Męski list od czytelnika
„System zakłada, że w momencie zaślubin czy zawiązania partnerstwa, facet jest już skończoną wersją samego siebie, gotową do podbicia świata albo przynajmniej kilku szczebli kariery w tej czy innej korpo”
Męski świat wydaje się bardzo prosty. Zarządzany prymitywnymi zasadami z epoki kamienia łupanego. Liczy się siła, kasa, podziw innych, uznanie od facetów, umiejętność polowania i walki. Te cechy i wartości wpajane są nam od dziecka. „Faceci nie płaczą”,„nie marz się jak baba”, „twardy bądź” itd. Kiedyś na naszych słowiańskich terenach, gdy chłopiec kończył 7 lat, przechodził postrzyżyny i z kurateli matki, trafiał pod opiekę ojca. Tam uczył się męskości. Ten zwyczaj niby zanikł, ale widać go nadal w wojsku, gdzie po przyjęciu rekruta, ścina się go na przysłowiowa łysą pałę.
Po co to wszystko? Ano po to, by tak ukształtowany osobnik płci męskiej znalazł stosowną partnerkę, spłodził syna, zasadził, drzewo i wziął kredyt na dom.
Czy o czymś zapomniałem?
Ten system zakłada, że w momencie zaślubin czy zawiązania partnerstwa, facet jest już skończoną wersją samego siebie, gotową do podbicia świata albo przynajmniej kilku szczebli kariery w tej czy innej korpo. A więc chciałem wam, drogie czytelniczki, powiedzieć coś z własnego doświadczenia.
Bzdura. Kompletna bzdura.
W momencie, kiedy piszę do was te słowa mam 30 lat i 19 dni. Od jakiś 28 lat jestem zafascynowany samochodami (niespotykane prawda?) i wszystkim, co z nim związane. Dzisiaj realizuję tę pasję i w niej zarabiam. Dla mnie to duży sukces i realizacja marzenia. Robić to, co się kocha. To praca bardzo popularna wśród moich kolegów. Co chwilę dostaję nowe i szybkie auta, piszę o nich i robię filmy. Praca, o której wiele facetów marzy.
Ale dlaczego miałoby to was interesować? Ponieważ, to nie mój sukces. Ale mojej żony. Pozwólcie, że wyjaśnię.
Zanim ją poznałem, przeszedłem całkiem niezłą szkołę życia. Przynajmniej tak mi się wydawało. Mam 2 starszych braci, co przyszło w pakiecie z masą siniaków, stłuczeń, złamań i kupą zabawy. Chodziłem do męskiej szkoły, zwiedziłem trochę świata, tu pośpiewałem tam wypiłem. Po drodze zaliczyłem, kurs na pilota samolotu, szkołę oficerską, i kilka związków. Uważałem siebie za całkiem niezłego partnera dla płci przeciwnej. Czułem się gotowy by zmieniać świat. I tak w 2009 roku zakochany bez pamięci stałem na ołtarzu patrząc mojej przyszłej żonie w oczy i przysięgając jej wspólną przyszłość. Miałem wtedy 22 lata i myślałem, że jestem pewną skończoną wersją samego siebie. Wersją, którą można jedynie podszlifować. Taki granitowy posąg z szorstkimi elementami tu i tam. Jeżeli na myśl przychodzi wam teraz słowo narcyz to wcale wam się nie dziwię.
Widzicie, okazało się, że ten granit to tak naprawdę glina. I nie posąg, a lepiej czy gorzej uformowana bryła. Wiem, że to wydaje się pogmatwane, ale zaufajcie mi. „W tym szaleństwie jest metoda”. Otóż zrozumiałem, że nasza prawdziwa droga zaczyna się od kobiety. Za każdym razem. To kobieta wydaje go na świat i to później kobieta przemienia w mężczyznę. I nie mówię tutaj o sprawach łóżkowych. Dzisiaj mija 9 lat naszego związku (7 lat małżeńskiego) i coraz bardziej do mnie dociera fakt, że tylko dzięki mojej żonie czuje się mężczyzną. Widzę to w jej oczach, kiedy wracam do domu i kiedy wynoszę śmieci. Kiedy bawię się z naszym synem i pracuję. Popełniłem masę błędów, podejmowałem złe decyzje, desperacko próbując się wybić i znaleźć własne ja. Tyle, że to „ja” było zawsze bliżej niż myślałem. Wydawało mi się, że leży gdzieś przypięte do wymarzonej pracy i dużego czeku. A to nieprawda. Moje „ja” to moja żona. Gdyby nie jej wsparcie, jej mądrość, jej sceptycyzm (idealnie balansujący moją turboeuforię), jej miłość, byłbym bardzo zagubionym człowiekiem. To jej siła i jej wiara pozwoliła nam przejść czasy, kiedy w lodówce mieliśmy tylko światło. Uwierzcie mi, że ani kasa ani sukces w pracy nie daje takiego kopa jak słowa „jestem z ciebie dumna”.
Macie moje drogie panie w sobie niesamowitą moc. Ta moc napędzała Cezara, Napoleona, Hitchcocka i wielu innych. Oni próbowali zmieniać świat armiami, lub sztuką, wy potraficie zrobić to jednym uśmiechem. Wyświechtany rycerz na białym koniu, bez białogłowy nie miał o co walczyć. Bez was, facet staje się Roninem. Samurajem bez pana.
Nie każdy na to zasługuje, dlatego nie „rzucajcie pereł między świnie” i jeżeli traficie na takiego niewdzięcznika, to nie traćcie czasu i kopnijcie go w d***. Nie zapominajcie jak jesteście ważne i ile potraficie. Nie wierzcie w durne poradniki, próbujące ukształtować was w poprawnie instagramową formę. Pamiętajcie, że na szachownicy, to królowa ma najwięcej do gadania. Nie zrozumcie mnie, źle. Nie sprowadzam waszej roli do piosenki Stand by your man. Znam wiele kobiet, singielek, które zawstydzają facetów swoimi osiągnięciami i siłą. I chwała im za to. Podziwiam.
Ale nie dla nich jest ten artykuł. Ten artykuł jest dla kogoś, kto dzisiaj ma urodziny. Ten artykuł jest dla mojej żony. Mojej Ateny, Afrodyty i Temidy. Mojej najlepszej przyjaciółki i kochanki. Ten artykuł jest dla Patrycji.
Kocham Cię.
Wiktor Wiśniewski