„Miałam siedem lat, gdy zabiłam siostrę” Mroczne tajemnice dzieciństwa
O tajemnicy i poczuciu winy niesionym przez całe życie
Mówi, że jestem pierwszą osobą, poza terapeutką, której opowiada tę historię w całości – bez upiększeń, ale też bez nadmiernego dowalania już sobie. Prosi o zmianę imienia i kilku szczegółów, bo jej opowieść jest zbyt osobista i drastyczna zarazem. „Miałam siedem lat, gdy zabiłam moją siostrę”, zaczyna. „A przynajmniej tak myślałam”.
Alicja ma prawie 40 lat i starannie dopracowany makijaż, ale wprawne oko dostrzeże, że lekko pochylona i załamująca się w okolicy klatki piersiowej sylwetka wskazuje na dźwiganie na plecach niewidzialnego ciężaru. Jak się okaże – ciężaru tajemnicy i poczucia winy. Na początku mówi szybko, jakby się bała, że się rozmyśli.
Zawiniątko ze szpitala
„Nie byłam przygotowana na rodzeństwo. Nikt wtedy nie mówił: kochanie, mamusia jest w ciąży, albo: za kilka miesięcy będziesz miała braciszka, siostrzyczkę. Dzisiaj nawet psa się przygotowuje, że w domu pojawi się dziecko, żeby nie był zazdrosny! A wtedy… Po prostu moja mama najpierw stała się gruba, a któregoś dnia zniknęła na tydzień, powiedzieli mi, że poszła do szpitala, więc myślałam, że jest chora, a potem wróciła z jakimś zawiniątkiem na rękach. Byłam taka wytęskniona, a jednocześnie zła na nią, że mnie zostawiła na tak długo, i to na początku pierwszej klasy podstawówki. Chciałam się do niej przytulić, powiedzieć, że wcale mi się nie podoba ta szkoła, w której miało być podobno tak fajnie, ale tata mnie odepchnął mówiąc, że mama potrzebuje odpocząć.
Zawiniątko okazało się moją siostrą, a rodzice oczekiwali, że oszaleję z radości na jej widok.
Jak można zrobić siedmiolatce coś takiego?! Przyprowadzić bez słowa kogoś nowego do domu i kazać kochać i dzielić się z tym kimś miłością rodziców na pół. Żeby tylko na pół. Nagle przestałam być widzialna, bo cała uwaga rodziców i babci skupiła się na larwie. Tak do niej mówiłam, gdy nikt nie słyszał, i tak o niej myślałam. Naprawdę to miała na imię Laura. W sumie trochę podobnie…
Pragnęłam, żeby zniknęła z mojego życia. Dzieci są podobno dobre z natury, niewinne. Laura taka nie była, bo zabrała mi moje życie. Ja też nie byłam. Byłam przekonana, że coś jest ze mną nie tak. Opętała mnie myśl, że muszę wyeliminować siostrę, chciałam ją zabić, a że katechetka na religii barwnie przedstawiała nam koncept piekła i szatana, czułam, że te myśli nie są moje, że to szatan sączy je do mojego ucha, a ja nie byłam w stanie ich powstrzymać.
Pytałam mamę, kiedy to dziecko zniknie, kiedy ją odwiezie z powrotem do szpitala. Na początku śmiała się, jak z dobrego dowcipu, ale potem zaczęła się złościć. Kiedy usłyszałam, że to moja ukochana siostra i że będzie ze mną już na zawsze, serce rozpadło mi się na kawałki”
Alicja usprawiedliwia się, że wie, że rozpadające się na kawałki serce to tyleż ładna, co wyświechtana metafora, bo pracuje w copyrightingu i uczy innych, aby unikali banalnych określeń. Dodaje jednak, że trudno opisać inaczej rozpadający się bezpowrotnie świata dziecka i pierwszy przebłysk świadomości, że wydarzają się w życiu rzeczy, które są nieodwracalne. Dziś, kiedy wraca do tego, co zdarzyło się prawie 3 dekady wcześniej, jej twarz przybiera udręczony wyraz siedmiolatki, na której niewinność wyświetla się na przemian z okrucieństwem i determinacją.
Laleczka pod jabłonią
„Mieszkaliśmy na wsi. W sadzie, niedaleko domu, rosło stare drzewo. Nikt mnie tam nie szukał. Ta jabłoń nadal tam stoi, ale od śmierci Laury, nigdy się do niej nie zbliżyłam. Miałam tam między korzeniami skrytkę, którą wygrzebałam zwykłą kuchenną łyżką i przykryłam kamieniem. A w niej szmacianą laleczkę, którą zrobiłam z podkradzionych z szafy starych śpioszków siostry. Igłę wyjęłam mamie z pudełka schowanego w pokrowcu na maszynę do szycia. Nie pamiętam skąd wzięłam ten diaboliczny pomysł, czy z jakiejś bajki czy filmu dla dorosłych, podejrzanego ukradkiem.
Wbijałam w tę lalkę igłę, codziennie, gdzieś na wysokości serca, i modliłam się do Boga a może szatana, żeby Laura zniknęła.”
Przerywa opowieść. Trzydzieści lat później, już na terapii, usłyszała, że miała prawo tak się zachowywać, tak się czuć, tak przeżywać swoje emocje. Ale nie jest pewna, czy całkiem w to uwierzyła. Raz nawet, pod czujnym okiem terapeutki, wyruszyła na mentalne spotkanie ze swoim wewnętrznym dzieckiem – kawałkiem jej, który utknął w emocjach siedmioletniej dziewczynki. Ale nie potrafi powiedzieć, jak daleko dotarła, bo nadal myśli o sobie tamtej bardziej z przerażeniem, że mieszka w niej taki okrutny potwór, niż ze współczuciem dla dziecka, które czuło się tak bardzo odrzucone, że dźgało igłą szmaciany gałganek – larwę, Laurę, siostrę. Może znudziłaby się, może przyzwyczaiła do siostry, może Bóg zwalczyłby w jej religijnej duszy podszepty szatana, ale – jak mówi – z Laurą naprawdę trudno się żyło pod jednym dachem.
„Ciągle było z nią coś nie tak. Pamiętam jej płacz, nieustający, w dzień, i w nocy. Było to nie do zniesienia. Nie mogłam się uczyć, nie mogłam spać. Coraz więcej czasu spędzałam w sadzie. Tata coraz później wracał z pracy.
Opiekowała się mną babcią, ale pamiętam, że sprowadzało się to głównie do zaprowadzania mnie rano do szkoły i odbierania popołudniu, wciskania posiłków w mój skurczony żołądek, wołaniem mnie do domu, gdy zapadał wieczór i gadania pod nosem, z którego najbardziej zapamiętałam, że >zły urok<, >za jakie grzechy< i >Boże zmiłuj się nad nami<. Mama nie spała, nosiła płaczącą Laurę ciągle na rękach, jeździła z nią po lekarzach. Przestała mnie przytulać, przestała śpiewać mi kołysanki. Raz uderzyła mnie w twarz, gdy weszłam do pokoju i wrzasnęłam, >czy ten bachor może wreszcie przestać się drzeć?< Potem długo mnie przepraszała i jeszcze dłużej sama płakała.”
Zobacz też:
„Piękna i Bestia” Maksymiliana Ławrynowicza
Bóg czy szatan?
„Minął rok. W drugiej klasie zaczęłam przygotowywać się do komunii i wizja szatana, który podstępem wdziera się do niewinnych duszyczek, nie pomagała mi.
Nie wiem, kto ostatecznie wysłuchał moich modlitw, czy Bóg czy diabeł. Ale pewnego dnia z takim zamachem waliłam w gałgankową Laurę, że ją w końcu unicestwiłam, zostały tylko poszarpane kawałki materiału. I Laura – ta prawdziwa – nareszcie zniknęła.
Co prawda znikała na trochę już wcześniej, najczęściej z mamą w szpitalu, tak jakby mama naprawdę chciała pod wpływem moich próśb oddać ją tam, skąd ją przyniosła, ale ciągle się rozmyślała, i wracały razem do domu. Aż pewnego dnia wróciła tylko mama. Laura zniknęła. A razem z jej wrzaskiem zniknęła pamięć o niej, ta zawarta w słowach, bo w ciele zastygła jak jakiś ciężar, który z każdym rokiem rósł.
O Laurze się nie mówiło w domu. Pozostała po niej mała płyta nagrobna na cmentarzu, z wyrzeźbionym aniołkiem i napisem >Za wcześnie zabrałeś mnie panie. Taka była wola twoja<. Rodzice palili na niej znicze, bez słowa. Najpierw co tydzień, po mszy, potem raz w miesiącu, potem już tylko od czasu do czasu. Nie wiem czy byłam na pogrzebie. Nie mam takiego wspomnienia w pamięci…”
Śmierć Laury nie przywróciła Alicji mamy ani poprzedniego życia. Właściwie to było jeszcze gorzej. Jej mama przez kolejne dwa lata rzadko wstawała z łóżka, a gdy to już zrobiła, zaczęła z Alicją jeździć po lekarzach, jakby chciała się utwierdzić, czy wszystko jest z nią w porządku i czy też nie zniknie.
„Nikt nigdy nie powiedział mi, co się stało z Laurą. Nigdy sama o to nie zapytałam, bo przecież wiedziałam dobrze, co robiłam pod tym drzewem. Po prostu była, a potem się rozpłynęła. Dokładnie tak jak chciałam, jak się o to modliłam, zaklinałam. Chciałam, by mama zwróciła Laurę do szpitala, z którego go przyniosła, i tak się dokładnie stało.
Troska rodziców o mnie przyjęła wyraz chorobliwy, aż miałam ochotę im wykrzyczeć w twarz – że wcale nie jestem ich dobrą córeczką, że jestem oszustką, morderczynią, że zasługuję tylko na to, żeby też mnie gdzieś oddać. Zamiast tego zaczęłam się kompulsywnie uczyć, żeby nie musieć wychodzić ze swojego pokoju. Rodzice byli dumni z piątek i szóstek, które przynosiłam ze szkoły.”
Może cię zainteresuje:
Trauma rozwojowa. Sprawdź, czy ciebie też dotyczy
Trzy siostry. Druga
„Kiedy miałam 14 lat, tak jakby nieszczęścia musiały się zdarzać co 7 lat, pojawiło się w domu kolejne zawiniątko. Tym razem byłam przygotowana i już wiedziałam, że brzuch mamy to nie otyłość, tylko ciąża.
I jednocześnie byłam przerażona, że znowu kogoś zabiję.
Druga siostra. Postanowiłam udawać, że jej nie ma, że nie istnieje. I ona też tak się zachowywała. Cichutka, nie płakała, nie przeszkadzała. Mama odżyła, a ja modliłam się tylko o to, żeby ta druga siostra nie zniknęła. Miała na imię Maja. Ma. Kiedy nauczyła się chodzić, biegała za mną z zabawkami i próbowała mnie wciągnąć w swój świat, ale konsekwentnie ją ignorowałam, aż się nauczyła, że dla niej nie istnieję. Tak było bezpieczniej. Bałam się, że ją skrzywdzę samą złą myślą, że rzucę na nią urok, i że umrze przeze mnie. Lepiej im będzie beze mnie, myślałam często i czekałam aż skończę 18 lat, żeby się wyprowadzić.”
Alicja opowiada dalej, jak uciekła na studia na drugi koniec Polski, żeby nie opłacało się przyjeżdżać z tak daleka na weekend do domu. A zaraz po studiach wjechała do pracy za granicę. Życie ułożyło się tak, jak powinno, awansowała, poznała świetnego mężczyznę, urodziła dziecko.
„Mąż nalega nad drugie dziecko, ale nie ma takiej opcji, abym zrobiła to swojej córce. Mąż tego nie rozumie, a przecież nie powiem mu, że drugie dziecko może zabić pierwsze, tak jak ja to zrobiłam swojej siostrze.
Było dobrze. Czasem tylko miałam problem z oddychaniem, ale łatwo było to zrzucić na stres. Musiałam też uważać jakie filmy oglądam, bo kiedy pojawiał się motyw jakiejkolwiek niezgody między rodzeństwem, czułam jak ciężar zgniata mi klatkę piersiową. Kiedyś niemal się udusiłam, gdy zobaczyłam w filmie scenę z obrzędami woodoo. Gdy bohaterka wbiła nóż w lalkę, przestałam oddychać. Nie mam pojęcia, ile to trwało. Mąż wezwał karetkę. Lekarz określił to jako napad paniki, i powiedział, żebym mniej pracowała.”
Pogrzeb z albumem
„Nie zorientowałam się, kiedy moja siostra dorosła. Widywałam ją najpierw raz w roku, na święta Bożego Narodzenia, potem raz na kilka lat. Nie zapraszałam jej do siebie, prawdę mówiąc na co dzień nie pamiętałam, że w ogóle ją mam. To, że jej w ogóle nie znam, uświadomiłam sobie po raz pierwszy na pogrzebie mamy. Zdziwiłam się, że już kończy studia, psychologię.
Mama zmarła nagle. Miała wylew. Na pogrzebie czułam się jakbym miała kamień zamiast serca, nawet nie byłam w stanie płakać. Nie było stypy, wróciliśmy do domu, tata, ja i Maja.
Babcia zmarła kilka lat wcześniej. Nie byłam na jej pogrzebie. Reszta rodziny uszanowała to, że chcemy być sami. I pewnie każde z nas zamknęłoby się w swoim pokoju, gdyby Maja nie zaproponowała, żebyśmy obejrzeli rodzinne albumy. Zdziwiłam się, że w ogóle takie mamy. Większość zdjęć powstała, gdy już wyprowadziłam się z domu. Miałam więc przyspieszony kurs dojrzewania Mai w obrazkach. Była na tych zdjęciach radość, jakby moja wyprowadzka zmieniła atmosferę grobu w domu na lżejszą. Miałam więc rację myśląc, że będzie im lepiej beze mnie. Moje zdjęcia też były, chociaż nie tak dużo, i wcale nie były „grobowe”, uśmiechałam się na nich – odpamiętałam więc z zaskoczeniem te chwile i to, że w domu było nie tylko ciężko i smutno.
Zdjęcia rozwiązały języki. Mówiła głównie Maja, jakby chciała słowami na siłę zlepić resztki naszej rodziny. Potem rozkręcił się tata, a potem ja, dopytując o szczegóły ze zdjęć – gdzie byli i kiedy, i co to za sceneria, w której pozowali na tle miast, których nie znałam. Rozmiękczało nas to wspólne oglądanie. Kiedy przejrzałyśmy albumy, tata wyszedł na chwilę i wrócił z małym pudełeczkiem, ze starymi fotografiami, nieposegregowanymi, z mamą, gdy się poznali, ze swoimi fotografiami z dzieciństwa, z babcią, gdy była dużo młodsza i dziadkiem, którego nie poznałam. Siostra patrzyła na nie z ciekawością, jakby czytała niezwykłą książkę. Ja też nie znałam tych zdjęć.
>To ty?< zapytała nagle, podsuwając mi zdjęcie >Byłaś chora?<
Na zdjęciu leżało małe dziecko z rurkami powtykanymi do nosa, i z innymi wychodzącymi z przegubów rąk, i kablami wokół klatki piersiowej. Gdyby nie siedząca przy łóżku na drugim planie mama, myślałabym, że to może ktoś obcy, że cudze zdjęcie zaplątało się przypadkiem w naszym pudełku. Dziecko, totalnie bezbronne, okablowane, zależne od maszyn. Moja zmarła siostra.
Pokręciłam głową przecząco. Poczułam ogromny żal, rozpacz na tym biednym dzieckiem, które, od kiedy się pojawiło na świecie, chciałam uśmiercić.
>To Laura<, powiedział tato, >twoja siostra<.
>Laura? Jaka Laura? Jaka siostra?<
Szokując, jak duże może być wyparcie tego, co trudne w rodzinie. Maja zachowywała się tak, jakby nie wiedziała, że przed nią była inna, która zmarła. A przecież musiała wiedzieć, bo byłam pewna, że chociaż coraz rzadziej, to jednak rodzice zapalali znicz na grobie Laury. Maja dopiero teraz połączyła grób z aniołkiem z okablowanym ciałem na zdjęciu.
>Co się jej stało?< zapytała wstrząśnięta.”
Zobacz też:
Gdyby został ci rok życia? Towarzyszka w żałobie i doula umierania mówi, jak przygotować się do śmierci
Zmarła na serce
Może gdyby Alicja sama zadała to pytanie, gdy Laura zmarła, nie musiałaby dźwigać przez kolejne lata ciężaru przekonania, że zabiła swoją siostrę. Tata Alicji opowiedział Mai, że Laura przyszła na świat z poważną wadą serca i była operowana zaraz po urodzeniu. Że operacja niby się udała, ale tak naprawdę Laurę mogło zabić cokolwiek, nawet zwykłe przeziębienie, więc trzeba było być cały czas czujnym. Mówił jeszcze, że niska odporność, że wysoka niewydolność organizmu, że połączenie różnych nieprzychylnych okoliczności i kolejna operacja, po której – może wskutek błędu lekarskiego, a może po prostu tak musiało być – Laura zmarła.
„Byłam wstrząśnięta, a jednocześnie poczułam jakby mi z ciała zniknęło kilka ton kamieni. >Czyli, ona zmarła… na serce?< , dopytałam tatę i dodałam z trudem, że babcia mówiła, że to dlatego, że ktoś rzucił na nią zły urok. Tata się zaśmiał, mówiąc, że babcia zawsze była przesądna i że każdy miał poczucie winy. Mama aż do swojej śmierci uważała, że to była jej wina, że przegapiła jakieś symptomy, że nie poszła na jakieś badanie, że nie dosyć mocno nalegała na inne.
Wyobrażasz to sobie? To nie ja ją zabiłam… tylko jej serce. Niby jakaś część mnie wiedziała, że tym głupim rytuałem przebijania lalki nie mogłam naprawdę jej zabić, a jednak przez trzydzieści lat, jakaś inna część mnie wierzyła, że to moja wina.
Rozpłakałam się i płakałam tam chyba przez godzinę, jakby jakaś fala z głębi serca przerwała tamę zbudowaną wokół niego.
>Teraz rozumiem, powiedziała siostra, nie mogłaś mnie pokochać, bo kochałaś ją.< Spojrzała na mnie z jakąś głębią współczucia. A ja płakałam przez kolejną godzinę nad tym strasznym nieporozumieniem. I nad tym, że moja siostra czuła się przeze mnie odrzucona i kto wie, może poszła na psychologię, żeby odkryć, co jest z nią i jej rodziną nie tak.”
Teraz Alicja też płakała. Tłumaczyła, że od kiedy popłakała się przy tych zdjęciach, łzy ma zawsze pod ręką, niewiele trzeba, by uruchomić fontannę. Czułam, że ta historia jeszcze się nie skończyła. I że to, że Alicja wróciła do Polski ma związek z odmrożoną rodzinną tajemnicą.
„Poszłam na terapię i od trzech lat uczę się, jak nie mieć do siebie żalu i jak przestać się zadręczać o to, co zrobiłam, chociaż przecież nie zrobiłam. Tydzień temu zadzwoniłam do Mai i zaproponowałam spotkanie. Przyjedzie do mnie w przyszłym miesiącu na weekend. Chcę jej opowiedzieć to, co opowiadam teraz tobie. Chcę jej powiedzieć, że bałam się jej pokochać, żeby jej nie skrzywdzić. I mam nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone, że siostra mi wybaczy moją nieobecność w jej życiu i że ją odzyskam. Może to pomoże także na moje koszmary… a może nie.
Może do końca życia będą mi się śnić ręce dziewczynki, która przebija serce szmacianej laleczki.”