiesz mi teraz, że ty nie potrzebujesz takich wyjazdów, bo najlepiej wypoczywasz z rodziną i nie wyobrażasz sobie czasu spędzonego bez nich, to proszę – zanurkuj w głąb siebie i poskrob trochę, żeby sprawdzić, czy nie kryją się za tym jakieś przekonania czy nieuświadamiane lęki.
Przecież przyjemność z czasu spędzonego z rodziną nie wyklucza przyjemności czasu bez rodziny. Nie musisz ich nawet porównywać. To są dwa rożne dania z menu wydarzeń, która nas karmią. Przecież to że zjadasz doskonały obiad, nie wyklucza tego, że możesz zjeść równie doskonały deser albo równie doskonałą kolację.
Mam wrażenie, że kobiety obawiają się, że odczuwanie radości czasu bez rodziny jest zamachem na jej świętość, niemalże zdradą. Są kobiety nie pozwoliłyby sobie na poczucie tej radości w przekonaniu, że dobre wakacje bez rodziny, a nawet (ojojoj) lepsze są nie w porządku, źle o nich świadczą.
Warto wyjechać na tydzień, żeby sprawdzić, jakie mamy w sobie przekonania. Czy jest w nas np. poczucie winy, które zresztą społeczeństwo chętnie będzie nam podsycać (partner, rodzice – zwłaszcza matki, znajomi), że jak to?, sama wyjeżdżasz?, zostawiasz rodzinę?, nie będziesz tęsknić. A może jesteś wyrodną matką. I czy potrafimy to poczucie winy przetransformować w przekonanie, że mamy prawo do takiego wyjazdu i do odczuwania z niego radości.
Przykład z życia. Koleżanka kilkanaście lat temu pojechała na weekend z przyjaciółką. Było fantastycznie, ale nigdy już nie powtórzyła tego doświadczenia. Dlaczego? Bo jej poczucie winy było wprost proporcjonalne do tej przyjemności.
Kup książkę: Mocne rozmowy
Porzuć potrzebę kontroli, czyli nie bądź niezastąpiona
Koleżanka powiedziała mi wprost, że zazdrości mi moich wyjazdów, ale nie byłaby w stanie wyjechać, bo myślałaby cały czas o tym, jak mąż radzi sobie z dziećmi.
Po takim argumencie, mówię: tym bardziej wyjeżdżajcie, żeby potrenować odpuszczanie kontroli. Świat się nie zawali, może będzie po prostu trochę inaczej wyglądał pod waszą nieobecność. Może nawet będą codziennie jeść pizzę albo łóżka nie będą posłane, a podłoga wymyta. Ale kto powiedział, że musi wyglądać tak samo?
Poza tym sprawdź, czy zamiast odnajdywania wartości w sobie samej, nie lokujesz jej za bardzo w obszarze bycia niezastąpioną w domu.
Dodam, że takie wyjazdy mają sens wtedy, kiedy umawiać się ze sobą i rodziną, że nie kontrolujecie tego, co się dzieje w domu i ci którzy zostają w domu nie dzwonią do was, bo nie mogą znaleźć widelca albo dziecko zraniło się i nie wiadomo, gdzie są plasterki. Ci, co zostali, muszą sobie z tym poradzić sami
Usamodzielnienie męża, czyli jak sprawić, żeby cię docenili
Dla wielu mężczyzn takie pozostanie w domu być może byłoby pierwszym tak długim pobytem w pojedynkę, bez żadnego wsparcia, z dzieckiem. Może się okazać, że oni nigdy wcześniej tego nie doświadczali, więc nie mieli okazji zorientować się, jaką ciężka pracę wykonuje kobieta w domu. Ich wyjście do pracy jest przy tym, jak urlop.
Sięgam do „Mocnych rozmów”, bo taki wątek pojawił się w rozmowie z Olą Budzyńską, Panią Swojego Czasu.
Ostatnio na warsztatach rowerowych dla kobiet jedna z uczestniczek powiedziała: „Słuchajcie, to niesamowite, jaki te warsztaty mają wpływ na moją rodzinę”. Zadzwonił do niej mąż i powiedział, że nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje w domu, jak on wyjeżdża, a ona zostaje tam sama. Pierwszy raz został sam przez tydzień z dziećmi i nie miał zielonego pojęcia, że to jest tyle roboty.
Wydaje mi się że mężczyźni nigdy nie zrozumieją ogromu zadań jakie się wiążą się z opieką nad dziećmi, z pracą w domu, dopóki sami nie będą tego doświadczać. I nie na zasadzie że zostają w domu na 2-4 godziny, czy na cały dzień, i jakoś przeżyją, bo kobieta wróci i ogarnie chaos, ale właśnie w takiej dłuższej perspektywie, że są zdani tylko na siebie, w dzień i w nocy.
Podwójne standardy
Ponieważ w wielu rodzinach panuje partnerstwo, dlatego przepraszam tych mężczyzn, którzy mogliby się czuć urażeni, że mówię o rzeczach oczywistych. Mówię o nich, bo statystycznie – oczywiste one nie są.
Chcę koniecznie powiedzieć jeszcze o podwójnych standardach, jakie kobiety stosują względem siebie i względem mężczyzn. Przykładowo bardzo kobiety doceniają, że ich facet ugotował zupę dla dzieci, mimo iż przyszedł zmęczony z pracy. Ale nie doceniają tego (ba, nawet tego nie zauważają!), że one na co dzień robią śniadanie, obiad, kolację i jeszcze po drodze upieką ciasto, mimo iż też były w pracy zawodowej albo pracowały w domu, opiekując się dziećmi.
Takie podwójne standardy stosujemy też, gdy doceniamy mężczyznę, bo został na weekend czy na tydzień z dziećmi w domu. Ale nie robimy wielkiego halo, gdy my zostajemy same. Wtedy jakoś wydaje się nam to normalne.
Zobacz też: Nie szukaj guru
Ola Budzyńska o braku równości, braku czasu i komunikacji
Ola Budzyńska, bo to wywiad z nią jest inspiracją dzisiejszej lekcji, w wywiadzie w Mocnych rozmowach, kilkukrotnie podkreśla nierówności w traktowaniu kobiet i mężczyzn. W pracy, którą wykonywała zanim założyła Panią Swojego czasu nie miała szansy na osiągnięcie tego samego statusu finansowego co mężczyźni:
W świecie trenerskim panuje przekonanie, że idealny trener jest mężczyzną po czterdziestym piątym roku życia, ze skroniami przyprószonymi siwizną, jest oczywiste, że nigdy nie dojdę do tego etapu, bo nigdy nie stanę się mężczyzną, wiadomo więc, że istnieje pewien pułap zarobków, który mogę osiągnąć, i na tym koniec.
Ola zauważa też, że kobiety narzekają, że nie mają czasu, ale same stwarzają wiele niepotrzebnych sytuacji, poprzez niekomunikowanie swoich potrzeb:
Najczęściej mam od kobiet sygnały, że mąż czy partner w ogóle sobie nie zdawał sprawy, że po jej stronie było jakieś obciążenie. Wcale się temu nie dziwię, bo najczęściej my, kobiety, zaciskamy zęby i zasuwamy, uśmiechamy się i zasuwamy, zrobimy tę Wigilię, tę Wielkanoc, i co tam jeszcze trzeba. Niezgoda na to narasta, ale mężczyzna nie ma o tym pojęcia, bo go nie informujemy. A jeśli już, to raczej w tonie żalu, roszczeń, bez rzetelnego, opartego na faktach pokazania problemu. Nikt nie lubi roszczeń, taki sposób komunikacji wzbudza raczej agresję niż chęć porozumienia.
W wywiadzie pojawia się też temat, o którym już wspominałam, potrzeba, by poczuć się niezastąpioną:
Kobieta, która ma cały dom na głowie, która wszystkim dyryguje i steruje, nie ma w ogóle czasu dla siebie, ale jest bardzo prawdopodobne, że zaspokaja bardzo ważną dla siebie potrzebę kontroli, bycia ważną. Szczególnie jeśli nie pracuje zawodowo lub nie spełnia się w innych obszarach, chce czuć się niezastąpiona, to znajdzie obszar, w którym będzie wyrocznią, np. w myciu okien, i tylko ona będzie to robić, bo tylko ona zrobi to genialnie.
Czym się różni zarządzanie czasem dla kobiet od zarządzania czasem dla mężczyzn
Bohaterka mojej książki zajmuje się zarządzaniem czasem, ale z zastrzeżeniem, że swoją komunikację kieruje do kobiet. Wcześniej bowiem zarządzanie czasem nie uwzględniało kontekstu kobiecego, czyli np. tego, że życie rodzinne bardzo mocno ingeruje w życie zawodowe.
Ola Budzyńska mówi:
Dopóki nie wkroczyła Pani Swojego Czasu, nie było kobiet na polskim rynku, które edukowały inne kobiety z zakresu zarządzania czasem Były pojedyncze artykuły i podręczniki, jak m.in. tego osławionego Briana Tracy’ego, gdzie słowo „sukces” jest odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki, ale nie ma go w kontekście zwyczajnego życia, prowadzenia domu z dziećmi. Opisane tam techniki nie odnoszą się do świata, z którym ma do czynienia bardzo wiele kobiet.
Czyli wszystko fajnie, panie Brianie, świetne sposoby podaje pan na koncentrację podczas pisania książki, które zapewne właśnie teraz pan wykorzystuje, tylko że ja mam chore dzieci i lecą im smarki z nosa. Nie wiem, co pan robi, jak ma chore dzieci. Nigdzie nie zauważyłam, żeby w książce była informacja, że pan się tymi dziećmi jednocześnie zajmuje. Super, panie Brianie, masz śnieżnobiałą wyprasowaną koszulę, tylko kto ci tę koszulę prasuje? Nigdzie nie widziałam, żebyś napisał, że jeszcze musisz znaleźć czas na wyprasowanie koszuli. Zakładam, że robi ci to ktoś, może żona, może ktoś wynajęty do tego.
Ja buntuję kobiety, żeby koszula męża i smarki dzieci nie były przypisane do naszej roli. Podpisałyśmy taką umowę? Urodziłyśmy się kobietami i dostałyśmy certyfikat, że przy okazji będziemy prasować, wychowywać, bawić? Albo jak wychodzimy za mąż, z przyszłym mężem takie umowy podpisujemy? Nie namawiam do odwrócenia ról, tylko do podzielenia się obowiązkami, do rozmawiania o nich i wspólnego planowania.
Nie ma zmian bez zmian
Podoba mi się w działalności Oli Budzyńskiej pokazywania kobietom, poprzez zarządzanie czasem, nowego paradygmatu, w którym kobiety już nie pozwalają sobie na funkcjonowanie według przypisanych im kulturowo ról.
Polecam wam ten wywiad w całości także po to, abyście zobaczyły jeszcze jedną rzecz – to, że partnerski związek Oli nie trafił się sam, bo miała szczęście. Ona go sobie wypracowała. Zarówno Ola, jak i jej mąż, pochodzą z bardzo tradycyjnych rodzin, gdzie role kobiet i mężczyzn były mocno określone. Dlatego stworzenie partnerskiego związku wymagało pracy obu stron:
Kiedy mówię, że u nas jest partnerstwo, kobiety piszą: „Tak, tak, ale ja po chodzę z tradycyjnej rodziny, a mój mąż pochodzi z jeszcze bardziej, u nas to nie jest takie proste”. A ja mówię, nie ma dwóch bardziej tradycyjnych rodzin niż moja i mojego męża. Mama była od wszystkiego, tata był od zmieniania kanałów w telewizorze, ewentualnie wynosił śmieci i w sylwestra pokroił mięso na bigos, i to był koniec, jeżeli chodzi o pracę i zaangażowanie w życie domowe. Obydwoje pochodzimy ze Śląska, gdzie panuje etos kobiety, która zasuwa i robi wszystko. O dziwo, ja tym nie nasiąkłam. Szybko zobaczyłam, że to nie jest model, w którym chciałabym żyć. Mój mąż, który był wychowywany w podobnej rodzinie, tzn. miał wszystko podtykane pod nos (na szczęście poszedł do harcerstwa i tam go nauczyli samodzielności), też nie chciał powielać podobnego schematu. I myśmy stworzyli zupełnie inny model niż ten, w którym wyrośliśmy
Pani Swojego Czasu często powtarza hasło, że „nie ma zmian bez zmian”. To oznacza, że niezależnie od tego, w jakiej sytuacji się teraz życiowej znajdziecie to możecie ją przetransformować na kompletnie inną. Zależy to wyłącznie od waszej decyzji i determinacji.
Będę się z Wami dzieliła inspiracjami z „Mocnych rozmów” codziennie przez 21 dni. Lekcje będą dostępne na FB i IG w postaci postaci krótkich, 10-minutowych filmów, filmów, a tutaj, dla tych, co wolą czytać, jako tekst. Na kolejną lekcję zapraszam juto.
Bezpłatne fragmenty wszystkich wywiadów do pobrania tutaj: „Mocne rozmowy”
Wszystkie lekcje tutaj: 21 lekcji z Mocnych rozmów