Mela Koteluk lubi fotografować. „Trzask migawki jest fascynujący. Niektóre wywołują u mnie ciarki na plecach”, mówi. Właśnie ukazała się jej trzecia płyta zatytułowana właśnie „Migawka”
Każda z piosenek na nowej płycie Meli to obrazy uchwycone w trakcie niezwykle krótkiego otwarcia migawki. Są zapisem pewnych momentów, które wydarzyły się ostatnio w jej życiu. Jaka to fotografia?
Ona jest niewyestetyzowana. Jeśli miałabym namalować te piosenki, czy je sfotografować, to byłyby chyba monochromatyczne
– mówi i dodaje:
Czy mamy jakikolwiek wpływ na to, które fragmenty rzeczywistości zapisują się w naszym mózgu? Nie bardzo możemy przy tym manipulować. I tak jest z tą płytą, piosenki są najważniejszymi motywami, które wydarzyły się w moim życiu, w okresie ostatniego półtora roku.
Jaka jest Mela na „Migawce”? Bardziej wyciszona, refleksyjna, choć wciąż zaskakuje pięknymi melodiami i wyjątkową wrażliwością na słowa, które w jej ustach brzmią jak mantra. Pierwszą piosenką, którą wymyśliła na „Migawkę”, jest „Ja, fala”, jedna z najpiękniejszych na nowej płycie. Delikatne muśnięcia strun harfy, subtelna gra skrzypiec dodaje jej wyjątkowej atmosfery zadumy. Mela pamięta dokładnie ten moment, kiedy melodia zawitała do jej głowy – było to po wyjściu z warszawskiego koncertu Nicka Cave’a, który odbył się 24 października 2017 roku. – To było wspaniałe wydarzenie – opowiada. – Powiedziałabym, przełomowe. Wyszłam z Torwaru w totalnych emocjach. Czekałam na taksówkę, a zanim przyjechała, zapisałam na dyktafonie w telefonie melodię do „Ja, fala”. Czułam, że ewidentnie zostawiłam za sobą jakieś ciężary.
Jak choćby doświadczenie po śmierci bliskiej osoby, która przez wiele miesięcy wstrzymywała ją od jakiejkolwiek pracy twórczej. Spowodowała nawet ucieczkę od zgiełku Warszawy. Dopiero koncert Nicka Cave’a wyzwolił w niej chęć stworzenia następnej płyty.
„Migawka” powstawała dwutorowo. Najpierw wraz ze swoim zespołem stworzyli niemal wszystkie piosenki. Potem do akcji wkroczył producent Marek Dziedzic. – Mocno okroiliśmy jego rolę, bo nie chcieliśmy większych zmian w demówce, którą stworzyliśmy. I Marek stanął na wysokości zadania – przyznaje. A jednak producent zostawił swój ślad, ponieważ to z nim napisała trzy piosenki: „Hen, hen”, „Aha” i przepiękne „Ogniwo”. – Lubię tę piosenkę – mówi o ostatniej z nich.
Wszystko staram się robić po swojemu – żyję po swojemu, odklejam się od pomysłów innych na mnie, od opinii innych na mnie. Dlatego lubię moc płynącą z tej piosenki.
Jesienią, jeszcze przed wydaniem płyty, zaprezentowała nowe piosenki podczas trasy koncertowej. Wiosną wróci z koncertami i już 16 marca będziemy mogli posłuchać jej nowych piosenek w klubie „Studio”.