Dlaczego dzieci się masturbują – fragment książki Marty Szarejko „Seksuolożki. Nowe rozmowy”.
Masturbacja dzieci niepokoi rodziców. Fragment książki „Seksuolożki. Nowe rozmowy” o tym, czym jest seksualność dzieci

Fragment książki "Seksuolożki. Sekrety gabinetów." Marty Szarejko
Seksuolożki. Nowe rozmowy to druga część książki Marty Szarejko Seksuolożki. Sekrety gabinetów. Zbiór wywiadów w niej zawartych rozwiewa wiele wątpliwości związanych z naszą seksualnością, odpowiadając na nurtujące nas pytania. Czy brak pożądania to choroba? Dlaczego dzieci się masturbują? Jak ciąża i poród wpływają na naszą seksualność? Przytoczony fragment książki to wywiad z Moniką Zieloną-Jenek, psycholożką i seksuolożką, który wyczerpująco odpowiada na pytanie: dlaczego dorośli chcą, żeby dzieci były aseksualne i czy masturbacja dziecka jest czym naturalnym
LĘK, czyli rozmowa o tym, dlaczego dorośli chcą, żeby dzieci były aseksualne
MONIKA ZIELONA-JENEK
psycholożka, seksuolożka. Zajmuje się seksualnością dzieci. Autorka książki Przesłuchanie małoletnich świadków, współautorka (z Aleksandrą Chodecką) książki Jestem dziewczynką, jestem chłopcem. Jak wspomagać rozwój seksualny dziecka. Jest doktorem w Zakładzie Seksuologii Społecznej i Klinicznej Instytutu Psychologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Monika Zielona-Jenek wyczerpująco odpowiada na pytanie: dlaczego dorośli chcą, żeby dzieci były aseksualne?
Dlaczego dorośli chcą, żeby dzieci były aseksualne?
Bo myślą, że to dla nich bezpieczne. Dorośli miewają kłopot z seksualnością dzieci – doskonale wiedzą, że ona istnieje, ale nie mają pomysłu, co z nią zrobić, jak się do niej odnieść – zauważać ją czy nie? A jeśli tak, to w jaki sposób? U wielu natychmiast pojawia się lęk, wstyd i zakłopotanie, więc lepiej tę seksualność spakować, schować i udawać, że jej nie ma, dopóki nie będzie domagać się uwagi tak głośno, że już nie da się jej zaprzeczać, czyli do okresu dojrzewania. Ale do tego momentu można trochę poudawać.
Sami dosyć słabo pamiętamy sferę seksualną z okresu przed dojrzewaniem.
Niby tak, ale kiedy prowadzi się na ten temat badania i zadaje pytanie o seksualność w okresie dziecięcym, to całkiem spora grupa mówi o wczesnych doświadczeniach – jednak je pamięta. Oczywiście zwykle nie jest to spójna narracja, tylko takie przebłyski, flesze – trochę sensoryczne, trochę emocjonalne wrażenia. Nie wiadomo, kiedy dokładnie to wszystko się wydarzyło, ale taki rodzaj wspomnień istnieje.
Co to konkretnie jest?
Zwykle są to wspomnienia doświadczeń wielorakiego hamowania – zarówno dzieci i ich seksualności, jak i dorosłych wokół, żeby się tą seksualnością w żadnym wypadku nie zajmowali, pomijali ją, ignorowali. A tym samym przygotowywali dzieci do samokontroli, powściągliwości i skromności. Zwłaszcza dziewczynki. Albo co najwyżej nazywali ekscytację ciekawością, kiedy na przykład dzieci bawią się w lekarza. Dorosłym łatwiej wtedy uznać, że one robią to, bo są ciekawe, a nie dlatego, że doświadczają przy tym także zmysłowej przyjemności.
Dorośli czasem mówią, że dzieci niezdrowo się ekscytują.
Na kategorie zdrowia nakładają porządek moralny, a to, co niemoralne, zwykle uznaje się za niezdrowe, i tu czasem pojawia się kłopot. Rozdzielenie tego nie jest proste.
A poza hamowaniem? Są jeszcze inne wspomnienia?
Pojawiają się czasem wspomnienia przyjemności, ekscytacji, odkryć. Na przykład rówieśniczych zabaw, mniej lub bardziej na granicy normy. Czasem jest to forma manipulacji, przymuszania. Kobiety występują w nich w różnych rolach, niekiedy to one są osobami nadużywającymi, przekraczającymi granice młodszego rodzeństwa, mniej zorientowanych albo bardziej nieśmiałych rówieśników.
Pojawia się też wspomnienie masturbacji.
Z pani książki Jestem dziewczynką, jestem chłopcem dowiedziałam się, że masturbują się już dwu, trzymiesięczne dzieci.
W literaturze medycznej z zakresu pediatrii można znaleźć opisy przypadków podejmowania zachowań auto-erotycznych przez dzieci dwu i trzymiesięczne. Zwykle jest to zaciskanie ud albo ocieranie się o przedmioty. Na pierwszy rzut oka to fascynujące, ale z drugiej strony zupełnie zrozumiałe, bo proces rozwoju seksualnego zaczyna się przecież bardzo wcześnie – od momentu, kiedy zaczynają kształtować się struktury płciowe naszego ciała. Badania robione przy użyciu zaawansowanych technologii bardzo wcześnie pokazują reakcje fizjologiczne u płodów męskich w łonach kobiet. Ciało działa i reaguje od samego początku.
Oczywiście – do dojrzałej reakcji seksualnej daleka droga, ale zręby kształtują się wcześnie, więc właściwie nie powinien dziwić fakt, że czucie własnego ciała, zwłaszcza okolic genitalnych, które są bardzo wrażliwe, mocno unerwione i pokryte cieniutką skórą, jest od samego początku doświadczane, więc też bardziej albo mniej zapamiętywane. Te wspomnienia w nas są.
W dzieciństwie nie dotykamy się w sposób świadomy, to czas, kiedy dopiero uczymy się koordynować ruch i czucie, celowo coś chwycić. Ale bywa, że dziecko napręża się i może temu towarzyszyć szczególne doświadczenie własnego ciała.
Z seksualnością dziecięcą, zwłaszcza tą wczesną, jest taki kłopot, że próbujemy ją zrozumieć…
Przykładając do tej dorosłej.
No bo jak inaczej to robić? Jesteśmy dorośli, więc usiłujemy to pojąć, używając dojrzałych kategorii, a one niekoniecznie przystają do dziecięcego przeżywania. Jedyne, co możemy zrobić, to nastawiać radary i obserwować dziecko, ale widzimy przecież tylko to, co ono robi, nie to, co przeżywa. Tkwimy w niewiadomej, pewnej zagadce.
Zastanawiam się, na ile ten wstyd rodziców i lęk przez seksualnością dzieci bierze się po prostu z tabu kazirodztwa.
Zdrowo funkcjonująca dorosła osoba ma głęboko zakorzenioną nie tylko myśl, ale też doświadczenie granicy pomiędzy swoją seksualnością a seksualnością dziecka. I kiedy spotyka się z tą drugą, to tę granicę wyraźniej widzi. Oglądamy ciało dziecka – pielęgnujemy je, myjemy, przewijamy, więc w końcu przychodzi taki moment, kiedy patrzymy też na genitalia. A to wzbudza różne uczucia i pytania: „Właściwie dlaczego ja się na nie gapię? Może to niestosowne?”. Pojawia się rodzaj dyskomfortu, za zainteresowaniem idzie lęk. Czasami wolimy się odsunąć.
Kobiety odsuwają się od dzieci, bo boją się własnych preferencji?
Z takimi się nie spotkałam, choć wiem, że istnieją.
Natomiast spotkałam się z kobietami zaniepokojonymi tym, że doświadczały pobudzenia seksualnego w kontakcie ze swoimi dziećmi, na przykład kiedy karmiły piersią. To jest doświadczenie zmysłowe, oczywiście pod warunkiem, że kobieta się na nie godzi. Bo niektóre kobiety są tak przed nim zablokowane, że w ogóle wolą tego nie robić.
Co myślą?
Boją się, że to niezdrowe, że coś jest z nimi nie tak. Czasem matka się wstydzi, bo w okolicy jest jej partner, a ona myśli, że odczuwana właśnie przyjemność powinna znaleźć się w sferze związanej z nim, nie z dzieckiem. Z drugiej strony, kiedy tylko może rzucić się na łóżko, jest tak zmęczona, że chce spać, a nie uprawiać seks z mężem.
A kiedy już do niego dochodzi, to odcina ciało od pasa w górę. Bo piersi w tym czasie są od niej jakby oderwane, zaanektowane przez dziecko. Kobiety często nie chcą, żeby partner dotykał ich piersi, dopóki one karmią. Nie chcą mieszać tych porządków.
Rodzi się w nich pytanie: „Przy kim właściwe powinno mieć miejsce to doświadczenie, to pobudzenie piersi?”. Jeśli kobieta zdrowo funkcjonuje, to radzi sobie z tym zakłopotaniem, wie, że trzeba przeżyć ten rodzaj niepewności, niejasności, dziwnego pomieszania. I zaufać, że wszystko jest w porządku.
Że to przejściowe.
Że to dziwny czas, ale on minie. A dziecko nie jest partnerem do pobudzania seksualnego, nie jest też obiektem seksualnym. Kiedy kobieta ma tu pewność, łatwiej się jej nie bać i utrzymać granice. Ale niektóre kobiety nie wytrzymują i wycofują się z karmienia. Inne przeciwnie: przedłużają je. I to jest sytuacja bliska cieniutkiej granicy, bo właściwie komu to służy?
A jeśli kobiecie, to do czego?
Na przykład do poczucia bycia jedyną. Myśl, że jest w stanie wykarmić własną piersią dziecko i zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje do życia, jest bardzo uwodząca.
Ale chyba niezbyt korzystna dla dziecka.
Na wczesnym etapie to normalne i gratyfikujące. Ale potem dziecko powinno mieć możliwość skierowania się ku światu i oddalenia się od matki. To może być dla kobiety uwalniające, zwykle wtedy mówi: „Nareszcie! Teraz mogę wypić kieliszek wina. Albo wyjść z przyjaciółkami do kina, zabawić się”. Ale może też być przeżywane przez kobietę jako strata. „Już nie jestem jedyna i niezastąpiona” – myśli. I zaczyna cierpieć.
Czy to znaczy, że wcześniej nie miała żadnej ważnej dla siebie sfery, do której teraz może wrócić?
Wcześniej mogła wypełniać sobie czas innymi bliskościami.
W których też była jedyna?
Albo wyjątkowa. To raczej sposób funkcjonowania niż coś, co nagle pojawia się podczas macierzyństwa. Ale w kontakcie z malutkim, zupełnie bezradnym dzieckiem matka często ma poczucie ogromnej władzy.
I to się łączy ze sferą seksualną?
Seksualność nie jest odrębną wyspą, trudno ją odłączyć od reszty naszego życia. W seksie jest zaspokojenie, przyjemność, relaks. Ale też władza, możliwość wpływania na drugą osobę, manipulacji. Kobiety przedłużają czasem karmienie piersią, bo nie chcą seksu z partnerem. Nie jest to dobre ani dla nich, ani dla dziecka, ale jednej ze stron ewidentnie daje ulgę.
Proszę sobie wyobrazić królową, która ma swoje książątko – kochane, wypielęgnowane, idealne. I która dobrze wie, że ono jest zależne i bezbronne. To mały człowiek, który wyszedł z jej ciała, był przy jej piersi, jest jej niezwykle bliski, więc ona się angażuje w pielęgnowanie go i patrzy, jak on rozkwita. To wzbudza czułość i dumę. Trudno jej powiedzieć: odsuń się, zostań za drzwiami, teraz mam czas z moim królem. Mimo że ten król jest ważny, został wybrany.
I przyczynił się do powstania królewicza.
Mimo to dla wielu kobiet powrót do wspólnego łoża naprawdę nie jest łatwy.
Przypomina się stary dobry Freud i jego historie o edypalnym trójkącie, tylko że z perspektywy rodziców, a nie małego Edypka. Jak zmienia się ich relacja, kiedy pojawia się mały człowiek? Gdzie go najlepiej umiejscowić? Odsunąć się od siebie, żeby zrobić mu miejsce, czy jednak go ułożyć obok i pozostać w takim związku jak wcześniej? Nie wiadomo, jak się z tym poukładać.
Ile czasu powinien zająć kobiecie powrót do starego porządku?
Wie pani, fascynują mnie różne tradycje ludowe i chętnie łapię przykłady obyczajów, które odnoszą się do pewnych porządków psychologicznych. Jeden z nich do dziś mnie zachwyca: kiedy dziecku wyrzynał się pierwszy ząbek, należało to ogłosić, bo to był znak, że można je odstawić od piersi. A matka na nowo mogła celebrować swoją kobiecość w relacji z mężem. W tym momencie partner, ojciec dziecka, kupował jej suknię.
Ładne.
Ten zwyczaj miał głęboką mądrość. Wsparcia kobiety w momencie przejścia – powrotu do czegoś ekscytującego, wspaniałego, pięknego. Ale też pożegnania, które nie jest łatwe, więc lepiej je zrytualizować, żeby poradzić sobie ze stratą.
Płeć dziecka w kontekście długiego karmienia ma znaczenie dla kobiet?
Płeć w ogóle ma znaczenie dla rodziców. Gdyby nie miała, lekarze nie słuchaliby ciągle podczas połówkowego USG pytań: „To na kogo czekamy?!”. Rodzice prawie zawsze chcą wiedzieć. Niektórzy to wartościują, inni nie – wolą mieć syna albo córkę z nieuświadomionych powodów.
Pamiętam badania, w których mierzono czas patrzenia matek na dzieci – pokazały, że matki nie tylko dłużej patrzą, ale też dłużej pielęgnują genitalia synów. Żeńskie narządy płciowe są dla nich mniej ciekawe, bo doskonale je znają. Inaczej też przebiega trening czystości dziewczynek i chłopców, inna jest obsługa penisa i sromu, kiedy trzeba nauczyć dziecko korzystać z nocnika.
A wcześniej? Na przykład taka kąpiel niemowlaka?
Jest jedna kwestia, wokół której zwykle pojawia się mnóstwo wątpliwości: odciągać napletek niemowlaka podczas kąpieli czy nie? Odciąganie napletka u małego chłopczyka to ekwilibrystyka, tego trzeba się nauczyć, bo to są przecież malutkie genitalia, a żadna kobieta przed urodzeniem syna nie ma w tym wprawy. Część mam decyduje się zapytać o to lekarza, część nie chce o tym rozmawiać, boi się, snuje domysły, szuka informacji w internecie. Niektóre w ogóle tego nie robią i potem wychodzą z tego różne przygody, jakieś infekcje związane z niedostateczną pielęgnacją. Lekarze też różnie reagują, niektórzy, badając dziecko, nie zaglądają do pieluchy.
Dlaczego?
Bo rodzic patrzy. Bo wstyd. A to jest bardzo ważne, bo u chłopców mogą być problemy z napletkiem albo jąderkiem, które nie zstąpiło. U dziewczynek sklejenie warg sromowych, infekcje. To trzeba sprawdzać.
Płeć jest ważna w wielu kontekstach, karmienia piersią też. Bo kiedy patrzymy na trzyletniego chłopca wciąż przyssanego do piersi matki, to jednak odzywa się w nas głos, który mówi, że już czas na rozdzielenie. Relacja trzylatka z mamą powinna być inna, bo dziecko w tym wieku zaczyna już po swojemu myśleć nad sprawami płci. Wcześniej nie miało takiej świadomości.
Teraz już biega z mieczem albo bryka w cekinowej sukience i chce być księżniczką. Zresztą to doświadczenie, o którym nieraz słyszałam od rodziców: dopóki dziecko było małe, mogliśmy się razem kąpać albo myć przy otwartych drzwiach, żeby mieć na nie oko, ale przychodzi taki moment, kiedy dziecko zaczyna inaczej patrzeć na nagiego rodzica. I to jest moment, kiedy rodzic się zawstydza.
Co to znaczy inaczej?
Rodzice nie potrafią powiedzieć, o jakie spojrzenie dokładnie chodzi, ale czują, że to jest taki rodzaj przyglądania się, który ich zawstydza. Myślę, że to intuicyjne poczucie potrzeby zmiany granic. I to jest zdrowe, zupełnie naturalne.
O tabu dotyczącym seksu w kontekście dzieci często mówimy, że nie jest dobre, bo wiąże nam usta. Ale tabu ma też funkcje ochronne, nie zawsze musi być szkodliwe. Pomaga utrzymać granice.
Jakie jeszcze emocje pojawiają się w kontekście seksualności dzieci?
W gabinecie raczej te mniej przyjemne.
Częściej przychodzą kobiety?
Tak, najczęściej spotykam się z matkami. Oczywiście proszę, żeby przyszli oboje, ale standardowo jest tak, że przyjeżdża mama, z tatą różnie bywa. Najczęściej jest to tłumaczone pracą zawodową. I może faktycznie obowiązki w tym czasie rozkładają się w ten sposób, że jemu trudniej się wyrwać? Poza tym w polskich domach edukacją seksualną częściej zajmują się matki.
No i jak już przychodzi taka kobieta…
Zdarza się, że przychodzą razem.
I co ich niepokoi?
Masturbacja. Mówią: „Tak, wiemy, że to masturbacja dziecięca, że to jest normalne, czytaliśmy o tym w internecie albo w gazecie dla rodziców, ale żeby codziennie?! Czasem nawet dwa razy? To miało mijać!”.
A dzieci są różne. Takie, które nigdy nic, takie, które parę razy i cześć, i takie, które zajmują się tematem intensywnie. Więc czasem jakieś dziecko nie wpasowuje się w oczekiwania rodziców.
Czego oni się w tej masturbacji boją? Poza częstotliwością.
Tego, że dziecko robi to ze stresu i że oni może coś przeoczyli, zaniedbali, zgubili. W każdej rodzinie jest stres. Pojawiają się kolejne dzieci, rodzic traci pracę, zaczyna nową, kupuje dom, ktoś zaczyna chorować. Bywa, że rodzice wyrzucają sobie, że nie mają dostatecznie dużo czasu dla dziecka. I dlatego ono się masturbuje.
Jest w tym pułapka bardzo dziś popularnej idei, że dobre wychowywanie dziecka polega na ciągłym zajmowaniu się nim. Kiedy rodzice tego nie robią, mają poczucie, że coś zawalają. I jeśli wtedy dziecko zaczyna coś robić z nudów, to znaczy, że oni są złymi rodzicami.
Myślę, że ta nadmiarowość spowodowana jest lękiem. Rodzice mają czasem taki pomysł, żeby wyrugować go za pomocą dużej aktywności. No, jest to jakiś sposób, tylko niekoniecznie dobry. Rozmawiam z nimi o wartości nudy. I o tym, że dla dziecka rozwojowe i dobre jest to, żeby nauczyło się być samo. Żeby potrafiło się koić, mieć wyimaginowanego przyjaciela, bawić się, gadać do siebie, a nawet się snuć! To może być dobre, ale w niektórych rodzicach budzi niepokój, że oni coś zaniedbują, że porzucają dziecko.
I tam wciskają masturbację?
Jest w tym niedobry rys nadmiernej kontroli – też znak naszych czasów. Jeśli dzieci pokazują sobie różne części ciała, dotykają się albo masturbują, to znaczy, że im nie zorganizowaliśmy czasu, zawaliliśmy to. Tymczasem dziecko potrzebuje uwagi dorosłego, ale musi być też niekiedy poza kontrolą, bo jak inaczej ma się kontroli nauczyć? Mamy dziś mnóstwo zewnętrznych narzędzi sprzyjających temu, żeby się kontroli nie uczyć. Dzieci wszystko mają zapisane w smartwatchach, librusach, o niczym nie muszą pamiętać. Z drugiej strony mają nadmierną kontrolę rodzica, więc nie potrafią same się kontrolować.
Pamiętam taki odcinek serialu Black mirror o aplikacji, którą mogą zainstalować rodzice, żeby śledzić emocje dzieci. I chronić je przed tymi negatywnymi, czyli w gruncie rzeczy odcinać od życia. Problem pojawia się chyba wtedy, kiedy kontrola przestaje być ochroną, prawda?
U dzieci to wywołuje taki efekt, że są ubezwłasnowolnione, nie mają szansy na rozwinięcie dobrych dla nich mechanizmów zastanowienia się, refleksji nad sobą, zaciekawienia się tym, jak działam, i o co mi w ogóle chodzi. Znoszenia frustracji.
Rodzice, którzy do pani przychodzą, wstydzą się masturbacji swoich dzieci?
Wstydzą się o tym mówić, ale mam wrażenie, że jest w tym coś zdrowego i naturalnego, bo w sumie mówią o sferze intymnej własnego dziecka. I zwykle nie ma w tym oceny moralnej.
Poza tym część rodziców zgłasza się z masturbacją, która jednak rozwojowa nie jest. Bo dziecko masturbuje się z różnych powodów – czasem dlatego, że to jest przyjemne, i wtedy mamy do czynienia z masturbacją rozwojową. A czasem dlatego, że w ten sposób koi stres, lęk, poczucie samotności. I to jest masturbacja instrumentalna, podporządkowana innym niż seksualny celom. Rodzice się kłócą, dziecko czuje strach i w ten sposób próbuje się uspokoić. Albo pojawia się w domu młodsze rodzeństwo i dziecko nagle nie potrafi samo zasnąć – przeszło detronizację, a to nigdy nie jest przyjemne. Bywa też, że za pomocą masturbacji chce zwrócić na siebie uwagę – trudno o lepszy sposób, prawda?
Zwłaszcza, jeśli zacznie to robić publicznie.
Kierunek działania zwykle jest taki: jeśli dziecko musi uporać się z uczuciami, to wspieramy jego regulację emocjonalną. Potrzebujesz ukojenia? Znajdźmy na to sposób. Przytul się do mnie, pogładź misia, posłuchaj muzyczki przed snem albo bajki. A jeśli chcesz zyskiwać uwagę, to rób to, ale w sposób społecznie akceptowany, bo jeśli dorosły chce ją na siebie przekierować, to opowiada dowcip, a niekoniecznie zdejmuje spodnie.
Masturbacja instrumentalna bywa niekorzystna, bo jeśli jest prowokacyjna, to może przynieść reakcje ze strony innych, na które dziecko może nie być gotowe. Ktoś skomentuje to w sprośny sposób, a dziecko będzie dodatkowo zmieszane: z jednej strony zbesztane, z drugiej pobudzone tą reakcją.
Zdarza się też, że dziecko podczas masturbacji się kaleczy, uszkadza sobie ciało.
Kiedy na przykład traktuje swoje ciało jak laboratorium. To masturbacja eksperymentalna. Dzieci mają różne pomysły, nie zawsze są w stanie przewidzieć konsekwencje i nie zastanawiają się, co się stanie, jeśli założą coś na penisa i czy trudno to będzie potem zdjąć. Albo włożą jakiś przedmiot do cewki moczowej, ewentualnie pochwy, bo na takie pomysły też wpadają. Chirurdzy dziecięcy mieliby tu o czym opowiadać.
Rodzice przede wszystkim powinni się przyglądać i próbować zrozumieć, po co właściwie dziecko się masturbuje. Jeśli się przy tym uszkadza, widać, że je coś boli, to pierwszy powód, dla którego warto reagować. Bo jeśli to po prostu przyjemne, to po co ingerować? Można przy tym wytłumaczyć, żeby robiło to na osobności.
Co martwi ich poza masturbacją?
Czasem zgłaszają się do mnie rodzice z pytaniem o zachowania pomiędzy dziećmi będące na granicy dobrowolności – niektóre można kwalifikować jako wykorzystanie seksualne dziecka przez inne dziecko. Na przykład siedmiolatek zmusił dwulatka do ssania jego penisa podczas jakiejś uroczystości rodzinnej. Ktoś wszedł i to zobaczył. To bardzo niepokoi.
Trafiają do mnie rodzice albo wychowawcy zaniepokojeni tym, że ich dzieci oglądają pornografię. Na telefonach, tabletach, laptopach. To jest w tej chwili duży kłopot – łatwy dostęp do materiałów pornograficznych.
No tak, trafiają nawet do najmłodszych dzieci.
Wystarczy wpisać „minecraft cycki”. Najpierw wyskoczy świnka Pepa, potem postaci z gry z dorobionymi piersiami albo pośladkami, następnie krótkie filmiki na YouTubie, a potem…
Bach.
Seks analny, oralny, genitalny, wszystko, co nie powinno trafić do kilkulatka. A jednak trafia.
Dla takiej ośmiolatki, która trafia na hard porno, to musi być potworny szok.
Kiedy mała osoba ze swoim porządkiem rozumienia świata, fantazji, pragnień, marzeń i wiedzy spotyka się z czymś, co jest zupełnie dorosłe i obnażone, to nie ma szans, żeby to zrozumieć i przetworzyć.
Zapomnieć też nie.
Nie można tego wyrugować, to już zostaje. Nie tylko samego oglądania, obrazu, ale też tego, co pojawiło się w trakcie – doświadczenia zmysłowego i emocjonalnego. Z drugiej strony jak już się pojawiło, to co teraz z tym zrobić? Jeśli czegoś nie rozumiemy, nie potrafimy tego nazwać, to też nie będziemy mogli tego regulować. I robi się z tego doświadczenia taka niebezpieczna wyspa, która krąży po psychice swoimi ścieżkami i nigdy nie wiadomo, kiedy wyskoczy, jaki fragment emocjonalny uruchomi, kiedy się odezwie.
Dlatego sytuacja z pornografią jest tak patowa: z jednej strony dzieci nie powinny być na nią narażone. A z drugiej dostęp do niej jest taki prosty, że nie ma szans na jej wyrugowanie.
Co robić?
Dopasowywać narzędzia do wieku dziecka. Im młodsze, tym więcej ochrony. Im starsze, tym bardziej musimy się wycofywać. Ważne, żeby nastolatek miał poczucie, że co prawda wiemy, że on obejdzie wszystkie blokady, ale jeśli będzie nas potrzebował, to zawsze jesteśmy i pozostajemy przy naszym zdaniu co dobre, a co szkodliwe. Bo w wieku nastoletnim nie skontrolujemy dziecka, nie ma co się oszukiwać. Ale możemy nauczyć je, jak działać rozsądnie. I w miarę bezpiecznie.
Tak mówią edukatorzy seksualni: młodzież i tak nie zrezygnuje z sekstingu, ważne, żeby pokazać jej, jak robić to bezpiecznie.
Tak, zdecydowanie. Z dziećmi trzeba rozmawiać o seksualności od samego początku. Nazywać rzeczy po imieniu, mówić pochwa, penis. Nie unikać tego. Rodzice się wstydzą, to dla nich trudne. Swoją drogą część tych słów faktycznie ma źródłosłów niezbyt przyjemny. Srom? Nie bardzo.
No, ale są też klejnoty.
A wręcz brylanty, jak usłyszałam ostatnio od jednego chłopca. Infantylizowanie pozwala na dystans, odsunięcie od tematu. Eufemizmy też.
A czy są jakieś aspekty seksualności, o których jednak nie należy z dziećmi rozmawiać?
Wszystko trzeba dopasować do potrzeb rozwojowych. Język to tylko narzędzie – użyć sekatora czy małych nożyczek? Zależy, co chcemy osiągnąć. Treści są wyznaczane przez potrzeby rozwojowe, czyli musimy brać pod uwagę to, co dziecko jest w stanie zrozumieć i emocjonalnie pomieścić. Nie ma sensu wprowadzać treści, które je przytłoczą.
Zresztą jeśli mamy dobry kontakt z dzieckiem, to dostajemy od niego informację zwrotną, i widzimy, co ono przeżywa w dialogu z nami. Czasem bardzo krótkim i urywanym, bo na tyle jest w stanie skupić uwagę, tyle jest w stanie znieść. Ale bywa, że dzieci sygnalizują swoje potrzeby, same pytają. Czasem dzieje się coś, co prowokuje rozmowę: znajdujemy ulotkę reklamującą usługi seksualne. Albo jedziemy autem, w radiu leci spot kampanii społecznej na temat pedofilii. I nagle cisza. No, trudno się do tego nie odnieść.
To chyba nawet korzystne, nie trzeba szukać pretekstów, sztucznie takiej rozmowy zaczynać.
To prawda, chociaż czasem one mają się nijak do potrzeb rozwojowych dziecka, czasem dzieją się przedwcześnie. Z drugiej strony, jeśli już się pojawiają, a po nich następuje cisza, to dobry moment, żeby zapytać przynajmniej o to, co dziecko z tego rozumie, i dlaczego zamilkło.
Ważne, żeby to, co oferujemy dzieciom, było funkcjonalne.
Wpadła pani na jakąś minę, rozmawiając z dziećmi o seksie?
Na jakieś 15 tysięcy.
To wspaniałe, kiedy zawód tak się przekłada na życie.
Dziecko pyta mnie na przykład o prezerwatywę przy kasie w sklepie, a ja się czerwienię. Tak to się przekłada.
To bardzo pocieszające.
Śmieję się z siebie, mam już strategię radzenia sobie z tym, ale chociaż mówię o seksualności zawodowo od osiemnastu lat, to czasem czuję, jak włącza mi się w towarzystwie dzieci taki tryb mówienia, jak do studentów, który mam już wyćwiczony. Zadaniowy tryb zawodowy.
Źródło: fragment książki Seksuolożki. Nowe rozmowy, Marta Szarejko.
Sylwia Wołoch