Thursday, December 5, 2024
Home / POLECAMY  / Miał w opisie jakiś banał w stylu „Life is an adventure, join me?”. Teraz jesteśmy małżeństwem – Prawdziwa historia

Miał w opisie jakiś banał w stylu „Life is an adventure, join me?”. Teraz jesteśmy małżeństwem – Prawdziwa historia

Spotkali się przypadkiem po dwóch latach rozłąki

Kobieta w kapeluszu na tle panoramy miasta

Prawdziwe historie – Miasto Kobiet / fot. Adam Wilson / Unsplash

Po powrocie do Polski Natalia odkryła, że Lucas zniknął z jej życia tak szybko, jak się pojawił. Jego numer przepadł, a ona nie miała żadnych innych danych, żeby się z nim skontaktować. Mimo to, po dwóch latach ich drogi znów się przecięły.

Zbiegłam do Lizbony

Natalia zawsze uważała, że podróże uczą życia bardziej niż jakakolwiek książka. Po pięciu latach w korporacji, kiedy codzienność zaczęła przypominać powtarzający się fragment „Dnia Świstaka”, kupiła bilet do Portugalii. Lizbona miała stać się jej nowym domem, co prawda tylko na miesiąc, ale zawsze coś. Natalia nie była pewna, dlaczego zawsze marzyła o przeprowadzce do Lizbony. Może to złociste uliczki Alfamy, może perspektywa wina wypijanego z widokiem na Tag, a może po prostu pragnienie wyrwania się z Polski? W każdym razie naprawdę długo się do tego zbierała, a teraz nadszedł czas na realizację planów.

– Od lat czułam wypalenie zawodowe. W końcu doszłam do tego, że jeśli nie wyrwę się teraz, to nigdy mi się to nie uda. Skończyłam właśnie 30 lat, miałam wrażenie jakby wszystkie furtki się przede mną zamykały – opowiada Natalia.

Pierwszego dnia, zainstalowana w klimatycznym mieszkanku z nieidealnie wytapetowanymi ścianami, Natalia poczuła się wolna po raz pierwszy od bardzo dawna. Koniec z pracą, koniec z polską pogodą. To uczucie, a także kieliszek białego wina, zmotywowało ją do zainstalowania apki randkowej. Dla zabawy, tak sobie powtarzała.
– Nigdy wcześniej nie spotykałam się z mężczyznami przy asyście aplikacji randkowych. Ale tutaj miałam mało czasu, nie znałam jeszcze miejsc w których można kogoś poznać, a czułam się trochę samotna. Więc zaryzykowałam. Stwierdziłam, że co mi szkodzi sprawdzić, co ma do zaoferowania Lizbona.

 

Polecamy:

Bóg da, Bóg zabierze? – O ucieczce w wiarę i robieniu dzieci

 

Wyrzeźbione torsy

Wśród przewijających się zdjęć pełnych uśmiechów, zbyt wyraźnie wyrzeźbionych torsów i zdjęć z rybami, zatrzymała się na jednym. Lucas.

– Gość miał w opisie jakiś banał po angielsku, coś w stylu „Life is an adventure, join me?”. Nie było tam wielkich deklaracji ani wymuszonego dowcipu, a zdjęcia – choć proste – miały w sobie coś prawdziwego. Lucas pozował na tle gór, z kubkiem kawy w ręce i szerokim uśmiechem. Trochę banalne, ale okej – śmieje się Natalia.

Niewiele myśląc przesunęła w prawo i pyk – zostali sparowani. Następnego dnia umówili się na kawę. Natalia, jak zwykle w takich sytuacjach, czuła lekki stres, ale Lucas rozwiał go jednym spojrzeniem. Był swobodny, dowcipny i miał w sobie ten rodzaj luzu, który nie wynikał z nonszalancji, a z czystej radości życia. Spędzili razem cały dzień. Zwiedzali Alfamę, zatrzymywali się w małych knajpkach, gdzie jedli sardynki z grilla i pili vinho verde, śmiejąc się jak starzy znajomi. Zaiskrzyło. Nawet ona, sceptyczna wobec wielkich uczuć, musiała to przyznać. Ale oboje wiedzieli, że ich drogi niedługo się rozejdą. Lucas wyjeżdżał już w następnym tygodniu. Spotykali się jednak codziennie, aż do dnia jego wyjazdu. Na ostatnim spotkaniu Lucas i Natalia wymienili się numerami telefonu. To był smutny dzień, nie mogli wypuścić się z ramion. Ale oboje wiedzieli, że pozostaną w kontakcie i spotkają się tak szybko jak to możliwe.

– Naprawdę czułam, że takie spotkania nie zdarzają się często. Byliśmy dopasowani jak nikt inny. Jakby nie świadomość, że musimy rozjechać się w różne strony świata, to byłabym skłonna uwierzyć, że spędzę z tym człowiekiem resztę życia. Obiecaliśmy sobie, że pozostaniemy w kontakcie – mówi Natalia.

 

Zobacz także:

„Wrócił do stolika z drugą laską i posadził ją obok mnie”. Aplikacje randkowe bez cenzury – prawdziwe historie (część 7)

Koniec gry

Nie zostali. Po powrocie do Polski Natalia odkryła, że Lucas zniknął z jej życia tak szybko, jak się pojawił. Jego numer przepadł, a ona nie miała żadnych innych danych, żeby się z nim skontaktować. Czasem przeglądała media społecznościowe w nadziei, że trafi na ślad jego zdjęć, ale było to jak szukanie igły w stogu siana. Po kilku miesiącach odpuściła, tłumacząc sobie, że to był tylko krótki epizod – piękny, ale epizod. W końcu Lucas nie próbował się z nią skontaktować, więc równie dobrze mogła uznać, że wcale nie chciał kontynuować tej relacji. Minęły dwa lata. W tym czasie Natalia całkiem rzuciła pracę na etacie i zaczęła realizować swoje marzenie o podróżowaniu. Założyła instagrama na którym pisała o swoich przygodach, wkrótce osiągając sporą popularność. Poszerzała swoje horyzonty coraz bardziej na wschód, aż pewnego dnia, przemierzając wąskie uliczki Chiang Mai w Tajlandii, wpadła na człowieka z aparatem przewieszonym przez ramię.

– To był on. Nie mogłam w to uwierzyć, pamiętam jak dziś, że poczułam taką mieszaninę radości, i złości, bo przecież gość się do mnie ostatecznie nie odezwał. Ale jego reakcja wskazywała, że jak najbardziej cieszy się na mój widok. Nigdy wcześniej i nigdy później nikt się tak na mnie nie rzucił – opowiada Natalia

Oboje stali chwilę zszokowani. Potem śmiech i cała noc spędzona na nadrabianiu zaległości. Lucas tłumaczył, że jego telefon zniknął w drodze na lotnisko w Lizbonie. Okazało się, że on też próbował znaleźć Natalię na wszelkie możliwe sposoby, jednak bez skutku. Natalia nie mogła się nadziwić, że los postawił ich na swojej drodze ponownie. Tym razem nie ryzykowali utraty kontaktu. Spędzili razem następne kilka miesięcy, wspólnie podróżując. Rok później, wzięli ślub w Portugalii, tam gdzie ich przygoda się rozpoczęła.

– Ta jego głupia sentencja z opisu w aplikacji randkowej naprawdę okazała się mieć sens – śmieje się Natalia.

Na co dzień pasjonatka krakowskiego środowiska muzycznego, wokalistka i producentka. Dziennikarstwo ma we krwi, a jak zwykła mawiać, z genami nie wygrasz.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ